Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Postawiono nas po dwóch stronach barykady. O pięknie przyrody, psychologicznym BHP i sprawczości z Elizą Kowalczyk rozmawia Anna Maruszeczko Postawiono nas po dwóch stronach barykady. O pięknie przyrody, psychologicznym BHP i sprawczości z Elizą Kowalczyk rozmawia Anna Maruszeczko
Magazyn

Postawiono nas po dwóch stronach barykady. O pięknie przyrody, psychologicznym BHP i sprawczości z Elizą Kowalczyk rozmawia Anna Maruszeczko


20 grudnia, 2023

W drodze do ciebie zajechałam do słynnej cukierni w Hajnówce. Ekspedientka wyczuła, że nie jestem miejscowa, choć Podlasie to moja druga mała ojczyzna, i pyta: „A co tu ładnego na Podlasiu? Tu nic nie ma”. „Puszcza. Białowieża”. „Ja tam już nigdy nie pojadę, w puszczy tylko trupy”. Zmroziło mnie, choć wiedziałam, że to nieprawda. Ale mieszkańcy są źli, zawstydzeni, rozżaleni i nie wiedzą, z jakiego powodu najbardziej. Rozumiesz ten klimat społeczny?

Sama widzisz, jak tu pięknie! Odnoszę wrażenie, że miejscowi nie doceniają tego, co mają. Ze mnie się śmieją w naszej grupie pomocowej, że nawet na poszukiwaniach ciał zachwycam się przyrodą. Tak, są trupy i będą, dopóki tak będą traktowani uchodźcy. Ale ja staram się przekuwać ten kryzys w coś dobrego, od nowa uczę się kochać ludzi, sprawdzać, co jest w życiu ważne, i cieszyć każdą dobrą chwilą czy dachem nad głową.

Od kiedy ty jesteś stąd?

Od 21 lat. Zakochałam się w puszczy. Pierwszy raz przyjechałam na chwilę, moje najstarsze dziecko miało wtedy niespełna pół roku. Pochodzę z Mazur, ale nigdy nie mieszkałam na wsi, a ta Białowieża na końcu świata… Już po pół roku wiedziałam, że chcę tu zostać. Kupiliśmy stary drewniany dom. Zakochiwałam się w puszczy coraz bardziej. Tu nie ma dwóch takich samych zim czy takich samych wiosen. Ciągle odkrywam coś nowego. Zawsze jest coś, co mnie zachwyca. Nie było łatwo się zadomowić. To hermetyczna społeczność. Każdy nowy traktowany jest tu trochę jak zagrożenie. Po latach tak to widzę. Nazywało się nas nawołocz. Czasami nawet słyszeliśmy, że nie mamy prawa decydować, bo nasz dziadek nie sadził tego lasu… Wtedy, gdy się tu osiedlaliśmy, większość osób była prawosławna. Teraz to się zmieniło, ludzi napływowych jest zdecydowanie więcej. My byliśmy pionierami. Gdy próbowałam coś zaproponować, nie wiem, może żeby w przedszkolu nie dawać dzieciom ziemniaków przez pięć dni w tygodniu, tylko czasem ryż lub kaszę, to dla tutejszych było jak wytykanie, że oni coś robią źle.

Nie o to chodziło?

Nie. Przecież łatwiej ugotować kaszę, niż ciągle obierać ziemniaki. Mniej pracy i zdrowiej nawet. Halloween? W życiu! Więc początkowo nie zawsze było przyjemnie. Z czasem poczułam, że ludzie mnie akceptują, bo moje dzieci się tu urodziły, tu chodziły do przedszkola i do szkoły. Problemy wróciły, kiedy
PiS chciał zacząć ciąć puszczę.

Trzeba było stawić opór?

Zdecydowanie. Ale społeczeństwo było mocno podzielone. W Białowieży od pewnego czasu jest sporo osób z zewnątrz, między innymi naukowców, którzy pracują w Instytucie Biologii Ssaków PAN, w Instytucie Badania Leśnictwa, w Stacji Botanicznej… To są ludzie, którzy zajmują się ochroną przyrody. No a leśnicy dostali przyzwolenie na cięcia w puszczy. Puszczy, która jest dobrem niepowtarzalnym, czymś, co jeśli wytniemy, to nigdy się nie powtórzy. Społeczeństwo się zwaśniło. Odwróciliśmy się od siebie, ponieważ postawiono nas po dwóch stronach barykady. Straciliśmy niektórych znajomych. My broniliśmy puszczy, oni ją cięli.

Jakie były argumenty tych, którzy przystali na wycinkę?

Widzę w tym analogię do aktualnej sytuacji. Powiedziano im, że trzeba ciąć, bo to jest ratowanie puszczy przed kornikiem drukarzem. Nie słuchano naukowców, którzy badają ten las. Nie dopuszcza się do siebie wiedzy podpartej badaniami i dowodami na zmiany klimatyczne. I zapomina się, że puszcza dobrze wie, co ma ze sobą zrobić, że jedno drzewo upadnie, ale inne będzie rosło na tym, które uschło. Oni tego nie słuchali, podchodzili do puszczy jak do lasu gospodarczego, a to przecież dużo więcej żywy, samoregulujący się organizm.

Puszczę trzeba puścić, dać jej spokój, pozwolić być.

I uczyć się, patrząc, jak ona radzi sobie z różnymi wpływami. Leśnik powinien wiedzieć, że świerk „wypada”, bo jest bardzo sucho, a inne drzewa zaczynają dominować. Zresztą lasy gospodarcze też powinny funkcjonować na podobnych zasadach. To byłoby najkorzystniejsze dla wszystkich stron. Wycinka to potężna strata. Puszcza Białowieska cały czas jest terenem badań naukowców i wciąż nie do końca jest przez nich odkryta. Dlaczego więc niszczyć coś, czego nawet do końca nie znamy? To tak jakby Wawel rozbierać na cegły i rozdawać chętnym.

Zdążyliście zażegnać ten kryzys, czy przyszedł nowy w postaci kryzysu humanitarnego na granicy i pogłębił podziały?

Ten związany z wycinką złagodniał. Można nawet mówić o zwycięstwie. Natomiast kryzys, który przyszedł, pokazał nam, że ludzie, którzy bronili puszczy, bronią w tej chwili „ludzi w drodze”. Ludzie, którzy byli za wycinką teraz wspierają wyłapywanie uchodźców i wspierają narrację propisowską, powtarzając, że to są nielegalni ludzie i nielegalna pomoc.

Czy te podziały były i są sztywne?

Jeżeli chodzi o wycinkę, to raczej tak. „Mój dziadek chodził, patrzył, gdzie są korniki, i chore drzewo wycinał”. Koniec kropka. To, co mówią przyrodnicy, się nie liczy. Natomiast przy tym drugim kryzysie – muszę z ulgą przyznać – jakaś część osób, które na początku były bardzo przeciwko ludziom przechodzącym przez zieloną granicę, po tym jak spotykali ich fizycznie, potrafili zmienić zdanie. Naprawdę co chwilę dowiaduję się o osobach, które pracują w lasach, że noszą dodatkowe jedzenie ze sobą i nie dzwonią po Straż Graniczną.

Nawet ci, którzy wcześniej to robili i byli przeciwni pomaganiu?

Wcześniej, gdy tłumaczyłam, że to są ludzie, którzy muszą uciekać, ponieważ grożą im prześladowania lub śmierć, to reakcje były różne. Później słyszałam: „No bo jak zobaczyłem tego chłopaka pobitego przez służby, głodnego, płaczącego, to nogi się pode mną ugięły”. I koniec tematu. Sporo osób nie mówi o tym, że pomaga, a wiem, że pomagają. Sporo osób wpuszcza ludzi na podwórka, do domu, karmi. I jeśli ktoś się o tym dowie, to proszą, żeby tego nie ujawniać. Oficjalnie nie zmieniają zdania. Ale ich sumienie nie pozwala im być obojętnym.

Czy ludzie z granicy nadal przychodzą na podwórka?

Mniej, ale się zdarza. Przychodzą, ponieważ są zagubieni. Czasami są tak fizycznie wycieńczeni, że nie do końca trzeźwo myślą, są zaplątani, czasem bez telefonu albo bez zasięgu. I instynktownie idą w stronę wsi. Niedawno zawiadomiła mnie koleżanka, że trzeba komuś pomóc, a ona nie zajmuje się pomocą. Wzruszyłam się. To była żona strażnika granicznego, już na emeryturze. Natrafiła na człowieka, który nawet nie wiedział, gdzie jest. Cały czas są w lokalnej społeczności ludzie, którzy donoszą na uchodźców do Straży Granicznej. Podobno są i tacy, którzy organizują patrole i wyłapują tych ludzi. Niektórzy z nich żądają pieniędzy za milczenie. Słyszałam też o takich, którzy ich okradają, grożąc bronią. Człowiek, wybierając się na drugi koniec świata, sprzedaje wszystko, więc zawsze coś przy sobie ma.

Znasz inne osoby, które przeszły metamorfozę?

Muszę powiedzieć, że Straż Graniczna do czasu kryzysu była tutaj bardzo szanowana. Sama czułam do nich ogromną sympatię. Nawet miałam kilku kolegów w SG. To się jednak drastycznie zmieniło. Byłam świadkiem kilku akcji z udziałem ludzi, których znam, i których rozpoznałam, chociaż byli zamaskowani. Zwykle mają zasłonięte twarze. Teraz czasem mijam ich na ulicy, spotykam w szkole na zebraniach rodziców. Nie mogę tego zrozumieć, jak można wyrzucać przerażonych, wymęczonych, często chorych ludzi, dzieci, kobiety na druty, a potem wrócić do swoich dzieci i żon w ciepłym domu, iść na koncert czy do kościoła, jak gdyby nic się nie stało.

Masz na to odpowiedź?

Oni się zasłaniają rozkazami, ale my im mówimy, że te rozkazy są niezgodne z prawem, że tego nie można robić po prostu. Pushbacki są nielegalne. Rzucamy paragrafami. Myślę, że chyba też nie mają wyjścia. Do czasu kryzysu SG miała tutaj dobre życie. To była naprawdę fajna robota. Pewna. No i ta szybka emerytura. I nagle stykają się z kryzysem humanitarnym na wielką skalę. Tylko nie wiem, co myślą uzbrojeni po zęby faceci, stając naprzeciwko bezbronnych cywili. Bo ja nie chcę, żeby oni nas bronili przed cywilami. Oni nas mają bronić przed najeźdźcami, a nie przed ludźmi na skraju życia i śmierci. I te tysiące wojska na granicy, elektronika, mur za kupę pieniędzy, które poszły w błoto, bo uchodźcy i tak przechodzą.

Czy funkcjonariusze SG, z którymi się stykasz, rozumieją, jakie są źródła tego kryzysu?

Nasze wojska były w Afganistanie, więc teoretycznie wszyscy wiemy, co tam się działo. Funkcjonariusze polskich służb powinni też wiedzieć, co się dzieje w Syrii, ale czy wiedzą? Nie jestem pewna. W Niedzielę Palmową, w tym roku, zetknęłam się z przypadkiem ośmioletniego chłopca z Syrii, który miał stopę okopową. Nigdy w życiu nie słyszałam o stopie okopowej u dziecka! Dostałam informację, że dwie osoby dorosłe z dzieckiem idą poboczem, przy jednej z puszczańskich wiosek, że prawdopodobnie są to uchodźcy, i że trzeba szybko interweniować, bo mogą zostać zgarnięci i wyrzuceni. Zaczęłam ich szukać. Na drodze już ich nie było, ale okazało się, że zapukali do jakiegoś domu. Na szczęście normalnego, do ludzi, którzy ich ukryli w lesie. Po długich poszukiwaniach wreszcie do nich dotarłam. Zobaczyłam kobietę z chłopcem i mężczyznę. Nie wiem, co się stało z jej mężem. Ten mężczyzna nie chciał ich zostawić samych w lesie. Straż Graniczna często rozdziela tych ludzi, wyrzuca w różne miejsca, żeby rozproszyć grupy, czasem rozdziela rodziny. I jest to rozdzierające. Wszyscy troje byli mokrzy, zmarznięci, głodni. Mężczyzna miał stłuczone okulary. Nie mieli internetu, nie mieli nic, zero kontaktu ze światem. Wcześniej byli wyrzucani na Białoruś.

Zaczęłam opatrywać stopy temu ośmiolatkowi. I wiesz, ten dzieciak mógłby płakać, marudzić, ale urodził się już w czasie wojny, bo wojna trwa tam 11 lat, więc był tak zahartowany, że nawet nie pisnął. Jak mały żołnierz. Ubrałam go w rzeczy mojej córki, bo to było tak szybko, że nie dało się innych zorganizować. Dałam mu snickersa i on się do mnie uśmiechnął. Zaczęliśmy przeglądać zdjęcia moich dzieci w telefonie. Chciałam go trochę rozluźnić. I udało się.

Pomyślałam sobie, że to jest dziecko, które nigdy nie żyło w świecie, gdzie nie ma wojny. I gdybym była matką takiego dziecka, to też bym podjęła wszelkie próby, żeby zapewnić mu lepszą przyszłość. Oni opowiadają tak straszne historie, jak giną ich rodziny, przyjaciele, sami często mają jakieś rany po pociskach, jadą się leczyć, że czasem mi wstyd, bo my tu mamy nadmiar wszystkiego.

Europa mogłaby coś z tym zrobić. Dwa ostatnie wyliczenia ZUS-u wskazują na to, że w Polsce potrzebujemy rocznie około 200 do 300 tysięcy pracowników, czyli tak naprawdę ludzi, którzy tutaj przyjadą, bo inaczej cały system padnie. A ci ludzie są naprawdę super.

Kim byli ludzie, których spotkałaś w lesie?

Lekarzami, informatykami, kierowcami, kucharzami. Cały przekrój. Oni są bardzo ciepli, pogodni i wydaje mi się, że dużo dobrego mogliby wnieść do naszego społeczeństwa.

Wszystkich nie zmieścimy.

Ale nie wszyscy chcą do Polski. Ja oczywiście rozumiem, że nie każdy spełnia warunki do tego, żeby otrzymać ochronę międzynarodową, ale zróbmy to po ludzku. Dobrze, zatrzymajmy. Weźmy do ośrodka recepcyjnego. Sprawdźmy dokumenty, historię. Jeśli istnieje możliwość odesłania takiego człowieka do kraju, to odeślijmy. Ale nie pushbackujmy. Ile razy można wyrzucać tę samą osobę?!

Przejścia przez zieloną granicę były zawsze. Ale dawniej były inne procedury. Co się stało, że doszło do takiej moralnej degrengolady SG?

PiS to samo zrobił z leśnikami. Policję znienawidzono za to, jak pacyfikowała aktywistki podczas marszów na rzecz praw kobiet. Mundurowi są na sznurku ideologicznych przekonań władzy. Pushbacki są nielegalne. SG nie ma prawa wyrzucać tych ludzi. Każdą zatrzymaną osobę należy odstawić w bezpieczne miejsce. A czy Białoruś jest miejscem bezpiecznym? Dlaczego wysyłamy cywilów do kraju, w którym nie jest bezpiecznie? Przecież funkcjonariusze widzą, w jakim stanie ludzie stamtąd przychodzą. Pobici, pogryzieni przez psy. Ale nasi już też robią to samo, niestety.

Część ludzi odeszło z SG, inni czekają, by jak najszybciej przejść na emeryturę. Chcą uciec z tego piekła. Młodzi, którzy przyjdą na ich miejsce, mogą już nie mieć żadnych wątpliwości czy moralnych oporów. Widzisz różnice pokoleniowe?


Ci młodzi są programowani w szkołach mundurowych i na szkoleniach. Ostatnie lata przepełnione nacjonalizmem, hasłami „Bóg, honor, ojczyzna” robią swoje. Ci ludzie, przesiąknięci polityczną narracją władzy, nie widzą w uchodźcach ludzi, zostali odhumanizowani. Mundur i broń dają władzę, a bannery z napisami „Murem za mundurem”, „Murem za obrońcami polskich granic” dają im jeszcze większą motywację do czynienia tego potwornego zła na granicy.

Pamiętasz jeszcze pierwszy raz, kiedy poszłaś z pomocą?

Koleżanka zmierzała do nas na przyjęcie, na pożegnanie lata. Zadzwoniła, że obok mojego domu na przystanku autobusowym zatrzymano grupę uchodźców. I stoją tam otoczeni przez funkcjonariuszy SG. Z długą bronią, zamaskowani. Rzuciłam wszystko i pobiegłam tam. Kompletnie nie wiedziałam, co ja mogę zrobić, jak pomóc. Koleżanka kupiła wodę i czekolady. Nigdy nie zapomnę małej dziewczynki. Był sierpień, a ona była w zimowej czapce, tuliła do siebie lalkę i płakała. To było coś strasznego. Strażnicy nie pozwalali nam się zbliżyć, mogliśmy tylko podać reklamówkę z wodą. Potem zadzwoniliśmy do znajomego dziennikarza. I on nam powiedział, że jeśli są już złapani przez straż, to nic nie można dla nich zrobić. To jeszcze był taki czas, kiedy ci ludzie szli przez wieś. Na początku myśleli, że jak pójdą do kościoła, to otrzymają pomoc. Niestety nasz kościół nie zdał egzaminu.

A cerkiew?

Białowieska nie. Nie, niestety nie, w ogóle.

Jak to tłumaczą?

Z tego, co wiem, bo ja nie chodzę ani do cerkwi, ani do kościoła, w kościele była mowa o tym, że nie można przechodzić granicy, gdzie się chce. Nie było nic o pomaganiu i o miłosierdziu ani o tym, że głodnego trzeba nakarmić. A przecież może nawet połowa z nich to są chrześcijanie. Niejeden raz zdarzyło mi się rozmawiać z człowiekiem w kompletnej rozpaczy, który mi mówił, że oni nie chcą żadnej religii, oni chcą żyć po prostu.

Czy lokalni księża, katoliccy czy prawosławni, w takiej małej społeczności pewnie autorytety, tłumaczyli mieszkańcom, że ci ludzie zostali wykorzystani przez białoruski reżim?

Nie sądzę.

Nie wszyscy ludzie w drodze to ofiary wojen czy prześladowań.

Pewnie nie. Może jakoś przetrwaliby w swoich krajach, ale chcą żyć lepiej. I to też nie powinno nas, Polaków, dziwić. Bo miliony ludzi z Polski wyjechały za granicę po to samo – żeby mieć lepsze życie.
W każdym zamożniejszym kraju znajdziemy masę Polaków i nikt nie krzyczy, że to najeźdźcy, nikt nie rzuca oskarżeń, że jadą tam okradać, czerpać z socjalu, choć czerpią z tego cudzego socjalu, gdzie tylko mogą. Ja cały czas przypominam, że wisi nad nami też widmo potężnego kryzysu klimatycznego. Ludzie będą uciekać na jeszcze większą skalę, bo nie będą mieli wody.

W pewnym momencie z fotografki zamieniłaś się w podziemną partyzantkę. Pomaganie ludziom z granicy czy ludziom w drodze stało się główną treścią twojego życia. Dalej tak jest?

Tak. Rok temu zatrudniłam się w fundacji, która zajmuje się udzielaniem pomocy humanitarnej. Dotarło do nas – w sumie niedużej grupy osób – że ten kryzys szybko nie minie i że sami dłużej nie damy rady. Przyszła nam z pomocą Fundacja „Wolno Nam”. Powstało Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne.

No i przestaliście się ukrywać z tym, że pomagacie.

Doszliśmy do wniosku, że nie da się udawać, że nie pomagamy, bo to trochę tak, jakby problemu nie było. Oczywiście, kiedy niesiemy pomoc, niesiemy ją w ukryciu. Chociaż jest to teraz o niebo trudniejsze, ponieważ SG mnie zna, wie, że pomagam.

Poza tym chyba i SG, i terytorialsi dużo pewniej poruszają się po lesie. Mają supersprzęt, drony, kamery…

A mimo to udaje nam się cały czas nieść pomoc tym ludziom, nie narażając ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Bo przecież przez nieostrożność zamiast pomocy możemy przynieść zagrożenie. To jest duża odpowiedzialność i ogromny stres. Zobacz, jak jedzie karetka pogotowia, to ma wszystko w tym swoim samochodzie, jedzie na sygnale, wszyscy ustępują jej miejsca, ze zrozumieniem i szacunkiem. My musimy dobrze przemyśleć każde wyjście do lasu, zaplanować, co zabrać, a potem to wszystko dźwigać. Czasami trzeba się rzucać na ziemię, chować w rowie, potem się podnieść, znów iść przez las, gdzie są łowiska, bagna. To jest megamegaciężkie i nikt nas w tym nie wspiera. Musimy dokonać tego sami, od początku do końca, i w ukryciu.

Dzięki ludziom takim jak ty Polska dowiedziała się, że pomaganie jest legalne. Dla wielu to wcale nie było oczywiste.

Dla nas było ważne, żeby też miejscowa ludność o tym wiedziała. Dlatego że, umówmy się, resztę Polski mało interesuje to, co tu się dzieje. Wyjedziemy do Białegostoku, raptem 80 km stąd, a tam prawie nikt się granicą nie przejmuje, miasto żyje swoim życiem. Coś tam wiedzą, ale to ich nie dotyczy. Ludzie siedzą w kawiarniach, piją kawę, mają swoje problemy. Im dalej od granicy, tym bardziej nikt nic nie wie. Natomiast my wiedzieliśmy, że my z tym zostaniemy.

Reszta Polski najwyżej nie przyjedzie tu na wakacje, bo przecież jest niebezpiecznie. Turystyka tutaj bardzo ucierpiała?

Od samego początku powtarzamy, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, jeśli chodzi o uchodźców. Ja osobiście teraz bardziej boję się Straży Granicznej czy wojsk terytorialnych, bo czasem ci funkcjonariusze są zamaskowani, nie zawsze w kompletnym mundurze, i nie wiemy, kogo spotykamy na drodze.
To mogą być bandyci. Konsekwentnie domagamy się, by się przedstawiano i żeby byli w pełnym umundurowaniu, bo to jest ich obowiązek. Oni mają służyć nam, a nie robić wrażenie, jakby byli przeciwko.

Czy ze strony uchodźców spotkało cię kiedyś coś złego?

Ani razu. Chodziłam wiele razy sama do grup kilku mężczyzn. Widziałam, jak byli zakłopotani, że przychodzi do nich kobieta z olbrzymim plecakiem, żeby uratować im życie. Oni czują się i są bezbronni. Ale nigdy nic mi się nie stało. Przecież mogliby chcieć zabrać mi telefon…

Zgwałcić. Straszy się gwałtami. Przecież to są „młode byczki”.

Zdarzają się „młode byczki”, ale te „młode byczki” są najczęściej wykończone. Ja mam córkę w wieku 21 lat. Kiedy spotykam w lesie chłopaków w jej wieku, to myślę o nich jak o moich dzieciach. Oni zawsze okazują wdzięczność, przepraszają wręcz, że musiałam do nich przychodzić i im pomagać. Mówią, że będą nam wdzięczni do końca życia.

Znasz ich późniejsze losy?

Niektórych. I wiesz, uczymy się nie nawiązywać z nimi więzi emocjonalnej. Tłumaczę sobie, że ja jestem dla nich bardzo małym fragmentem ich drogi.

Taka strategia? Robisz to, żeby siebie chronić?

Im dłużej z nimi jestem, tym więcej zostaje we mnie. Naprawdę ciężko jest dojść do siebie po tym, co się widzi. Staram się robić to jak najszybciej, mechanicznie wręcz. Uczyłam się tego od znajomych z Grupy Granica. I trochę mnie to bulwersowało. Teraz rozumiem, że tak jest najlepiej. Na początku nie byłam zrzeszona. Działałam spontanicznie jako lokalna mieszkanka, po prostu dlatego, że spotykałam tych ludzi na swojej drodze. Takich przypadków było wystarczająco dużo, nie potrzebowałam chodzić na pinezki. Któregoś razu jednorazowo spotkałam kilkanaście osób w różnym wieku, w tym dzieciaki
od 2 do 12 lat. Mój plecak mieścił pomoc najwyżej dla trzech, wysłałam więc sygnał o pomoc. Pojawiła się dwójka aktywistów ze wszystkim, co zamówiłam. Ciach, ciach, zrobili, co trzeba, i poszli dalej. Stałam jak wryta i ciężko było mi się odwrócić plecami do tych ludzi, żeby odejść.

To jest takie psychologiczne BHP.

Teraz już to rozumiem. Chociaż chcę wiedzieć, co się z tymi moimi ludźmi stało. I taką wiedzę, wprawdzie niepełną, ale też posiadam.

A umarł ci ktoś?

Miałam dwa takie przypadki. Jest taka znana historia, gdzie SG i policja nie udzieliły pomocy dziewczynie. Szukałam jej z koleżanką dzień po interwencji SG, gdy jej towarzysze w drodze zostali zatrzymani, i dowiedzieliśmy się od nich, że ona jest gdzieś sama pod Hajnówką. I szukałyśmy jej z koleżanką z POPH-u. Nie znalazłyśmy. Wtedy jeszcze była nadzieja, że jest w szpitalu, że może ktoś zdołał jej pomóc.

Dwa dni później wznowiono poszukiwania i znaleziono ją martwą. Potem się dowiedziałam, że chodziłyśmy 30-40 metrów od niej, ale prawdopodobnie już nie żyła. To była przepiękna 28-latka.
Drugi raz to było wtedy, gdy dostaliśmy informację, że gdzieś w okolicy Białowieży grupa uchodźców musiała zostawić chłopaka, który nie dał rady iść, a oni musieli uciekać. Dostałam niewłaściwą lokalizację i szukałam na bagnach. Nie mogłam stamtąd wyleźć. Na drugi dzień troszeczkę wyżej druga grupa dziewczyn znalazła martwego chłopaka. I znowu męka: „Czy on jeszcze żył, czy mogłam mu pomóc?”.

Od stycznia 2023 roku znajdowano coraz więcej ciał.

Opowiem ci o zbiorowych poszukiwaniach. Raz dostaliśmy wiadomość, że zaginął człowiek z grupy zmarłego w puszczy Ibrahima – to był lekarz pediatra. Szukaliśmy w okolicy wiele razy. Nie znaleźliśmy, ale w trakcie zbiorowych poszukiwań natknęliśmy się na inne ciało, Abdiego z Etiopii, który w czerwcu został pochowany w Białowieży. Najgorzej było w tym roku w kwietniu. Byliśmy na patrolu i znaleźliśmy ciało nagiego mężczyzny. Później prokurator nam wytłumaczył, dlaczego był nagi. Podobno w hipotermii, w ostatnim etapie, człowiek się rozbiera. Może organizm wydaje resztki sił i pali go gorąco. Ciągle mam go przed oczami, bo on leżał taki rozłożony jak Jezus Chrystus. Ręce na boki, głowa na bok, lekko otwarte usta. A wokół dywan zawilców. Później dowiedzieliśmy się, że to był Pan Noor. Jego ciało już zostało zabrane do Afganistanu, gdzie został pochowany.

To się często zdarza, że ciało wraca do kraju pochodzenia?

Chyba jako jedyna organizacja skutecznie działamy na tym polu. Zbieramy wszelkie dane o zaginionych osobach, przekazujemy policji, by pomóc w identyfikacji. Czasem rodziny zaginionych się do nas zgłaszają. Nie wszystkich stać na to, żeby zabierać ciała do siebie. Przeżyliśmy kilka pogrzebów. W Bohonikach jest cmentarz muzułmański, należący do żyjących tu od XVII wieku Tatarów. Imam się zgodził przyjmować ciała. Myśleliśmy, że to będzie jedno ciało. Teraz to ja już nie wiem, ile tam jest tych grobów, może osiem, dziewięć. I na tym na pewno się nie skończy.

Jak ty to psychicznie wytrzymujesz?

Na początku nikt nie myślał o tym, co my czujemy. Tyle się działo, że nie było na to czasu. Ja mam to szczęście, że czwarty rok jestem w terapii ze względu na swoje osobiste przeżycia z dzieciństwa. Więc weszłam w kryzys na granicy trochę silniejsza. Mogłam też o tym z fachowcem rozmawiać. Jako mama czwórki dzieci mam słabość do dzieciaków i jestem na ich punkcie przewrażliwiona. W 2021 roku, kiedy pod kościołem spotkałam grupę uchodźców, a oni rozpięli torbę turystyczną, w której zobaczyłam niemowlaka, zaczęłam wyć. Dorośli i starsze dzieci błagały, żeby ich nie wyrzucać na Białoruś, matka prosiła o mleko dla niemowlęcia, a wśród nich była jeszcze kobieta w ciąży. SG była bezlitosna, krzyczeli na mnie i sąsiada, że robimy cyrk, bo wzięłam malucha na ręce i powiedziałam, że zabieram ich do domu.
Zgarnęli wszystkich i po 40 minutach mieliśmy informację, że są na Białorusi. I wtedy wylądowałam u psychiatry. Właściwie wysłała mnie do niego moja grupa terapeutyczna. Bo już zaczęło się niebezpiecznie. Byłam jak nakręcona. Mówiłam sobie, że cokolwiek się stanie, ja będę pomagać tym ludziom. I pojawił się lęk, że mogę zrobić za dużo. To mogło się rozlać na wszystkich wkoło, na rodzinę. I na pewno nie mogłabym już pomagać. Wielu z nas nie dawało rady tego udźwignąć i wypadali. Akcji było bardzo dużo, a my musieliśmy robić to w ukryciu. I na domiar złego słyszeliśmy, że jesteśmy przestępcami.

Że zachęcacie do przekraczania granicy?

Że jesteśmy zdrajcami. Słyszeliśmy to wiele razy. I to było naprawdę trudne do udźwignięcia, tym bardziej że wiedzieliśmy, że nie robimy nic złego, bo dać komuś jeść, pić, ubrać go, ogrzać, naładować mu telefon, żeby miał kontakt ze światem, żeby wiedział, gdzie jest, to nie jest żadna zdrada. Świadomość, że to się nie kończy, też była osłabiająca. A ta zima i wiosna tego roku dały nam tak popalić, że sporo z nas stwierdziło, że potrzebuje pomocy. Ludzie są w depresji. Myślę, że wszyscy mamy już PTSD. Sama ostatnio znów trafiłam do psychiatry, bo zaobserwowałam u siebie objawy somatyczne typu problemy z pamięcią i ze snem. Lato, kiedy zaczęliśmy brać urlopy, zwolniliśmy, okazało się czasem najtrudniejszym. Kiedy przestajesz działać, organizm dostaje przestrzeń do tego, żeby zacząć myśleć o tym, co się działo wcześniej. Śpię teraz po 12 godzin w nocy i potrafię jeszcze w dzień spać, bo mój organizm potrzebuje wrócić do równowagi.

Wcześniej jechaliście na adrenalinie. Nikt z nas wcześniej nie miał takich doświadczeń. Nasi rodzice nawet takich nie mieli. Żyliśmy w wolnej, wspaniałej Europie. Wydawało się, że wszystko idzie w superkierunku.

A na Podlasiu jak u Pana Boga za piecem.

Sielsko, anielsko. Tak, tak, tak, tak. I tu raptem coś takiego!. Łapię się na tym, że nie dowierzam, że mnie to wszystko spotyka, że to wszystko są prawdziwe historie.

Fotografujesz uchodźców?

Staram się nie robić im zdjęć. Każda osoba, która spotka tych ludzi, widzi, że oni są brudni, niewyspani, ranni, są w złym stanie. Myślę, że nikt nie chciałby być tak fotografowany.

Przynajmniej raz odstąpiłaś od tej zasady.

To było pod koniec października 2021. O wschodzie słońca pojechaliśmy z mężem fotografować łosia. Ale zamiast łosia spotkaliśmy dwie rodziny z malutkimi dziećmi. Wysiadłam z samochodu i pobiegłam do nich. Ale zaczęli uciekać. Dorwałam ich tylko dlatego, że biegli z dziećmi na rękach. Jedna z osób bardzo dobrze mówiła po angielsku. „Pokażcie światu, co oni nam robią”, powiedziała. Oni byli 13 razy pushbackowani. Spędź noc z malutkim dzieckiem w lesie.

Te zdjęcia wyszły pięknie. Pokazywano je w kampanii „Ratujmy ludzi na granicy”.

I w wielu innych sytuacjach, gdzie trzeba było pokazać ludziom, że to nie młode byczki, nie bandyci, tylko po prostu zwykli ludzie i często z maleńkimi dziećmi. Niektórzy mówili, że to ustawka. Ale było tak pięknie wtedy o świcie. Takie klimaty są tu w Białowieży. Wylało się na mnie też trochę hejtu, bo uważano, że na tym zarabiam, mimo że udostępniałam je za darmo. Te zdjęcia miały pracować, pokazać światu, jak to wygląda. I zrobiły robotę, bo dużo się wtedy dobrego zadziało. Różne organizacje otworzyły się na pomoc, bo umówmy się, my tutaj jako mieszkańcy byliśmy bardzo długo sami. Teraz też nas straszyli, że od 1 września ogłoszą strefę.

I znowu będzie sprawdzanie bagażników?

Cały czas sprawdzają. Najbardziej się wkurzam, gdy pogardliwie wyrażają się o uchodźcach. „Nie ma pani jakiegoś Mohameda w bagażniku? To nielegalne”. Czasem się denerwuję, ale zauważyłam, że gdy nie odezwę się słowem, to na nich działa. Wiedzą dokładnie, że przegięli. Zdarzało się też, że mówiłam, iż sami są nielegalni. Teraz gdzieś przeczytałam, że znajoma była popychana przez mundurowego, żeby otworzyła bagażnik. W ogóle wszyscy, którzy mają zamknięte bagażniki, są podejrzani. Rzecznik Praw Obywatelskich powinien się tym zainteresować, bo to już za długo trwa.

Żyjecie w rejonie, który od dwóch lat jest zmilitaryzowany. Nikt się nie buntuje, nie skarży?

Wczoraj zrobili siedem kółek helikopterami nad wsią, zdarza się, że latają nocą, czasem bardzo nisko nad ziemią, nie wiadomo dlaczego. Ludzie się nie skarżą. My nie mamy na to wpływu. Nasze władze uzależnione są od wyższej władzy. Dzieci nie mają stadionu, ponieważ został zniszczony przez stacjonujące tam wojsko. Przez dwa lata mieliśmy tutaj tabun wojska, a jak była strefa, to już w ogóle wyglądało, jakbyśmy mieszkali w koszarach. Ja mogę z zamkniętymi oczami powiedzieć, czy to, co się do nas zbliża, to ciężarówka wojskowa czy rosomak.


Obowiązująca narracja jest taka, że tzw. zapora, wszechobecne kontrole są robione dla bezpieczeństwa Polaków. A tymczasem na teren Polski wlatują śmigłowce oznaczone białoruskimi emblematami i nikt tego nie zauważa. Marszałek Senatu skwitował tę sytuację, że gdyby nie pani przyrodniczka z aparatem, to nie wiedzielibyśmy, że granica Polski została naruszona. Tą przyrodniczką byłaś ty.


(śmiech) To było 1 sierpnia. Byłam na spacerze z psem na łąkach koło mojego domu. Usłyszałam dźwięk helikopterów, nie był to dźwięk, który znam. W takich sytuacjach zawsze sobie robię zdjęcie, żeby potem sprawdzić, co to była za jednostka. Kiedy poleciały w stronę Białowieży, bliżej centrum, zerknęłam na zrobione zdjęcia i byłam w szoku. To był czas, kiedy młode bociany krążyły nad nami, było ich całe mnóstwo na niebie. Wrzuciłam zdjęcia tych helikopterów na swój profil na FB z komentarzem: „Nie tylko bociany dzisiaj latają nad Białowieżą”. Zaczęła się panika. Władze próbowały to wypierać, mówiąc, że helikoptery nie przekroczyły naszej strefy powietrznej. Jezu! Przecież nie tylko ja widziałam te helikoptery nad wsią. Widział je mój mąż z samochodu i wielu innych. Ludziom nad domami przeleciały. To pokazało, że król jest nagi. Generał Skrzypczak publicznie mi podziękował.

Zawsze reagujesz na znieczulicę lub głupotę?

Gdy słyszę w sklepie, jak ktoś mówi: „O, ciapaci tam przechodzą”, nie stoję biernie. Zawsze reaguję. Oczywiście obrywa mi się wtedy, ale generalnie mam argumenty naprawdę silne i często moje słowo jest ostatnie. I wiesz, gdyby teraz zrobić po cichu badanie wśród mieszkańców, to myślę, że wiele osób nie chciałoby tego muru, że wiele osób pomagałoby, gdyby mogło. I nie sądzę, żeby mieli mnie za zdrajcę. I chyba uśmiechów w moją stronę jest w tej chwili więcej. Skrajnych nacjonalistów, narodowców nic i nikt nie zmieni. I czasem żal mi tych strażników granicznych.

Oni też są ofiarami tego systemu. Nie mogą się postawić?

Wiem, co to jest zło systemowe. Między sobą, wśród aktywistów, czasem sobie rozmawiamy i marzymy, że pierwszy wojskowy żołnierz, strażnik, który by się postawił, byłby bohaterem i pociągnąłby na pewno za sobą masę innych ludzi. Ale brak im odwagi.

Cały czas macie wsparcie jako POPH?

My jesteśmy finansowani tak naprawdę przez społeczeństwo. To są zrzutki i zbiórki. Państwo nam nie pomaga, a to są, uwierz mi, ogromne koszty. Bo jakie buty wysłać na granicę zimą? Dobre, więc drogie. O o też zawsze szedł hejt. Na szczęście mamy od lipca ogromne wsparcie fundacji NNO i Artura Nowaka–Gocławskiego, gdyby nie on, przygotowań do jesieni i zimy by nie było. À propos ubrań muszę ci coś powiedzieć. Często zbieram w lesie rzeczy po uchodźcach. To są wszystko tureckie podróbki. Myślę, że oni po prostu chcą dobrze wyglądać. Często mają swoje ubrania opakowane bardzo szczelnie w folię, jak relikwie, żeby po tym lesie się przebrać i czuć się po prostu jak człowiek. Ze mnie to się trochę śmieją, bo gdy przygotowuję pakiety, to dobieram wszystko kolorystycznie.

Co sądzisz o płatnym wolontariacie?

Naprawdę wszyscy myśleli, że to potrwa chwilę. Dopiero później znawcy migracji nam uświadomili, że szlak migracyjny, który się otwiera, bardzo długo jest czynny. Od początku wszyscy działaliśmy za free. Przez pierwszy rok nikt nie brał żadnych pieniędzy. Moje wszystkie oszczędności poszły. Wszystko się
oddawało. Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby brać pieniądze za ratowanie ludzkiego życia. Ale czy jeżdżący sanitariusz w karetce nie dostaje pieniędzy? No ale jak musisz to robić codziennie, jak musisz wpisywać się w grafik dyżurów, być dostępnym w nocy, to się nie da, bo chcąc nieść pomoc, często rezygnujesz z pracy zarobkowej albo praca rezygnuje z ciebie.

Co sobie myślisz o tym kryzysie i o jego ofiarach?

Wierzę, że to, co złe, minie. To minie. Trzeba być mocno zakorzenionym w tym, co jest dobre, co jest prawdziwe, co jest takie nie do zniszczenia. Uważam, że duża zmiana zaczyna się od nas samych, od pierwszego kroku. Czuję ogromną sprawczość. Uważam, że to, co robię, ma sens, mimo napadającego mnie czasem poczucia bezsilności. Wiele żyć zostało uratowanych, wiele osób się leczy… To nie jest
tak, że robię coś, co może zaszkodzić Europie i Polsce. Nie daję sobie tego wmówić.

ELIZA KOWALCZYK – fotografka, mama czwórki dzieci, mieszkanka Białowieży, członkini Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego.

Udostępnij:

Dołącz do naszej społeczności

Zarejestruj się bezpłatnie, otrzymasz dostęp do wykładów, najnowszych artykułów, wywiadów i podcastów.

Dowiedz się więcej