Czy stan samozadowolenia jest już dla nas naturalny? Czy jesteśmy już przyrośnięci do stanu akceptacji tego, co nas otacza? Czy stawianie wymagań samym sobie i dążenie do samodoskonalenia jest nam już obce? Czy w dzisiejszym świecie jesteśmy gotowi zrozumieć mechanizm, który napędzał do buntu poprzednie pokolenia, które żyły w czasach zgoła trudniejszych, gdzie życie było prawdziwym wyzwaniem? Czy szeroka gama udogodnień już na starcie nie powoduje całkowitego wyhamowania naturalnie rodzącego się w człowieku buntu? Gdzie są dzisiejsi buntownicy? No i czy w ogóle są potrzebni?
Zgoda jest kwestią kulturową – sprawia, że czujemy się akceptowani i stanowimy część większości. To naturalne, że ład, porozumienie i porządek zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Od dzieciństwa uczy się nas dostosowywać do świata. W szkole uczymy się wybierać pewność ponad wątpliwości, bezpieczne podłoże ponad niepewny ląd.
Jednak kreatywny świat potrzebuje buntu jak tlenu. Siłą napędową świata jest i zawsze była ciekawość, poszukiwania i kontestacja tego, co nas otacza, a nie stabilizacja i podążanie za dobrze znanymi schematami i utartymi ścieżkami. To, że coś nas w tym świecie uwiera, zastanawia, nie pozwala zasnąć – to jest prawdziwy bodziec do działania. To coś jest iskrą, za którą stoi zmiana. Nonkonformizm wyzwala kreatywność. Rebelianci przesuwają granice – przełamują, przekształcają i tworzą nowe rozwiązania, które służą nam wszystkim. Są agentami zmian. Chcą prowadzić społeczeństwo ku lepszej przyszłości. Buntownicy chcą wyzwolić ludzkość od przeciętności i niesprawiedliwości. Tworzą hojną, lepszą przestrzeń dla wszystkich. Przeciwstawiają się myśleniu grupowemu, efektowi podążania za stadem, niosą ze sobą nowość, ciekawość, świeżość, perspektywę, różnorodność i autentyczność. Rebelia jest czymś, co zawsze pociąga, ma jakiś nieopisany magnetyzm.
Mahatma Gandhi poprowadził Hindusów do niepodległości drogą pokojowego oporu, wykorzystując ich duchową siłę. Abraham Lincoln walczył aktywnie o zniesienie niewolnictwa, ponieważ od młodych lat był przekonany, że to skrajnie niesprawiedliwe społecznie oraz po prostu okrutne i nieludzkie. Martin Luther King Jr. zainspirował ruch na rzecz przezwyciężenia rasizmu i segregacji, ponieważ sam jako czarnoskóry był prześladowany. Sufrażystki walczyły o prawa wyborcze kobiet, ponieważ nie chciały pogodzić się z ówczesnymi realiami odbierającymi im bez powodu prawo głosu. Hipisi domagali się wolnej miłości i pokoju. Chcieli żyć, bawić i kochać się, kiedy władza wysyłała ich na front do Wietnamu. I tak dalej. Moglibyśmy bez końca mnożyć przykłady tych, którzy buntowali się. W imię zasad, w imię swoich pragnień i aspiracji.
Jak dzisiejsze społeczeństwa wyglądałyby bez nich wszystkich? Bez wszystkich, którzy mieli chęć i odwagę – niekiedy okupioną własnym cierpieniem lub nawet ofiarą życia – powiedzenia „nie” zastanej rzeczywistości?
Wraz z buntem rodzi się coś dobrego, rodzi się świadomość potrzeb, świadomość grupy. Rebelianci na swój sposób oczywiście przysparzają problemów. Tym, którzy nie chcą „ruszać bryły z posad świata”. Którzy chcą swojego status quo. Ale dla świata, dla rozwoju ludzkości rebelianci są zwykle pozytywną siłą, która kreuje nową rzeczywistość, która zmienia świat. Nie są wyrzutkami, nie są niszczycielami zasad. Oni zasady często łamią. Ale te zasady dla dobra ogółu powinny zostać w pewnym momencie złamane. Rebelianci łamią bowiem zasady, które powstrzymują ich i innych, które krępują, nie pozwalają sięgnąć po nowe i lepsze, a sposób łamania zasad ma zwykle konstruktywny charakter. Budują nowe, będąc zmuszonym niekiedy zburzyć stare. To tworzy pozytywną zmianę.
Dlatego bądźmy otwarci na buntowników, na zmianę, którą mogą przynieść, na ich odwagę, świeżość i mocny głos. Nie bójmy się ich z definicji. Wsłuchajmy się w głos rebeliantów i zastanówmy się, jaką wiadomość chcą nam przekazać, postarajmy się zrozumieć. Nie odrzucajmy, nie potępiajmy. Sami możemy przecież stać się wkrótce beneficjentami takiej rebelii.
Ale powiem wam więcej. W każdym z nas drzemie buntownik. Każdy z nas, jakkolwiek życiowo ospały i ostrożny, marzy o prawdziwych zmianach, o ulepszaniu świata, o dążeniu do czegoś lepszego niż otaczająca stagnacja. Warto zastanowić się nad tym, warto dać temu buntowi w nas kwitnąć i dorastać. Bo dzięki temu możemy osiągnąć coś, co zaskoczy zarówno nas, jak i świat. Możemy znaleźć w sobie pokłady czegoś, o co siebie nie podejrzewamy. Możemy poczuć się silniejsi.
A co wówczas, gdy struktury zastanego porządku są nazbyt ekspansywne, ogarniają wszystkie sfery życia społecznego, próbują zdominować język i narrację społeczno-polityczną i rugować alternatywne idee z ich przestrzeni i wpychają je do nisz? Czy bunt, a nawet gniew nie jest jedynym rozwiązaniem?
Co, jeśli burzone są fundamenty? Praworządność jest takim fundamentem, nie jest wartością abstrakcyjną. Dzięki praworządności jesteśmy wolni. Praworządność chroni nas przed kaprysem władzy i kaprysem jednostki. Dlatego jestem buntowniczką, choć mój bunt odbiega od klasycznego rozumienia tego pojęcia. To bunt legalisty przeciwko niszczeniu podstaw tego, co ten legalizm tworzy. Bunt przeciwko destrukcji tego, co jest moim DNA. Systemu ochrony praw i wolności obywatelskich, których obrona jest moją misją, pasją i siłą napędową wykonywania zawodu adwokatki. Stałam się wiec nietypową rebeliantką. Rebeliantką w obronie prawa, a więc czegoś, co porządek świata tworzy, a nie burzy. Przecież nie chcemy życia opartego na pogardzie, brutalności, nieufności i bezprawiu. Za to winimy często innych, historię, społeczeństwo czy polityków, ale na koniec to często efekt naszej milczącej zgody, na to, żeby rzeczywistość tak wyglądała. Czasem bunt, konstruktywny i twórczy, pełen pokory, ale i konsekwencji i determinacji jest jedyną drogą. Musimy przestać być grzeczni, jeśli oznacza to nieuczciwość wobec tego, w co wierzymy i tego, co jest spoiwem naszych wartości.
Artykuł został opublikowany w 7 numerze gazety Nienieodpowiedzialni.