Niedawno, z ciekawością efektu zrobiłem miejsce na półce dla niecodzienności i epifanicznego objawienia „Patyków, badyli” Urszuli Zajączkowskiej, która tańczy skojarzeniami wokół nieruchomych bohaterów swych opowieści – roślin.
Literatura oparta na epifanii stanowi wielkie źródło przyjemności dla czytelników, którzy szukają wokoło siebie – tuż, tuż, na wyciągnięcie ramienia – świata obfitującego w poezję codzienności. Gdzie rymują się ze sobą okruchy na stole z przypadkowym blikiem światła. Najsłynniejsze są „Epifanie” J. Joyce’a, ale przecież przed nim były zupełnie niebotaniczne „Kwiaty zła” Ch. Baudleaire’a. Wciąż ważne w klasyce rodzimego, miejskiego włóczęgostwa są też „Szumy, zlepy, ciągi” M. Białoszewskiego.
W każdej wolnej chwili bowiem polegamy na własnym, niedoskonałym wszak patrzeniu, które w swej impulsywności nie pozwala nam zauważyć przemieszczania się wolniejszego, takiego jakie cechuje rośliny.
Podeżrzon księżycowy
W królestwie epifanii znaczenie ma minimalizm. Otwarcie się na przypadkowość odkryć w świecie, który wypełniony jest po brzegi i przez to nieczytelny. Wyłuskiwanie szczegółu. Czy dla przeciętego mieszczucha jakim jestem ściana lasu, ba, nawet parkowa aleja ma inne znaczenie niż „zieleń, przyroda, część środowiska naturalnego”?
Podpatrując rośliny nie powinniśmy widzieć w nich stworzeń niedoskonałych, niezbyt rozwiniętych, według jakiś ludzkich kryteriów gorszych, lecz po prostu innych.
To jest największa wartość polecanej książki – autorka i obserwatorka zatrzymuje się w pół kroku i ja razem z nią wobec mniszka lekarskiego, wychylającego się mizernie, z przestrachem spomiędzy płyt chodnika. Daję się jej oczarować poetycką opowieścią o roślinach noszących na czworokątnych łodygach pospolite i niepospolite nazwy.
Strzechwa bezząb
Idąc tym tropem mamy możliwość nawiązania głębszego kontaktu z przyrodą. Aby tego dokonać należy wykształcić w sobie jej język, bo standard werbalnego języka w zrozumieniu roślin nie wystarcza – potrzebujemy innego rodzaju zdolności i wiedzy. To już jednak wymaga wysiłku i to na początek dość jednostronnego. Do tego właśnie nakłania nas autorka, przy okazji posługując się naukową wiedzą i odkryciami. Wartością samą w sobie jest świadomość tego z kim tak naprawdę mamy do czynienia.
Nie szuka się tego, czego się nie ma w wyobraźni.
Poklęk jajowaty
Tak samo jak Ziemia z Księżycem i Słońcem tworzy układ grawitacyjny, którego najbardziej widomym objawem są pływy morskie, wtedy wilki wyją do księżyca, a ludzie śnią niespokojnie sny, rośliny również tworzą z całym Kosmosem wielki układ przyciągania-odniesień. Czy wiesz, że każdy konar w drzewie posiada mięśnie? A cząstka wody wędruje w pniu dębu od korzeni po koronę w godzinę? Ta sama woda, ograniczona korą sosny nie wygra z nią wyścigu… A gdy mija pełnia, rośliny znów tańczą.
Ukęśl filipińska
Zgadza się, w „Patykach, badylach” pełno jest tańczących roślin. Nie chodzi wcale o gatunki szczególne, do których dostępu broniłyby tablice „Rezerwat przyrody”, szyby oranżerii, czy wymagałyby wielu godzin lotu w tropiki. Ta książka to nieustający toast skierowany do podrzędnych gatunków, roślin ruderalnych. Przy równoczesnej próbie nadania im godności w laboratorium. Kontrkulturowa tendencja autorki, aby roślin nie traktować jako tylko i wyłącznie preparatów jest znacząca również dla nie-naukowców.
Warzywnia warzywna
Zawsze tak jest, niczego się nie uczę, kradnę bez końca, a potem żałuję. Chodzi o to, aby wykonać także ruch w stronę roślin – nie stać do nich plecami, a może bardziej już bokiem? Wręcz przodem? Aby odprzedmiotowić je i uznać podmiotowość świata botanicznego, jako pełnoprawnego aktora naszego wspólnego Kosmosu. Bez znaczącego spojrzenia, przeżycia do jakiego skłania Urszula Zajączkowska ambiwalencja cywilizacyjna będzie narastać i ciążyć coraz silniej. Zadeptywanie roślin, siekierezada i tartakowisko pociągną nas ku zaduszeniu się we własnym ciężkim, zatrutym oddechu.
„Patyki, badyle”
Urszula Zajączkowska
Wyd. Marginesy 2019