Zazdrość. Uuuuu, ciężki temat. Pierwsze skojarzenie: zielonooka piękność uwodząca mi męża! Potem pomyślałam o bratowej, która jeździ elektrycznym samochodem, a ja o takim marzę od dawna. Oj, zakłuło mnie pod sercem!
Chyba żeby mnie dobić, zadzwoniła koleżanka i szczebiotała, na co wyda swoją świąteczną premię. Wrrr, udawałam zainteresowaną, ale w głowie pojawiły mi się obrazy nieszczęść, które mogłyby tę bidulkę spotkać z mojej ręki – nie mogę o nich pisać, bo wtedy felieton musiałby być czytany tylko po 22.00.
Czy zazdrość jest zła? Dlaczego jest potępiana i uważana za „brzydką”? Co takiego w niej siedzi, że udajemy, że nas nie dotyczy, a w tym samym czasie zgrzytamy zębami i ślemy w myślach życzenia najgorszych tortur? Czy zwykła prosta zazdrość może być pozytywna?
No właśnie, zwykła zazdrość. Mój tekst był pisany w czasie kwarantanny. Tak, chorowałam na COVID. Tak, jest coś takiego. Tak, miałam trudności z oddychaniem i straciłam kompletnie smak. Spędziłam ponad miesiąc zamknięta w domu z mężem i kotem. I to mój sierściuch jest poniekąd autorem tego felietonu. W jaki sposób?
Może zacznę od tego, skąd kotek się wziął w naszym domu. A potem jaki jest jego związek z zazdrością. Otóż w czasie pierwszego zamknięcia (marzec 2020), kiedy siedzieliśmy w domu z mężem i córką, zaczęłam się martwić. O wszystko! Byłam zestresowana, smutna i bezradna. I przybita koniecznością wspierania rodziny i ukrywania przed najbliższymi swojego złego stanu. I któregoś dnia, leżąc o poranku w łóżku, powiedziałam do męża, że może powinnam mieć kotka, żeby ze mnie stres wyciągał? Mąż, który lubi pomysły od razu przekuwać w czyn, zapytał: „Chcesz kotka? Dobrze, kupię ci kotka!”. Na marginesie – gdybym wiedziała, że będzie taki chętny do spełniania moich marzeń, poprosiłabym o niewielki brylant.
W swojej naiwności myślałam, że każde schronisko przywita mnie z otwartymi rękoma i chętnie odda zwierzaczka w dobre ręce. Akurat! Prędzej bym zdołała adoptować dziecko niż sierściucha. W końcu córka znalazła kotka, który miał defekt – w jednej z łapek nie wykształciła się kość, więc kociak miał założony usztywniający bandaż. Nikt tego biedaka nie chciał zabrać ze względu na ułomność. Kocurek został zaszczepiony, zaczipowany i zamieszkał z nami.
Decyzja o adopcji kotka była jedną z najlepszych w moim życiu. Ten mały kuternoga był i jest moim antydepresantem. Jak trzeba, cierpliwie wysłucha moich narzekań (byle tylko potem mu miskę napełnić). Mruczy prawie na zawołanie i jest taki milutki w dotyku. Nic, tylko drania tarmosić!
Już wracam do zazdrości. Kiedy pod koniec października źle się czułam, zostałam skierowana na badanie i otrzymałam pozytywny wynik testu na COVID, zaczęłam się oczywiście zamartwiać. Jak przebiegnie choroba? Czy zarażę męża? (Nie zaraziłam!). Z kim się ostatnio widziałam i kto potencjalnie może być narażony? Jak dadzą sobie radę moi rodzice, których nie będę mogła odwiedzać? Co z pracą? Te problemy z każdą chwilą wydawały mi się bardziej przytłaczające, a ja zapadałam się w jakąś czarną dziurę. Mąż powiedział pewnego wieczoru: – Popatrz na tego kota. Niczym się nie przejmuje. Cały dzień się szwendał po okolicy. Wrócił, nażarł się i teraz śpi. I jest zadowolony. Powinniśmy brać z niego przykład.Tadam! Proszę państwa, przyznaję się Zazdrościłam kotu spokoju, bo zapomniałam, jak to jest odciąć się od problemów. Zapomniałam, że wieczór może być czasem spokojnego przemijania minut, a nawet godzin, po których nie mam kaca moralnego, że nic nie robię.
Zazdrościłam kotu szwendania się po okolicy, bo zamknięta na kwarantannie mogłam najwyżej stać na tarasie i smętnie oglądać szczęśliwców spieszących do pociągu. Przypomniałam sobie cudowną wolność, kiedy możesz iść, dokąd chcesz i kiedy chcesz.
Zazdrościłam kotu, że wyżera ze smakiem surową wątróbkę i wylizuje miseczkę, bo sama nie wiedziałam, co jem. Zapomniałam, że nawet zwykłe pieczone kartofle z masłem czosnkowym mogą być delicją, a kieliszek schłodzonego Chablis to ambrozja! I nagle dzięki tej brzydkiej zazdrości przypomniała mi się cudowność codzienności, radość drobiazgów, szczęście przyziemnych przyjemności. Z dziką rozkoszą sprzątnęłam cały dom, nagotowałam jedzenia na najbliższy tydzień i z poczuciem szczęścia oraz kieliszkiem wina przesiedziałam cały wieczór tępo, gapiąc się na śpiącego kota! Już bez zazdrości!
Artykuł został opublikowany w 8 numerze Magazynu NNO.