Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Śmietnisko targowiska próżności i złoty pył Śmietnisko targowiska próżności i złoty pył
Magazyn

Śmietnisko targowiska próżności i złoty pył


16 sierpnia, 2022

Mówiąc „sztuka”, myślimy o artystycznej wolności, prawach artystek i artystów do wyrażania siebie w każdy możliwy sposób. Myślimy o czymś wzniosłym, szlachetnym, służącym ogółowi, odważnym i potrzebnym. Czymś, co wreszcie daje radość, jest formą rozrywki, jest również prestiżowym hobby i często formą lokaty kapitału.

Wielokrotnie tak właśnie bywa. Sztuka jest czymś pięknym, oczyszczającym i ważnym. Bywa jednak, że sztuka, działania artystyczne, jak też rynek sztuki mogą być zjawiskami nieetycznymi, cynicznymi projektami rozpisanymi dla szybkiego poklasku czy zarobku, działaniami nieekologicznymi czy powierzchownymi i nieambitnymi.

Pracując tak blisko z artystkami i artystami jak ja, łatwo dać się ponieść temu, że anything goes. Czy aby na pewno? Gdzie kończy się artystyczna wolność? Kiedy trzeba reagować i wykazać się odwagą? Co dzisiaj w artystycznym dyskursie jest poruszane, a co powinno być poddane pod dyskusję?

Co dziś zatruwa świat sztuki?

W moich działaniach kuratorki artystycznych projektów i opiekunki artystek i artystów, bo tak postrzegam moją rolę (a tak naprawdę allrounderki do zadań wszelakich, uwzględniając radosne czynności, jak szpachlowanie ścian i zamiatanie galerii – dobre na uziemienie ego), wyznaczyłam sobie jako azymut stwarzanie absolutnie unikatowego momentu współpracy twórczej. Robię to zawsze intuicyjnie jako obserwatorka, animatorka, niekiedy jako uczestniczka. To właśnie i jeszcze wypuszczanie gotowej wystawy w świat stanowi sens mojej pracy.

Niekiedy są to bardzo afirmatywne momenty współprzeżywania, niekiedy sytuacje trudne i kosztujące mnie wiele emocji i wysiłku. Niemal zawsze warto. Sztuka generuje bowiem wielkie emocje. A one są ważne. Świat sztuki, a więc artystek i artystów, instytucji publicznych i galerii prywatnych, jest światem, w którym jak zapewne w każdym innym wielką rolę odgrywa ego.

To, co wydarza się poza publicznym spojrzeniem, a więc codzienna ciężka i zazwyczaj samotna artystyczna praktyka w pracowniach, to nie najłatwiejsza życiowa droga obarczona ryzykiem i całym wachlarzem emocji. Pokazanie publicznie efektów swojej pracy wiąże się z wielkim stresem. Ogromną rolę gra tu też potrzeba bycia oryginalnym. Często także strach: czy utrzymuję swój poziom, podejmuję słuszne artystyczne i personalne decyzje? I czasami ego zaczyna świrować. Stąd niekiedy brak autorefleksji, brak odwagi. Bądź kabotyńskie zapędy, brawura, tak zwana sodówka i jazda na skróty. Podobnie ma się rzecz u ludzi zajmujących się artystami i artystkami: czy chodzi wyłącznie o mnie i moje ego, o moją karierę i pozycję, czy też o wspólną drogę i artystyczną jakość?

Kaja Pilch, „Soda Zen Resort”, wystawa w Shefter Gallery 2020

Środowiskowa pycha bywa niekiedy sporych rozmiarów. Jeżeli w medycynie obowiązuje zasada primum non nocere, to jaką należy przyjąć w świecie sztuki? Czy to tylko ekskluzywna nakładka na życie? Co z odwagą cywilną?

Sztuka to nie tylko ładny obraz nad sofę. Co z ważnymi społecznie tematami, które powinny nas teraz nurtować, jak pandemiczna sytuacja, problemy i lęki psychiczne wywołane coraz bardziej dramatyczną sytuacją materialną niektórych grup społecznych? Co z podejmowaniem w sztuce praw społeczności LGBTQ+, co z łamaniem praw kobiet? Co sztuka robi w temacie kryzysu humanitarnego na granicy i umierających w lasach uchodźców? W temacie łamania praw człowieka u naszych wschodnich sąsiadów?

Posłannictwo sztuki to ryzykowne pojęcie z bardzo wysokiego rejestru, ale zaryzykujmy i zapytajmy: o co więc chodzi w posłannictwie sztuki? Co z dobrymi intencjami w służbie interesów innych niż nasze własne?

Posypka z golden dust

Zapytajmy więc na początek, w jakim punkcie znajduje się obecnie sztuka polska. A ta, a w szczególności polskie malarstwo, jest dzisiaj we wręcz rewelacyjnym momencie niesamowitej twórczej erupcji różnorodnych talentów. Wystarczy wymienić takie osobowości jak Agata Kus, Dawid Czycz, Karolina Jabłońska, Łukasz Patelczyk czy święcąca międzynarodowe triumfy Ewa Juszkiewicz.

Składa się na to wiele elementów. Mówiąc kolokwialnie: artystki i artyści dosłownie „rozmalowali się”, nie mając już posttransformacyjnych uprzedzeń i oporów towarzyszących koło roku 2000 choćby członkom Grupy Ładnie. Próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości, kontestowali oni tradycję, z której wyrośli, i stagnację kształcących ich instytucji, kontestując tym samym malarstwo samo w sobie.

Dzisiaj malarki i malarze chcą po prostu malować i w efekcie mamy poligon wielu tematów oraz licznych rozwiązań formalnych i technicznych. Odbitym światłem tych wybuchów talentów chciałaby świecić cała artystyczna machina: prywatne galerie, publiczne instytucje kultury, a wreszcie kolekcjonerzy i kolekcjonerki. To jak złoty pył, którym wszyscy chcieliby się posypać. To ta złota strona.

Jana Shostak. Fot. Jakub Jasiukiewicz

Śmietnisko targowiska próżności

Chcąc niczym hunwejbin pisać o odpowiedzialności w świecie sztuki i szukając przejawów zachowań nieetycznych czy zwyczajnie głupich, robię szybko rachunek swoich własnych „dokonań”. I mam. Nie muszę głęboko sięgać, gdyż ta wystawa odbija mi się czkawką zawsze, gdy tylko o niej pomyślę.

Niczym Pawka Morozow wspominam więc tutaj realizację jednej z kuratorowanych przeze mnie wystaw, do której jako jeden z głównych budulców posłużył zakupiony przez artystkę w ogromnych ilościach nowiutki styropian. Wówczas bezrefleksyjnie na to przystałam i nie zareagowałam. W imię twórczej wolności? Dzisiaj przedyskutowałabym alternatywy bądź poszukała z artystką materiałów na rynku wtórnym. A tak po trwającej miesiąc wystawie pod galerię podjechał kontener i wywiózł wszystko na śmietnik.

Kac moralny towarzyszy mi po tym do dzisiaj, a bezpośrednią karą za moją głupotę i brak reakcji był trwający wiele miesięcy faktyczny ból głowy, bo toksyczne drobinki styropianu były wszędzie. Uważam, że spotkało mnie to zasłużenie i było wielopoziomową nauczką: aby aktywnie reagować, być czujną oraz także aby w imię artystycznej bezgranicznej wolności nie dać sobie wejść na głowę. Taka wielopoziomowa asertywność. Mam nadzieję, że ową zaniedbaną lekcję udało mi się odrobić za sprawą innego doświadczenia.

Stało się to dzięki krakowskiej rzeźbiarce Kai Pilch i jej wystawie „Soda Zen Resort” (Shefter Gallery, Kraków, 2020). Jako materiały do tej ekspozycji, będącej piękną rzeźbiarską instalacją tworzącą sodowo- -drewniany ogród zen, pełen drewnianych instalacji i sięgających sufitu białych, sodowych kolumn, posłużyły niemal bez wyjątku materiały znalezione przez artystkę w podkrakowskiej sortowni śmieci. To takie śmietnisko targowiska próżności i bezmyślności.

Znaleźć tam można ponoć całe teatralne scenografie. Pilch znalazła tam odpady postprodukcyjne pochodzące z firmy wytwarzającej ekologiczne drewniane opakowania. Nadmienię, że felerne egzemplarze, które nie spełniły wyśrubowanych norm, służą mi do tej pory. Jednak aby wykonać te dobre, i to z drewna przypominającego niemal kartkę papieru, należy ścinać materiał tak długo, aż nie zawiera sęków czy dziur. Dlatego niemal 70% drewna ląduje na śmietniku, by tam zgnić. A my, zadowolone z siebie nieuświadomione ofiary greenwashingu, kupujemy potem te idealne sztuki w ekosklepach.

Tak więc była to wystawa niemal zero waste, ślad węglowy po niej to zapewne transport z owego śmietniska. Jestem wdzięczna artystce za ważną lekcję. Po skończonej wystawie Kaja oddała część materiałów innej artystce, resztę wykorzystała ponownie sama. Jak powiedział Slavoj Žižek, żeby myśleć
od nowa, potrzeba desperacji, rozpaczy, beznadziejności. Ten punkt zapewne już osiągnęliśmy, bo zdaniem naukowców ludzkość przekroczyła już granicę wytrzymałości Ziemi pod względem zanieczyszczenia plastikiem i chemikaliami.

Możemy więc uciekać w ogrody zen, o ile nie jest to kolejna ucieczka z gatunku zabaw pierwszego świata. Bo od tego prawdziwego nie uciekniemy. Ucieczka w metaverse to zapowiedź kolejnej pułapki.

Przypomina mi się tutaj jeden z wernisaży krakowskiej Grupy Potencja (w skład której wchodzą Karolina Jabłońska, Tomasz Kręcicki i Cyryl Polaczek), kiedy wyłożyli podłogę swojej galerii różową wykładziną znalezioną w Warszawie w śmietniku jednej z istotnych publicznych instytucji kultury. Dodam, że wyrzuconej zapewne po jednej imprezie. Taki red (pink) carpet pychy. A takich bezmyślnych, marnotrawnych działań opłacanych z publicznych pieniędzy jest zapewne wiele. „Sylwester Marzeń” polskiej kultury.

Co więc z ważnymi obecnie tematami? I co z odwagą?

Niewątpliwie potrzebny jest wewnętrzny azymut, aby zwyczajnie być przyzwoitym człowiekiem, nie tylko przyzwoitym artystą czy artystką. Niedawno świat sztuki i kultury zareagował słusznie wielkim oburzeniem na mianowanie na stanowisko dyrektora Zachęty człowieka, który nie został wybrany w formule konkursowej.

Został po prostu odgórnie posadzony na tym stołku przez ministra kultury. Abstrahując od tego, że główną, bo notabene Narodową Galerią Sztuki zarządzać będzie teraz mierny malarz (i podobno jazzowy perkusista), konsternację i zażenowanie budzi jego program. Janusz Janowski, bo o nim mowa, potwierdził najgorsze przypuszczenia środowiska: czekają nas tematy jak „sztuka w rodzinie”, sztuka religijna i zapowiedź masowych wystaw-potworków rodem z epoki słusznie minionej. W połączeniu z wcześniejszymi wypowiedziami Janowskiego o szkodliwości środowiska ludzi LGBTQ+, to zapowiedź regresu, partyjniactwa, mierności i polityki nienawiści. Pojawiają się więc pytania: kto będzie tam promowany, kto zechce zostać pupilkiem pana dyrektora? I czy pokazywanie się w tej i innych instytucjach to automatycznie polityczna deklaracja?

Adam Rzepecki, 2021. Fot. Joanna Łopat

Obawiam się, że pod auspicjami zawłaszczanych przez władzę coraz to nowszych instytucji publicznych czeka nas istny „Sylwester Marzeń” polskiej sztuki i kultury. Cała nadzieja w owym artystycznym i ludzkim azymucie oraz inicjatywach prywatnych. Dlatego tak ważny był i jest gest artysty wizualnego Adama Rzepeckiego, czyli tzw. gest Kozakiewicza, który wykonał po raz pierwszy przed Ministerstwem Kultury w roku 1983 i obecnie autocytuje go przed Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego w akcie niezgody na zawłaszczenie Zachęty.

Adam Rzepecki, „Jak Buba Bobu tak Boba Bubie”, 1983. Kolekcja Zachęty

Wówczas protestował przeciwko upolitycznieniu sztuki i środowiskowemu konformizmowi. Po bez mała 40 latach przeżywa zapewne swoiste déjà vu. Obywatelskie nieposłuszeństwo W czasie pisania tego tekstu wróciłam do starej lektury.

Łatwo przeoczyć ją na półce: to niespełna 40-stronicowy esej Henry’ego Davida Thoreau „O obywatelskim nieposłuszeństwie”, będący spisaną w XIX wieku niezgodą na nadmierną ingerencję państwa w życie jednostki. Niech więc zaszokuje i obudzi nas wszystkich krzyk polsko- -białoruskiej aktywistki i artystki intermedialnej Jany Shostak, laureatki Paszportu Polityki.

Jeśli za naszą granicą antyrządowy facebookowy wpis sprawia, że ludzie są torturowani i skazywani na pobyt w łagrze, nic nie jest w porządku. Ciepła woda w kranie? Zobaczymy, na jak długo. Shostak pokazuje twarze tych ludzi, mówi o ich historiach, apeluje o zaniechanie naszej bierności i społeczną aktywność. Myślę, że wszyscy zdolni do współodczuwania ludzie wiedzą, że na wielu polach naszego życia społecznego, zawodowego i osobistego jest cały szereg bolesnych zjawisk, za które zwyczajnie nam wstyd. I powinno być. Bo nie powinniśmy czuć się dobrze.

Krzysztof Marchlak. „Golden Years I”, z serii Golden Years, fotografia artystyczna, 2021

Zawodzimy brakiem odwagi, wygodą, znieczulicą. Tylko próba wejścia w inne buty może wytrącić nas z dobrego samopoczucia. Mam za sobą kilkunastoletnie doświadczenie emigracji i dlatego tak ogromnie boli mnie, jak Polacy i Polki traktują osoby, które chcą odnaleźć tu spokojną przystań. Boli okrutne traktowanie ludzi LGBTQ+, bo wielu i wiele z nich to moi przyjaciele i znajomi, drodzy dla mnie ludzie, których z ich wrażliwością osobiście traktuję jako prezent od świata i dla świata.

Robiąc kolejną wystawę z fotograficznymi portretami autorstwa Krzysztofa Marchlaka, które w niezwykłej stylistyce ukazują osoby nieheteronormatywne i transpłciowe, słucham o ich historiach. I nie chodzi tu o moje łzy wzruszenia. Chodzi o te osoby. O ich niezłomność, odwagę, wewnętrzne piękno. Chodzi też o to, aby choć jeden człowiek zmienił swoje podejście, kiedy i mnie nazywa lesbijką, widząc mnie w tęczowej sukience. Bo jeśli na wernisażu wystąpi drag queen z brokatem na twarzy, będę nią i ja.

Artykuł ukazał się w 9. numerze Magazynu NNO Nieczystość.

Zobacz Magazyn NNO numer 8 „Zazdrość”.

Kup magazyn w wersji papierowej!

Udostępnij:

Dołącz do naszej społeczności

Zarejestruj się bezpłatnie, otrzymasz dostęp do wykładów, najnowszych artykułów, wywiadów i podcastów.

Dowiedz się więcej