Jarosław Traczyński, współzałożyciel i prezes Kolegium Tutorów
„ŻADNEJ WIĘCEJ SZTUKI PIASKU, żadnej księgi piasku, żadnych mistrzów”
Paul Celan
Ponad 200 lat temu wykładający na prowincjonalnym unwersytecie w Królewcu (dzisiejszy Kaliningrad) Immanuel Kant ogłosił w berlińskim czasopiśmie krótki tekst pt. „Co to jest Oświecenie?”. Mimo upływu czasu tekst nie stracił na aktualności. Dyskuja pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami oświecenia trwa nadal, a w naszych burzliwych czasach gwałtownych zmian nabiera rumieńców. Czy tego chcemy, czy nie, myślimy i mówimy oświeceniem. Kiedy spieramy się o politykę, kulturę i religię, ale też o imigrantów, Brexit czy politykę Trumpa, używamy argumentów oświeceniowych filozofów i ich przeciwników. Pytanie – za dużo, czy za mało Oświecenia? – pozostaje ciągle otwarte i ważne. Może więc warto wracać do tekstów fundamentalnych, takich jak choćby wspomniany tekst Kanta, aby u źródła poznać siłę argumentów za i przeciw, aby pomyśleć z największymi. Kant w 1784 roku pisał tak:
„Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej jest nie brak rozumu, lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa”
Brzmi znajomo? Każdy z nas ma rozum, ale nie każdy decyduje i odważa się nim posługiwać. Dlaczego? Kant odpowiada, to być może najważniejszy fragment tekstu:
„Lenistwo i tchórzostwo to przyczyny, dla których tak wielka część ludzi, mimo wyzwolenia ich przez naturę z obcego kierownictwa, pozostaje chętnie niepełnoletnimi przez całe swoje życie. (…) To bardzo wygodne być niepełnoletnim”.
Temat kryzysu i potrzeby autorytetów pojawia się regularnie w dyskusjach akademików i publicystów, w mediach, publikacjach prasowych i naukowych. Jest tematem konferencji, debat i przeróżnych paneli. O autorytety spieramy się z bliskimi przy kuchennym stole. Rzadko udaje się nam zadowalająco zdefiniować pojęcie autorytetu (niektórzy twierdzą, że można to było zrobić tylko w starożytnym Rzymie, w którym Senat miał auctoritas), ale mimo to czujemy, że temat jest ważny i wiąże się z kryzysem ogólniejszej natury – wartości, zasad, sensu, po prostu podstaw naszej cywilizacji. W kryzysie autorytetów upatrujemy przyczyn tego ogólniejszego kryzysu. Barbara Skarga pisała: „Dziś myślimy o autorytecie z poczucia lęku i niepewności”. Wnioski są na ogół podobne – potrzebujemy prawdziwych autorytetów, wzorów, przewodników i mistrzów. Dzięki nim będzie, w szerokim tego słowa znaczeniu, lepiej, jaśniej, pewniej. Jest w tej konstatacji nie tylko tęsknota za bezpieczeństwem, ładem i utraconą harmonią, ale też autentyczna i uzasadniona troska o przyszłość naszych dzieci i nasz ludzki los.
Wiek XX dał nam ważną lekcję w tej materii. Charyzmatyczni przywódcy, którzy mieli nieograniczony i destrukcyjny wpływ na całe społeczeństwa, byli obdarzani przez swoich zwolenników ślepym zaufaniem i niewątpliwie posiadali autorytet. O utopiach, które tu, na Ziemi, chcieli zrealizować, chcielibyśmy zapomnieć. Nie bez powodu autorytaryzm to nazwa jednego z porządków XX-wiecznej władzy. Od autorytaryzmu do totalitaryzmu zaś już mały krok… Jakie były konsekwencje tego „wpływu” przywódców, wiemy dobrze – cierpienie i śmierć milionów ludzi. Ciągle mamy kłopoty ze znalezieniem uspokajającej nasze serca odpowiedzi na pytanie – jak to było możliwe? Nie dziwi więc fakt, że po II wojnie światowej zainteresowanie fenomenem wpływu społecznego było ogromne. Jako cywilizowani ludzie (ciągle tak o sobie myślimy) próbowaliśmy tę lekcję historii rzetelnie odrobić i zrozumieć – jak to właściwie jest z tym wpływem? Między innymi kilka znaczących eksperymentów psychologicznych np. Stanleya Milgrama i Philipa Zimbardo pokazało dobitnie, do czego jesteśmy zdolni, ulegając wpływowi znaczących dla nas osób. Wszystko to powinno nas skutecznie przestrzec przed tęsknotami za autorytetami albo przynajmniej skłonić do podchodzenia do nich z rezerwą. Czy na pewno? Wraca przecież zapotrzebowanie na silnych przywódców, liderów, mistrzów, mentorów itp., którzy rozproszą niepewność i powiedzą nam, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz, co jest dobre, a co złe, gdzie są „nasi”, a gdzie „nie nasi”? I zrobią z „nie naszymi” co trzeba, czyli porządek.
Wróćmy więc do Kanta:
Jeśli posiadam książkę, która zastępuje mi rozum, opiekuna duchowego, który zamiast mnie posiada sumienie, lekarza, który zamiast mnie ustala dietę itd. – nie muszę sam o nic się troszczyć. Nie potrzebuję myśleć, jeśli tylko mogę za wszystko zapłacić; inni już zamiast mnie zajmą się tą kłopotliwą sprawą”.
Jeśli nie chcę wziąć odpowiedzialności za siebie i świat, w którym żyję, to… zaczynają się kłopoty.
Może moje obawy są na wyrost, ale „gdy rozum śpi, budzą się upiory”.
„A jednak ze wszystkich stron słyszę pokrzykiwanie: nie myśleć! Oficer woła: nie myśleć! Ćwiczyć! Radca finasowy: nie myśleć! Płacić! Ksiądz: nie myśleć! Wierzyć!”.
Wspomniana już wybitna polska filozofka Barbara Skarga, która była świadkiem wieku totalitaryzmów, w swoim ważnym eseju o autorytecie pisała:
„Sądzę, że należy rozum przeciwstawić autorytetowi, stwierdzając, że tylko rozum powinien mieć autorytet, on rzadziej zawodzi”.
Warto tę myśl wzmocnić starożytną sentencją pochodzącą od Horacego i przywołaną przez Kanta:
„Sapre aude! Miej odwagę posługiwać się własnym rozumem – tak oto brzmi hasło Oświecenia”.
Czy potrzebujemy dzisiaj autorytetów moralnych? Nie wiem. Myślę o tym. Zastanawiam się. Rozmawiam z innymi. Wiem jednak na pewno, że potrzebujemy ludzi, którzy mają odwagę odpowiedzialnie myśleć – posługiwać się własnym rozumem. Potrzebujemy ludzi oświeconych, aby znów nie zapanowała ciemność…