Połóżcie teraz rękę na sercu i przyznajcie się przed sobą w myślach, czy nie mieliście takiego momentu we wspólnym życiu z drugą osobą, w którym chcieliście ją/jego zamordować? Podejść, kiedy niewinnie śpi, opleść rękami szyję i przydusić? Może niektórzy z was już nawet tego próbowali? Jeśli twierdzicie, że nigdy tak nie mieliście, to albo oszukujecie (mnie i siebie), albo macie kłopoty z pamięcią. Obie rzeczy niefajne. Do tych niemalże atawistycznych momentów w życiu par odwołują się „Małe zbrodnie małżeńskie” Schmitta. To znakomicie skonstruowany dramat, rozpisany na dwa głosy. Wielokrotnie wystawiany na deskach całego świata. Ja sam widziałem to przedstawienie już w 5 odsłonach. Ale to, co z tym tekstem zrobili Beata Kawka i Mirosław Zbrojewicz, zasługuje na najwyższe laury.
MAŁE ZBRODNIE MAŁŻEŃSKIE
Erich-Emmanuel Schmitt
reż. Karol Jerzy Wróblewski
Scena Relax
Artykuł został opublikowany w 8 numerze Magazynu NNO.