Ludzie kierują się instynktami i motywami, które są różne. Często ich postępowanie jest impulsywne i spontaniczne. Najczęściej w jakiejś mierze zrutynizowane i schematyczne. Ale często jest też przemyślane i refleksyjne oraz niezorientowane na bezpośrednią korzyść. Zapewne ludzie nie zadają sobie na co dzień pytania o sens istnienia i działania, ale uwolnić się od niego nie mogą. I wtedy, gdy sobie je zadają i starają się na nie odpowiedzieć, wychodzą poza schemat zachowania rutynowego i skalkulowanego na korzyść własną w sferę warunkowanego kulturowo porządku słusznościowego (aksjologicznego), a tym samym odnoszą się do wartości nieinstrumentalnych i generują je. A w rezultacie stają się podmiotami – nie tylko sprawcami konkretnych czynów, ale także (współ)kreatorami świata społecznego. Gra społeczna oparta na indywidualnej kalkulacji korzyści sama z siebie nie może prowadzić do uruchomienia takich działań, które warunkują utrzymanie wspólnoty, w której się ta gra toczy.
Ta generalna teza niech stanowi wstęp do syntetycznych rozważań na temat tego, dlaczego współczesna gospodarka rynkowa w swej neoliberalnej formie przechodzi kryzysowe konwulsje.
Coraz więcej głosów wskazuje na to, że jednym z krytycznych problemów jest rozerwanie związku między rynkiem i społecznymi wartościami. Głosy te dotyczą współczesnej gospodarki rynkowej, ale także teorii ekonomii. Warto przytoczyć tu opinię Daniela Bella (2014, s. 10) [1]: „Współczesna ekonomia stała się »nauką pozytywną«. Zakłada się w niej, że cele gospodarowania są indywidualne i zmienne, a ekonomia jest tylko nauką o »środkach«, czyli o racjonalnym wyborze alokacji zasobów przy realizacji konkurencyjnych celów indywidualnych”. Korespondującą z tą opinią konstatację, tyle że odniesioną do praktyki, możemy znaleźć u Lestera C. Thurowa [2] , który uważa, że kapitalizm nie daje odpowiedzi odnoszących się do wartości. Te zależą od indywidualnych preferencji. Nie pojawiają się zatem w kapitalizmie takie ideały jak uczciwość czy równość.
Zasadnicze pytanie polega na tym, czy zerwanie więzi między rynkiem i wartościami jest nieuchronne i wynika z natury rynku, czy też to następstwo określonego, kapitalistycznego modelu gospodarki rynkowej, w którym nie ma granic komercjalizacji dóbr. Między innymi dlatego, że własność jest interpretowana niemalże wyłącznie jako prawo, prawie nigdy jako zobowiązanie.
Uważamy, że własność indywidualna (prywatna) musi mieć odniesienia wspólnotowe – rodzi bowiem określone zobowiązania, które nie są tylko prawnie uregulowanymi ograniczeniami, ale także ujawniają się przez dobrowolne przyjęcie określonej odpowiedzialności, etycznego (normatywnego) obowiązku. Jeśli nie zrozumiemy i praktycznie nie ujmiemy własności w ten sposób, to mówienie o społecznej odpowiedzialności biznesu jest wyłącznie marketingowym mydleniem oczu.
A to rodzi szereg negatywnych społecznych i ekonomicznych konsekwencji. Przyglądnijmy się przykładowo kwestii kreatywności, której poświęcono tysiące publikacji z biznesowego zarządzania.
Kreatywność stała się biznesowym wytrychem. Narzędziem operacyjnego wymuszania efektywności. Co zbliża tak praktykujących kreatywność do działania zgodnie z zasadą „cel uświęca środki”. Macie zrobić wynik i bądźcie w tym maksymalnie kreatywni. Tak rozumiana kreatywność „twórczo” wkroczyła na przykład do rachunkowości, zarówno w organizacjach prywatnych, jak i publicznych, stając się źródłem masowego oszustwa. Jeśli kreatywność podporządkowujemy zyskowi, wartościom ekonomicznym, to faktycznie odrywamy ją od kultury, od sfery sensu działania i wartości podstawowych. A w dalszej konsekwencji przeciwstawiamy ją kulturze, kierujemy ją przeciw tym wartościom. Zanika głębsze uzasadnienie naszych działań, liczy się tylko wynik. „Po co?” się rozmywa, ważne jest tylko „jak?”.
Nie lekceważymy wartości instrumentalnych i ekonomicznych i społecznej zasadności ich osiągania, ale jeśli nie jest to osadzone w wartościach egzystencjalnych, to traci społeczne uzasadnienie, odwspólnotawia nas.
Dotyczy to także kreatywności wprzęgniętej w tryby biznesu. Może być silnym zasilaczem innowacyjności, jeśli wynika z autentycznego zaangażowania pracowników, w to co robią, ich upodmiotowienia w określonych organizacyjnych ramach. Ale także, bezwzględnie wymuszana i twardo egzekwowana, staje się narzędziem zniewolenia. Swego rodzaju batem na intelekt. Dlatego podział i ochrona praw własności intelektualnej musi uwzględniać nie tylko interes firmy, ale także jej pracowników, którzy wnieśli wkład w daną innowację. Respektowanie tylko tego pierwszego jest formą drenażu mózgów. To się może nawet opłacać, ale kreatywności nie sprzyja, raczej ją osłabia i w końcu zabija.
Kreatywność nie rozwija się na rozkaz, pod przymusem. Ujawnia się jako spontaniczny wyraz naszej wolności. Najlepiej jako radosne tworzenie nowych idei i sensów. Przymus i presja rodzi spryt, który łatwo z kreatywnością pomylić.
Tego rodzaju przemyślenia skłoniły nas do opracowania koncepcji Firmy-Idei [3] , jako nowego podejścia do wartości w biznesie.
W Firmie-Idei wartości nie są tylko deklarowane, ale faktycznie stają się spoiwem organizacji, tworzą jej porządek aksjonormatywny, czynią z niej instytucję.
Firma potrzebuje swojej idei, aby być w stanie dokonywać świadomie wyboru strategii. Tym samym ustalić i wiedzieć, do czego zmierza oraz czego nie będzie robić, co wyklucza, jak nie będzie postępować. Dokonując ustalenia strategii, firma nie tylko ustala plan działań, ale jednocześnie określa ich sens, formułuje lub reformułuje swoją ideę. To praktycznie oznacza, że określa swój specyficzny sposób (proces) wytwarzania wartości. To zasadnicza teza konceptu Firmy-Idei.
Aby określić ideę firmy, trzeba pomyśleć o sensie jej działań, a nie tylko o ekonomicznym celu.
Koncept ten można i należy adaptować do innego rodzaju organizacji. Każda się samookreśla przez ustalenie jej sposobu wytwarzania wartości. W przypadku przedsiębiorstwa idzie przy tym o wytwarzanie wartości ekonomicznej, co zapewnia firmie zdolność do akumulacji, rynkowej konkurencji i rozwoju. W przypadku innych typów organizacji wytwarzanie wartości ekonomicznej może mieć inne znaczenie, mniejsze lub nawet marginalne. W każdym razie jeśli nie jest to przedsiębiorstwo, to proces wytwarzania wartości nie może być bezpośrednio ukierunkowany na wytwarzanie wartości ekonomicznej. W przeciwnym razie taka organizacja zatraca swoją ideę i z czasem przestanie być sobą z wszystkimi tego konsekwencjami dla siebie i otoczenia. Dobrym tego przykładem może być miasto.
Wbrew temu, co wymyślili marketingowcy, miasto nie jest produktem – towarem na sprzedaż. Miasto stanowi przestrzeń wspólną, a nie głównie prywatną. Miasto jest wielkim generatorem wartości, w tym wiedzy. Tu skupione jest dziedzictwo kulturowe i tu jest nieustannie przetwarzane. Dlatego dla władz miejskich kluczowa kwestia dotyczy tego, kto miasto tworzy, a kto je tylko eksploatuje. I co zrobić, aby wzmacniać siły miastotwórcze, zdolne do przekształcania i pomnażania jego potencjału rozwojowego i nie pozwolić na jego jednostronną i rabunkową eksploatację, nawet gdyby to było doraźnie opłacalne. Miasto musi mieć zatem swoją własną ideę – swój specyficzny proces wytwarzania wartości i rozwijania się. Dzięki temu potrafi twórczo przekształcać zastane dziedzictwo.
[1] Daniel Bell: Kulturowe sprzeczności kapitalizmu, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2014, s. 10.
[2] Lester C. Thurow: Przyszłość kapitalizmu. Jak dzisiejsze siły ekonomiczne kształtują świat jutra, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1999, s. 358.
[3] Jerzy Hausner, Mateusz Zmyślony: Firma-Idea – nowe podejście do wartości w biznesie, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, Kraków 2015.