Zabij to i wyjedź z tego miasta
Dla dzieła Mariusza Wilczyńskiego czas płynie inaczej niż ten, który wyznacza rytm naszej codzienności. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” powstawało przez 14 lat, a gdy już zostało ukończone, nadeszła pandemia, więc premiera filmu przesuwa się i przesuwa. Obecnie jej data została określona jako „wkrótce”. 14 lat w kinie fabularnym to cała epoka, w animacji – niekoniecznie. „Świat wokół płynął, znajomi rodzili się i umierali, zmieniali się prezydenci, a ja siedziałem i rysowałem”, opowiadał autor w jednym z wywiadów.
Udało mi się ukończyć film, który przez lata śnił mi się niemal każdej nocy.
I rzeczywiście. Kontemplacyjny, może nawet klasztorny tryb pracy nad „Zabij to…” zaowocował mniej filmem sensu stricto, a bardziej gęstym doświadczeniem artystycznym, którego kręgosłupem pozostaje pamięć jako podstawa naszej tożsamości. Przeszłość jest tu równie realna jak teraźniejszość, a sen i jawa funkcjonują na równorzędnych zasadach.
„Ja po prostu nie wierzę w śmierć”, mówi w pewnym momencie bohater głosem Gustawa Holoubka. „Wszyscy, którzy odeszli, nie umarli. W dalszym ciągu żyją w mojej wyobraźni. Włącznie z moimi rodzicami. To nieprawdopodobne”. Wyprawę w świat budek Ruchu, sklepów mięsnych i zatłoczonych do granic możliwości pociągów docenią szczególnie ci, dla których PRL nie jest jedynie egzotyczną pocztówką, ale doświadczeniem namacalnym czy wręcz intymnym. Muzyka Tadeusza Nalepy zaś, prywatnie przyjaciela Mariusza Wilczyńskiego, nadaje całości trudny do ujęcia w słowa posmak tęsknoty i melancholii.
Artykuł został opublikowany w 8 numerze Magazynu NNO.