Kilka tygodni temu byłem świadkiem publicznego afrontu o seksualnym podtekście, jakiego dopuściła się kobieta wobec mężczyzny. Co ważne, oberwał bez winy. Myślę, że jesteśmy kompletnie nieprzygotowani społecznie na takie zdarzenia.
Nie ma sensu opisywania w szczegółach całej tej sytuacji. Dość powiedzieć, że została zauważona przez kilkadziesiąt osób zgromadzonych na sali – było to absolutnie czytelne. Nikt jednak nie zareagował, poza krótkim (acz wyraźnym) zdziwieniem poszkodowanego. Jednocześnie wyobrażam sobie, że jeśli to facet skomentowałby w tak otwarty sposób tyłek dziewczyny/kobiety, riposta byłaby równie szybka co radykalna. Może nawet delikwent zostałby wywieziony na taczce (dosłownie i/lub w przenośni).
Zastanawiam, czy nie jest tak, że kobietom w takich momentach wolno może więcej, że przyzwolenie na seksualizację komunikacji jest większe w przypadku kobiet niż mężczyzn, że uprzedmiotowienie mężczyzny przez kobietę uchodzi bardziej. Może trochę na zasadzie seksistowskiego odwetu za stulecia upadlania kobiet przez mężczyzn? Oczywiście nie da się takiej postawy nijak uzasadnić, nie sposób obronić zwrotu, w którym to, do czego odmawiamy prawa facetom, miałoby zostać oddane paniom. A jednak podskórnie czuję, że za frazą “zobacz typie, jak to jest” kryje się czasami jakaś ukryta mściwa satysfakcja.
Po drugie, może jest tak, że za mężczyznami atakowanymi przez kobiety nie wypada się publicznie wstawiać. Niech kolo reaguje sam – figura mocnego, pewnego siebie brawurowego relacyjnie samca wydaje mi się ciągle znacząca. Otwarte wsparcie faceta ciachniętego ostrzem seksistowskiego komentarza może być wyrazem jego słabości a nie moralnej słuszności strony trzeciej. Upokorzenie chłopca czy mężczyzny wywołuje raczej salwy śmiechu i/lub politowanie, niż solidarność. Ot taki zwielokrotniony nelson założony na mityczną męskość. Dodatkową komplikacją jest fakt, że w przypadku mężczyzn sprawcami molestowania są i kobiety, i mężczyźni – niemal po równo, jak wynika z badań dr Joanny Roszak i Grety Gober.
Trzecia rzecz – zaskoczenie. Do widoku kobiet obrażanych seksualnie przez mężczyzn zdążyliśmy się (niestety) przyzwyczaić. Przeciwna sytuacja w przestrzeni publicznej to coś nierutynowego, coś bez wyjeżdżonych kolein interpretacyjnych. Nie tylko nie ma gotowych reakcji. Nie ma również kulturowych legitymizacji. Opresyjny słownie patriarchat jest modelem powszechnie znanym. W drugą stronę jest wiele znaków zapytania. Mam wrażenie, że kobieta drastycznie przejmująca ster, prąca do kontroli nad seksualną symboliką ciągle jeszcze powoduje poznawczy dyskomfort.
Można by uznać, że są to sytuację tak rzadko spotykane, że wręcz pomijalne. Nie jest to jednak prawda. Raport CBOS-u z 2018 r. “Molestowanie seksualne” czy badania dr Roszak i Gober (2012) wskazują, że molestowanie w przestrzeni publicznej dotyka mężczyzn nie 20-, 10- czy 5-krotnie rzadziej, a… 2 razy. Zaskakujące, prawda? (Co znamienne porównanie badania CBOS-u z 2007 i 2018 r. ujawnia niemal identyczną skalę tego zjawiska w miejscu pracy/nauki).
Nie wiem, jaka była/jest prawda o zdarzeniu sprzed tygodni. Niechlubna bohaterka tego wieczoru uznała to za żart. Może tak faktycznie było. A może była to forma demonstracji osobistej mocy na zasadzie czyja siła, tego prawda? Mogła być to również tylko niewinna prowokacja, testowanie granic nieprzyjemności, śmiałości i podatności na wszczynanie afer, sprawdzenie siebie i drugiej strony pod kątem znania/nieznania się na żartach, nadęcia czy przewrażliwienia. Jeszcze inna opcja to czysty koniunkturalizm i podpompowanie się na nośnych hasłach przemocy symbolicznej – wtedy innego znaczenia nabiera zdanie “pomyśleć to jedno, ale powiedzieć głośno”… Albo po prostu był to głupi, wyłącznie chwilowy, sytuacyjny i w gruncie rzeczy przypadkowy splot niefortunnych reakcji. Sporo domysłów, natomiast…
…pewne jest to, że zupełnie nie mamy wzorców wobec słownej przemoc o seksualnym zabarwieniu skierowanej do facetów (dotyczy to oczywiście także innych form agresji). Co z tym zrobić? Pewnie kluczowe jest w ogóle uświadomienie sobie tego faktu, ale sprawność w reagowaniu na przekraczanie granic to nie tylko kwestia wartości i zgeneralizowanej postawy moralnej. To także umiejętności. A z nimi jest zawsze tak samo: trzeba je ćwiczyć, trzeba mieć gotowe riposty, uzasadnienia, różnego rodzaje uniki. To jak z pierwszą pomocą: teoria nie wystarcza, trzeba po prostu nauczyć się resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Sądzę, że umiejętność odpierania słownych ataków jest właśnie jakąś formą pierwszej pomocy – nie tylko innym, ale i sobie.