Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Wyczerpani, czyli sen o życiu klasy średniej Wyczerpani, czyli sen o życiu klasy średniej
Praca

Wyczerpani, czyli sen o życiu klasy średniej


25 stycznia, 2021

Konsekwencje nierówności społecznych dotykają nie tylko tych, którzy zajmują najniższe pozycje w strukturze społecznej. Polacy z wyższym wykształceniem, wykonujący zawody klasy średniej i identyfikujący się właśnie ze środkiem struktury społecznej jak chomiki w kołowrotku biegną przed siebie po to, by ziścił się ich sen o bezpieczeństwie i wysokiej jakości życia. Często jednak bez oczekiwanego rezultatu – pisze Arkadiusz Karwacki, socjolog, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

Osoba, która czyta niniejszy tekst, z dużym prawdopodobieństwem należy do kategorii, o której on traktuje. Mowa tu o Polakach, którzy podjęli wysiłek zdobycia wyższego wykształcenia, uzyskali je i których aspiracje statusowe wiązały się właśnie z ulokowaniem w środku drabiny rozkładu dochodów i społecznego prestiżu. Jednocześnie w związku z dokonanymi inwestycjami edukacyjnymi i wykonywanym zawodem aspirują oni do jakości życia na poziomie adekwatnym do ich codziennych wysiłków i wyobrażeń. Ani to elita finansowa, ani niskowykwalifikowany robotnik z właściwym mu – w powszechnym wyobrażeniu – zmaganiem o zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Ludzie średni, ale nie przeciętni, gdyż bycie w warstwie środka to potencjalnie (przecież tak być powinno! – powiedzą nam bohaterowie tego tekstu) bilet wstępu do krainy stabilności, możliwości, spełnienia i samorealizacji. Klasa średnia (warstwa lub stan, ponieważ chodzi nie o precyzję socjologicznego terminu) raczej kojarzy się pozytywnie, nobilitująco. To identyfikacja pożądana, przynależność do oświeconej warstwy, która „własną głową” pracuje na materialny sukces swój, ale też kraju, mieniąc się motorem napędowym rozwojowych zmian. Na pytanie o różnice strukturalne reprezentant klasy średniej chętnie zacytuje fakt, że on sam pracuje na jakość swojego życia, nic nie dostając za darmo z systemu państwowej, socjalnej asekuracji. Każdy dzień to wkroczenie na poligon zmagań potwierdzających własną adekwatność, wykazujących wartość i zgodność z różnymi kulturowymi trendami, które właśnie w środku struktury społecznej znajdują swój pełny wyraz. 

„Średniość strukturalna” to dzisiaj wspólnota kulturowa, a nie ekonomiczna. Wspólnie z Tomaszem Szlendakiem łączymy ją z wykształceniem wyższym i zasygnalizowaną wyżej wspólnotą aspiracji. To kategoria heterogeniczna, tj. zróżnicowana w zakresie dostępnych zasobów ekonomicznych. W tej kategorii będą mieścić się zarówno naukowcy, przedsiębiorcy, pracownicy licznych instytucji publicznych, organizacji pozarządowych, specjaliści zatrudnieni w biznesie, w tym w korporacjach i zajmujący różne pozycje w strukturze hierarchicznej tych organizacji, artyści, dziennikarze etc. To zbiorowość o uwspólnionym niezadowoleniu z braku oferty ze strony polityki społecznej państwa (płace, dostępne usługi i ich jakość, obciążenia fiskalne etc.) i jak już wskazano, kształtowana na bazie samoidentyfikacji w zakresie miejsca w strukturze, ale też wspólnych efektów dokonywanych porównań statusowych (inni mają lepiej). I można by teraz, używając socjologicznej i psychologicznej siatki pojęciowej, kreślić istotę warunków socjalnych, wartości, aspiracji, uwarunkowań stosunków społecznych tej kategorii społecznej, ubierając w mądre zdania socjalny, społeczny i kulturowy wymiar (marnej) egzystencji „strukturalnych średniaków”.

Jednak, chcąc wiernie oddać istotę współczesnych doświadczeń, pragnień i ocen reprezentantów statusowego środka, należy za nich (gdyż oni sami nie mają już na to wystarczającej siły ani odwagi) wykrzyczeć obraz ich jakości życiaKlasa średnia w aktualnym systemie społecznym czuje się wyczerpana, choć często nie umie nazwać tego, co ją boli. Wspólnie z prof. Tomaszem Szlendakiem mieliśmy okazję realizować kilka projektów badawczych, wykorzystujących różnorodne techniki zbierania danych (wywiad kwestionariuszowy, wywiad indywidualny o średnim stopniu standaryzacji, wywiady zogniskowane, konkurs na pamiętnik, analizy danych zastanych), bezpośrednio i pośrednio ukierunkowanych na kwestie jakości życia „ludzi środka struktury”. Spróbujmy w ich (a może swoim?!) imieniu wyrazić to, co im dolega.

Jakość życia sprowadzana jest przez ekspertów do konkretnych wymiarów, domen, a w nich do konkretnych wskaźników, pozwalających wyrazić zakres dostępnego ludziom dobrobytu (łączonego z zaspokojeniem obiektywnie traktowanych potrzeb) i dobrostanu (czyli subiektywnego poczucia zadowolenia z życia). Mnogość ujęć, definicji, wskaźników, skal i pojęć pozwala, z jednej strony, sprowadzać poczucie zadowolenia z życia do wielu jego szczegółowych aspektów lub do całościowej oceny, ujętej w postaci stosowanej przez Instytut Gallupa drabinki Cantrilla (i oceny jakości własnego życia w skali od 0 do 10) czy też np. w postaci pytania wprowadzonego przez Franka M. Andrews’a i Stephena B. Whitneya: Jak oceniasz swoje życie jako całość? 

Aby zarysować dostępną klasie średniej jakość życia, posłużmy się ujęciem pośrednim, acz powszechnie stosowanym. Robert A. Cummins, wybitny badacz jakości życia i emerytowany profesor Deakin University w Melbourne, w tekście „Why health-related quality of life is not quality of  life: Theory, data and the FDA…“, analizując 27 obecnych w literaturze definicji jakości życia, wskazał, że większość uwzględnia następujące wymiary: zdrowie, relacje rodzinne i społeczne, dobrobyt materialny, praca zawodowa i inne formy aktywności, poczucie pewności i bezpieczeństwa, funkcjonowanie w społeczności i dobrostan emocjonalny. To użyteczna perspektywa dla charakterystyki jakości życia polskiego środka struktury społecznej. Jakości życia, która opiera się na upowszechnionych problemach, niezadowoleniu, zagrożeniu, niestabilności, poczuciu niezaopiekowania, frustracji, eksploatacji, zaburzeniach zdrowotnych, braku zaufania, nieustannych porównaniach z innymi i izolacji. Warto rozwinąć te wątki, bazując na wymiarach wskazanych przez Cumminsa. 

W kontekście stanu zdrowia warto wskazać właściwe „średniakom” dolegliwości psychosomatyczne (i notoryczne wizyty u różnych specjalistów w poszukiwaniu przyczyn odczuwanych dolegliwości), ale także często powiązane z powyższymi zaburzenia w sferze zdrowia psychicznego. W realizowanych przez nas z prof. Szlendakiem projektach badawczych znajdowaliśmy empiryczne potwierdzenia faktu wyraźnego wzrostu sprzedaży leków psychoaktywnych (21 mln opakowań sprzedawanych rocznie w Polsce) czy rosnącej liczby samobójstw zwłaszcza wśród mężczyzn. Wystarczy porozmawiać dłużej i głębiej z naszymi sąsiadami, spełniającymi wywołane tu charakterystyki „ludzi środka struktury”, ze znajomymi, współpracownikami, którzy nas otaczają. Gdyby nie wciąż upowszechnione tabu dotyczące ujawniania dolegliwości psychicznych, odkrylibyśmy liczne typy nerwic, zaburzenia emocjonalne wyrażone stanami depresyjnymi, choroby afektywne dwubiegunowe, korzystanie ze wsparcia psychiatrów, psychologów i psychoterapeutów. Klasa średnia musi się leczyć – monitorować ciało i uzdrawiać zszargane codziennością emocje. Jednocześnie stara się dyscyplinować w dbaniu o zdrowie i ciało. Bieganie, regularne wizyty w kubach fitness, joga, sesje mindfulness, kontrola snu, liczenie kalorii, analiza jakości produktów żywnościowych i wpływu tekstyliów na nasze zdrowie stają się sposobami przenoszenia uwagi z wnętrza na zewnętrzną aktywność, a jednocześnie są próbą wprowadzenia systemu kontroli w rzeczywistości, którą charakteryzuje wielowymiarowa niepewność. Nie ma jednak w dłuższej perspektywie mikrorozwiązań na makroproblemy…   

Relacje rodzinne i społeczne stanowią często jeden z kluczowych tematów rozmów podczas sesji terapeutycznych. Brak wzajemnego zrozumienia w relacji (także ze względu na wpojony genderowy skrypt), niemożliwy do zrealizowania w dostępnych warunkach instytucjonalnych proces godzenia życia rodzinnego i zawodowego, wzajemne pretensje i przerzucanie na siebie odpowiedzialności łączą się z próbą sprostania deklarowanej normie „relacji partnerskich”.

W ostatnim czasie miałem okazję recenzować wniosek habilitacyjny Marty Olcoń-Kubickiej, socjolożki analizującej relacje ekonomiczne w życiu codziennym wśród młodych par reprezentujących polską klasę średnią. Z analiz Olcoń-Kubickiej wyłaniał się obraz ludzi stale liczących każdy grosz, wykorzystujących excelowe tabele do dyscyplinowania się wzajemnie, aby na koniec została niezbędna kwota, pozwalająca opłacić kolejną ratę kredytu mieszkaniowego. Relacje społeczne przeniesione do sieci internetowej to w praktyce stałe ocenianie, porównywanie się, gdzie podstawą oceny i samooceny są obrazy wykreowane dzięki filtrom i zabiegom wybiórczego portretowania własnego życia.

Współczesne kanały komunikacji umożliwiają dostęp do informacji o realnej lub wykreowanej jakości życia ludzi o tej samej pozycji w strukturze co nasza, ale także tych, którzy w strukturze (np. rozumianej jako zbiór kategorii społeczno-zawodowych) zajmują inne pozycje. Z prof. Szlendakiem te zbiory jednostek, z którymi dokonujemy wzajemnych porównań dostępnej jakości życia, nazywamy układami odniesienia statusowego. To ze zbioru ludzi z naszej ulicy, wsi, dzielnicy, z kraju, ale i spoza kraju, migrantów i tubylców kształtuje się nasz układ porównań – oceny tego co mam, na co mogę liczyć, jak mi się żyje, a co z kolei mają do dyspozycji „ci inni” z mojego układu odniesienia statusowego. Klasa średnia w Polsce, porównując się z dostępną jakością życia rodaków w kraju i za granicą o np. niższej pozycji w strukturze, z obcokrajowcami wykonującymi np. porównywalne zawody, zawsze czuje się gorzej. Oczywiście nieoficjalnie. W oficjalnej narracji chce czuć się lepiej, jako ludzie, którzy dorabiają się materialnego i statusowego sukcesu. Tylko coraz trudniej utrzymywać tę własną statusową propagandę. W rzeczywistości tli się w niej złość, niezgoda, poczucie krzywdy i bycia wykorzystywanym. Ukrywamy to, że nam źle, ukrywamy, że musimy wspomagać się lekami, ukrywamy, że nie mamy czasem siły by wstać rano i dalej „walczyć”…

Dobrobyt materialny należy połączyć z innym wymiarem jakości życia – poczuciem pewności i bezpieczeństwa. Sformułowanie, które pojawiło się w jednym z tekstów opublikowanych w polskim dzienniku, wskazujące, że polską klasę średnią od bezdomności dzielą dwie raty niezapłaconego kredytu mieszkaniowego, nie jest aż tak jaskrawym przerysowaniem, jak nam się może wydawać. Oczywiście, już była o tym mowa, to kategoria zróżnicowana pod względem dostępnych środków ekonomicznych.

Ale generalnie dla wielu klasowych „średniaków” codzienność, to wielka niepewność i brak bezpieczeństwa. Zakupy mają pozwolić uciec od codzienności, kupić endorfiny nowego posiadania, wyposażyć się w materialne atrybuty statusu, by poczuć się na swoim miejscu. Spokoju, rozumianego jako pogodzenie się z rzeczywistością, nie da się kupić. Wynagrodzenie klasy średniej nie pozwala na sfinansowanie potrzeb i jednoczesne poczucie stabilności.

Klasa średnia ma świadomość wagi potrzeb, za które trzeba zapłacić – szczególnie za dostęp do wysokiej jakości usług z dziedziny ochrony i profilaktyki zdrowia, edukacji, opieki nad osobami zależnymi. Próby osiągania gwarancji bezpieczeństwa przez kredytowane inwestycje przy jednoczesnym ponoszeniu bieżących kosztów życia to raczej metaforyczna uzda, która zabiera nam wolność wyboru i zmusza do spuszczania głowy w postawie podporządkowania, a nie strategia ekonomicznego empowermentu i zabezpieczenia. Dobra, które mamy, staną się nasze za 5-10-20 lat, a do tego czasu pozostaje poranna pobudka z mokrą od potu koszulką, wyrazem stresu odczuwanego od świtu do nocy i troski, czy w kolejnych miesiącach uda się spłacać zobowiązania. Ewentualnie możemy podlegać innemu społecznemu stresorowi – perspektywie wysokości naszego świadczenia emerytalnego. Mówimy, że to tylko chęć posiadania własnego M, że ten samochód to wcale nie jest najwyższa półka, że nie oczekuję kokosów na starość – a to tylko tłumiona niezgoda na to, w jakich warunkach odbywa się dzisiaj dostęp do dóbr materialnych. A wyjazd wakacyjny, jak wszystko dobrze pójdzie, spłacimy do końca roku…  

W projekcie zrealizowanym w ostatnich latach, dotyczącym doświadczeń bezrobocia we współczesnej Polsce opisywanych w pamiętnikach przesyłanych na konkurs przez osoby bez pracy, odkryliśmy także obraz warunków pracy w naszym kraju. Pracodawcy mają dzisiaj sfrustrowanych pracowników. I nie ma co się łudzić – będzie coraz gorzej. „Zaburzenia emocji” to codzienność pracowników dużych korporacji, ale też średnich i małych firm. To problem ludzi mających doświadczenie w podejmowaniu pracy na stanowiskach handlowców, doradców klienta, inżynierów, sprzedawców, kasjerów, nauczycieli, konsultantów, brokerów, stolarzy, grafików etc. I problem nie leży tu jedynie w braku odpowiedzialności zakupowej współczesnych pracowników-konsumentów, ścigających się „na status” z sobie podobnymi za pomocą kredytów, wydatków wyższych niż comiesięczne przychody. Tu problem leży nie tylko w aspiracjach, pragnieniach i podnietach kultury konsumpcyjnej, które kreują potrzeby ponad miarę. Kto zresztą ma tę miarę ustalać? Na co powinno być stać wykształconego człowieka, pracującego w charakterze specjalisty? Na pewno na godne traktowanie w miejscu pracy. Procesy rekrutacji, codzienne traktowanie pracowników (płaca, podmiotowość, decyzyjność, możliwości rozwoju i awansu), wynagrodzenia, spektakle zwalniania z pracy – tu nie ma miejsca na godność. Pamiętniki bezrobotnych ujawniły nam rzeczywistość, w której walka o realizację aspiracji to próba bycia dostrzeżonym, zauważonym i usłyszanym w miejscu pracy. Choć teoretycznie leży to w obszarze celów biznesowych, w modelach biznesowych i strategii zarządzania, raport społecznej odpowiedzialności na stronie internetowej firmy to często szyderstwo wobec pracowników tej organizacji. 

A co z aktywnością pozazawodową? Jeśli starcza sił, to uprawiamy sport, szukając superzdyscyplinowanego, maksymalnie regularnego harmonogramu wydzielania endorfin, by zająć czymś głowę i lepiej się poczuć. Alternatywą jest alkohol, który pozwala nam na chwilę zwolnić się z bolesnej świadomości, że pracujemy jak klasa średnia, choć to, jak wygląda nasze życie, nie spełnia naszych oczekiwań. Żyjemy zatem w społeczności anonimowych ludzi, którzy wrogo na siebie patrzą, czekając na iskrę, która przyniesie rozładowanie: w formie wojen parkingowych, nagłego sporu przy wódce na temat plemiennej przynależności i odpowiedzialności politycznej, niechęci do czyjegoś modelu wychowawczego, praktyk religijnych, stroju etc. 

Dobrostan emocjonalny klasy średniej to układ stale iskrzący lękiem, niepokojem, smutkiem i złością. Klasa średnia jest wyczerpana codzienną gonitwą. Państwo jej nie zauważa – konsekwentnie od przełomu transformacyjnego. Klasa średnia ma się sama wyżywić. Ma sobie poradzić, spuścić głowę i pracować na dobrobyt ogółu – konsumować, ale też być wszechstronnie odpowiedzialną. Jaki może być poziom emocjonalnego dobrostanu „statusowego średniaka” w sytuacji, kiedy na tak wielu polach i przy tak śladowej pomocy i szacunku dla jego godności zmaga się w walce o swoją adekwatność? Stara się on uzyskać poczucie własnej wartości jako efektywny pracownik, jako rozpoznający nowoczesne trendy wychowawcze i świadomie przeciwdziałający zagrożeniom rodzic, jako pełnoprawny i spełniony konsument, symetryczny i empatyczny partner w związku, wyedukowany historycznie, troszczący się o podtrzymywanie tożsamości narodowej, uczciwy patriota lub ścierający się z nim otwarty, demokratyczny, wolny od uprzedzeń, inkluzywny i proeuropejski kosmopolita, jako ekologicznie odpowiedzialny obrońca planety przed jej ostateczną dewastacją (wobec sprytnego przerzucenia odpowiedzialności przez produkujące, eksploatujące i reklamujące się korporacje). I choć każda z tych ról i tożsamości jest sama w sobie ważna, atrakcyjna i potrzebna, to – jak powiedział bohater kultowej polskiej komedii – „to za dużo na jeden człowiek na jeden dzień”.

I tu przechodzimy do kluczowego pytania: czy jest tu miejsce na bunt? Jeszcze nie. Bunt wymaga świadomości tego, co nas uwiera, tego, co nas złości. Bunt wymaga współzależności, komunikacji w procesie wyrażania swojej niezgody na rzeczywistość, ujawnienia tego, z czym sobie nie radzimy i co nas przytłacza. A my? Wciąż żyjemy złudzeniami, że damy radę, od Świąt i od święta żywimy nadzieję, że kiedyś odpoczniemy, odeśpimy, poczujemy się bezpieczni, spokojni, spełnieni i zrozumieni. Że ktoś (pracodawca, mąż, żona, partner, partnerka, rządzący) usłyszy nasz niemy krzyk, że tak naprawdę to mamy już wszystkiego dość, że ten cały projekt ulokowania się w środku struktury to oszustwo, ponieważ to kraina, w której trzeba coś nieustannie udowadniać sobie i innym, ale wsparcia i zrozumienia tam nie ma. Bunt może pojawić się wówczas, gdy podamy w wątpliwość propagandę sukcesu i złudzenia, że dotychczasowe metody działania do niego doprowadzą. Tymczasem pozostaje nam trawiący i trawiony gdzieś głęboko w środku gniew.

Artykuł pochodzi z 7 numeru gazety Nienieodpowiedzialni.

Udostępnij: