W stabilnym społeczeństwie hierarchie społeczne zwykle wizualizujemy sobie w pionie. Relacje między ludźmi są jak drabina albo, by ująć rzecz nowocześniej, winda w strzelistym wieżowcu. Ktoś jest na górze, kto inny – na dole. Na szczycie jest penthouse, na dnie – nieco zatęchła piwnica i pomieszczenia
techniczne, do których lepiej nie zaglądać.
To nie tylko hierarchia władzy i majętności, lecz przede wszystkim hierarchia nieczystości i wstydu. Uczynienie dołu obszarem wstydliwym pozwala wszystkim mieszkańcom naszego metaforycznego budynku emocjonalnie przyswoić i zracjonalizować nierówności. Ci z dołu wstydzą się zapuszczać na wyższe piętra w roli innej niż personel techniczny. Ci z góry brzydzą się i obawiają piwnic. Najlepiej widać to na przykładzie systemów kastowych, ale w zasadzie w każdym społeczeństwie wykonywanie określonych prac (a w niektórych kulturach jakakolwiek praca w ogóle) obłożone jest tabu. Szlachetnie
urodzeni nie mieli styczności z niektórymi obszarami rzeczywistości. Z brudem codzienności mierzyli się w ich imieniu podle urodzeni, nieczyści.
Nieczysta przeszłość i zapóźnienie
Każda transformacja czy rewolucja zaczyna się od rozbicia tej wyobrażonej piramidy, dzielącej ludzi na klasy wyższe i niższe. Z tym, że w zasadzie nigdy nie zastępuje jej jakaś bezklasowa utopia. Zamiast tego rewolucja proponuje uporządkowanie relacji międzyludzkich na osi poziomej. Ktoś jest z przodu, na czele, przewodzi zmianom, ktoś inny się ociąga, jest zapóźniony, został w tyle. Transformacja rozciąga strukturę społeczną na osi czasu i sprawia, że wstydzimy się już nie tego, co na dole, lecz tego, co zacofane,
stare, niezmodernizowane. Nieczyste stają się nie doły, lecz tyły – przeszłość i zapóźnienie. Oznacza to w szczególności, że jeżeli doświadczyliśmy awansu społecznego, powinniśmy się wstydzić własnych korzeni.
Oto centralny obraz mitologii polskiej transformacji ustrojowej, ale też szerszej modernizacyjnej mitologii, która od lat 80. ubiegłego wieku dominowała w globalnej polityce i kulturze popularnej.
Pociąg jak hierarchia i pęd
Doskonałą metaforą nieczystości i wstydu epoki transformacji jest pociąg. Wydaje się, że wszyscy razem pędzimy ku lepszej przyszłości, ale podział na wagony różnych klas sprawia, że w gruncie rzeczy odbywamy zupełnie różne podróże. O atrakcyjności tego konceptu niech świadczy, że w ostatnim czasie
wykorzystano go w miejscach tak różnych jak hiphopowe kawałki Łony i Webbera (aż dwa! „Co to tak wyje” i „Nocny ekspres”) czy komiks, film i serial „Snowpiercer”.
Pociąg to doskonała metafora, bo ilustruje nie tylko hierarchię, lecz także wektor pędu. Nie chcemy się wstydzić, nie chcemy być gorsi, nie chcemy zagubić się z tyłu, pozostawieni w sferze tego, co nieczyste, przestarzałe, niemodne, obciachowe. Wstyd napędza ruch. Jest silnikiem maszyny transformacji. Lęk przed byciem uznanym za zacofanego wymusza stały ruch do przodu i modernizację. Ale ma też mroczną stronę – fałszywy uśmiech i ukrywanie wszystkiego, co gorsze.
Tych, którzy pozostali w tyle, tak jak dawnych mieszkańców piwnicy, obciąża się winą za ich kondycję, czyni nieczystymi, spycha poza kadr telewizyjnych ekranów i gazetowe szpalty. Przeżarte rdzą wagony TLK, rozpadające się, przydrożne zajazdy marniejące w cieniu nowocześniejszej konkurencji albo zamknięte kopalnie w Wałbrzychu, gdzie przed laty prowadziłem badania terenowe…