Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Pod rękę z melancholią – rozmowa z filozofką i pisarką Mirą Marcinów Pod rękę z melancholią – rozmowa z filozofką i pisarką Mirą Marcinów fot. Jolanta Grabowska
Głębiej w Siebie

Pod rękę z melancholią – rozmowa z filozofką i pisarką Mirą Marcinów


25 listopada, 2021

Oto jak rozumieć siebie jesienią, w warunkach pogarszającego się nastroju i kaprysów pogody. W tej rozmowie próbujemy wyjaśnić to, co dzieje się wtedy w psychice człowieka i przedstawiamy historię zaburzenia, które jest z nami od wieków.

Paweł Oksanowicz: Czy znajdziemy psychologiczne uzasadnienie tego, że od listopada tracimy energię życiową? Łapiemy tzw. jesiennego doła.

Mira Marcinów: Tak i co ciekawe, istnieje mała świadomość społeczna na temat zaburzenia psychicznego, które w psychiatrii nazywa się: sezonowe zaburzenie afektywne (ang. SAD – seasonal affective disorder). Określane też jako depresję sezonową. Potocznie mówimy – z rosyjskiego – o chandrze listopadowej. Pojawia się około października lub listopada właśnie, gdy przestawiamy się na czas zimowy. Dni stają się krótsze, pogoda nie nastraja do wychodzenia na zewnątrz.

Siedzimy w domu i smutniejemy. Czy coś niepokojącego psychicznie dzieje się wtedy w naszych głowach?

Oprócz obniżonego nastroju, możemy zaznać anhedonii, czyli niemożności czerpania przyjemności z rzeczy, które do tej pory sprawiały nam przyjemność. Do tego doświadczamy obniżenia energii życiowej. Razem są to trzy charakterystyczne objawy tego stanu. Jeśli co najmniej dwa z trzech wymienionych symptomów utrzymują się przez dwa tygodnie mówimy już o depresji sezonowej, a zatem o zaburzeniu psychicznym według na przykład DSM -5 (5 edycji „Diagnostycznego i statystycznego podręcznika zaburzeń psychicznych opublikowanego w Stanach Zjednoczonych w 2013 roku, który ma ok. 1 tys. stron, przyp. PO).

Czy szukając pomocy możemy wtedy biohakować nasz organizm, np. szukając sposobów dostępnych pod ręką? Chociażby zajadać się czekoladą popijając ją czerwonym winem, etc.

Nie jest to dobry pomysł, chociaż ja też tak robię.

I ja, (wspólny śmiech). Cieszy mnie to, że nasza rozmowa nie jest pozbawiona realizmu, a przez to humorystycznych akcentów.

Nie dziwi mnie, że pytasz o czekoladę i alkohol, bo w jesiennej chandrze chce nam się jeść słodycze. Pociąga i smakuje wysoko przetworzona żywność. Generalnie, pragniemy diety bogatej w węglowodany. Wzrasta chęć na alkohol. Z czerwonym winem jako lekarstwem na melancholię eksperymentowali starożytni. Przy okazji doszli do tego, że równocześnie wino może być czynnikiem wywołującym ten stan. Najpierw Hipokrates rozwinął teorię, a później Galen w starożytnym Rzymie rozbudował ją. Mówi ona o tym, że gdy dochodzi do dyskrazji – naruszenie harmonii czterech płynów ustrojowych (krew, żółć, śluz, czarna żółć), wtedy człowiek wpada w stan chorobowy, na przykład w melancholię. Już wtedy sądzono, że ma to związek z porami roku.

W okresie jesiennym dochodzi do sytuacji, gdy czarna żółć zyskuje sprzymierzeńca w postaci niskiej temperatury. Humor odpowiedzialny za melancholię jest bardzo wrażliwy na czynniki zewnętrzne: zimno i wilgotno. Stąd też syndrom czarnej żółci miał dotykać osoby szczególnie wrażliwe: filozofów, artystów, intelektualistów. A wracając do wina, miało być ono papierkiem lakmusowym na melancholię. Poznać melancholika można było właśnie po tym, jak się zachowuje po winie. Dziś byśmy powiedzieli, że wrażliwi melancholicy mieli szczególnie „słabą głowę”.

Czy współcześnie melancholię określimy zaburzeniem afektywnym sezonowym? Co je powoduje, oprócz skłonności psychicznych i kiepskiej aury?

Dzisiaj dysponujemy badaniami wskazującymi na to, że między innymi obniżony poziom serotoniny odpowiada za zaburzenia afektywne, również te sezonowe. Coś dzieje się wtedy w naszej gospodarce neurohormonalnej. W ogóle, bardzo dużo badań przeprowadzono do tej pory na ten temat, bo występuje bardzo często, szczególnie u ludzi z naszej strefy klimatycznej. Pojawia się mniej więcej w trzeciej dekadzie życia. Cztery razy częściej u kobiet, niż u mężczyzn, chociaż sama powątpiewam w to, że mamy tu do czynienia z większą wrażliwością u jednej płci, względem drugiej. Może to wynikać po prostu z tego, że kobiety częściej się badają i przez to częściej są diagnozowane.

Wrócę do pytania o to, czy do problemu można podejść w sposób – określę go – popkulturowy? Czyli, zaaplikować sobie serię przyjemności od seriali po niekoniecznie wytrawną czekoladę, wręcz wzmożone zakupy?

To o czym mówisz jest romantyzacją tego stanu, a nie uznaniem sezonowego zaburzenia afektywnego za zaburzenie psychiczne, za chorobę. Owszem, można zgodzić się na to, że listopadowa chandra to część ludzkiej kondycji. Wtedy jednak zbagatelizujemy fakt, że osoby, które nie są w stanie same z siebie przejść przez cierpienie, będą chorować. Zbanalizujemy czyjś dramat. Większość osób, które cierpią na zaburzenie afektywne sezonowe nie lecząc go, rozwinie kliniczną depresję. Wtedy muszą się one mierzyć z poważnym zaburzeniem.

Depresja sezonowa nieodpowiednio leczona trwa od 2 do 12 lat. Mogą wtedy pojawić się myśli samobójcze, czy wręcz dochodzi do samobójstw. To dlatego byłabym poważniejsza w opisie tego zjawiska, bo stawką jest leczenie w uzasadnionych przypadkach. Ale oczywiście mogę też zrozumieć, że pytasz także o stan, który nie jest jednoznacznie patologiczny, chociaż niezwykle trudno rozstrzygnąć, który jest, który nie.

Ilu ludzi ten problem może potencjalnie dotykać?

Trudno powiedzieć, bo w Polsce diagnozując depresję (u 4 mln ludzi) zbyt małą rolę przykłada się do jej sezonowego (cyklicznego) występowania. Poza tym, szczególnie w mniejszych miejscowościach, ludzie nie zgłaszają się do specjalistów z cierpieniem psychicznym, obawiając się stygmatyzacji. Wiele osób myśli wtedy o sobie czy innych w kategoriach: to minie, to tylko jesienna chandra. No i rzeczywiście mija w okresie wiosennym, ale niestety powraca kolejnej jesieni. I tak co roku.

Dodajmy naszym czytelniczkom i czytelnikom otuchy, czyli na koniec poczęstujmy ich pyszną czekoladą.

Zgoda. Owszem, można zyskać pewien wpływ na przebieg obniżonego nastroju jesienią. Sprawić, że epizod depresyjny nie będzie głęboki. Na pewno poleca się witaminę D, co powinno stanowić podstawę suplementacji od października do kwietnia. Chodzi o to, aby nie doprowadzić się do sytuacji, gdy potrzebujemy silniejszych w działaniu środków, czyli leków antydepresyjnych (np. prozac) i przeciwlękowych (np. xanax). Poza tym ważna jest aktywność fizyczna.
Prof. Jerzy Vetulani mówił, że seks i taniec zostały wymyślone po to, by ludzie mogli zająć się czymś po zmroku. To oczywiście anegdota, a chodzi mi o to, aby dostosować aktywności fizyczne do swoich potrzeb, w czasie zimowym. Dobra literatura też może być suplementem diety.

Mira Marcinów – doktor nauk społecznych w dziedzinie psychologii UJ, adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Filozofka i autorka książek:
„Na krawędzi wolności: szaleństwo jako wybór w filozofii Henryka Struvego”,
„Historia polskiego szaleństwa. Tom 1, Słońce wśród czarnego nieba. Studium melancholii”. „Niezabliźniona rana Narcyza: dyptyk o nieświadomości
i początkach polskiej psychoanalizy (wspólnie z prof. Bartłomiejem Dobraczyńskim). Za powieść „Bezmatek” otrzymała Paszport „Polityki” 2020 i nominację do Nagrody Literackiej „Nike” 2021.

Udostępnij:

Dołącz do naszej społeczności

Zarejestruj się bezpłatnie, otrzymasz dostęp do wykładów, najnowszych artykułów, wywiadów i podcastów.

Dowiedz się więcej