Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Chodź własnymi drogami Chodź własnymi drogami
Głębiej w Siebie

Chodź własnymi drogami


24 marca, 2021

A nas wiedzie siedem demonów, co nami się karmią – śpiewali o siedmiu grzechach Jacek Kaczmarski i Przemysław Gintrowski. Pośród demonów zazdrość, co „po cichu zabija”. Zazdrość, której gniewne wołanie odmieniono przez setki przypadków; której nadano dziesiątki imion; która na smyczy prowadzi zwykłe przewinienia, ale i wielkie zbrodnie. Zazdrość, co pali do gołej ziemi, nie pozostawiając w człowieku nic, na czym można sensownie budować, co tworzy w nas pustynię…

Co zmienia nas bezpowrotnie, wciągając w paskudne bagno. Zazdrość o rzeczy wielkie, ale i małe; o sukces, samochód, wakacje w tropikach, o to, że dzieci „się udały”, że pies lepiej wytresowany, że przyszła miłość, że… ktoś ma lepiej. Już Owidiusz dostrzegał, że „u sąsiada zbiory wydają się lepsze, a jego krowa daje więcej mleka”. I nieważne, jak jest, bo gdy coś sobie ubzduramy, to ani rozsądkiem, ani wołami ze ścieżki tej nas nie zawrócisz. Skąd to wszystko? Skąd wieczne oglądanie się na innych, które psuje radość z własnych sukcesów? Skąd ślepota na to, co w nas samych dobre i wartościowe? Skąd zazdrość? Bo czujemy się bezsilni wobec cudzego sukcesu. Bo brak nam wiary we własne umiejętności. Bo wciąż nie doceniamy albo nie dostrzegamy, że za sukcesami stoi ogrom pracy, albo zbyt trudno nam uwierzyć, że ktoś po prostu miał odrobinę szczęścia.

Na niechlubnej liście podszeptów zazdrości wysoko plasują się frustracja, niezaspokojenie potrzeb i pragnień, nieumiejętność prowadzenia własnych spraw, chęć sprawowania kontroli, brak zaufania, potrzeba „nadzorowania” życia przyjaciela/dziecka/partnera. To, że można „zazdrościć” pozytywnie, nie złorzecząc drugiemu, ale z jego sukcesów czerpać inspirację, paliwo do samorozwoju, mało kto bierze pod uwagę. Wielu pozostaje zakładnikami zawiści, której najuprzejmiejszą formą bywają złożone komuś gratulacje. Kwaśny uśmiech, zimny wzrok, okrągłe słowa, które mają ukryć prawdziwe intencje. A w kuluarach sukcesu, gdy zjawi się postać prawdziwego geniusza, „osły i nieuki jednoczą się przeciwko niemu” (Jonathan Swift). Pliniusz Młodszy pouczał: „zazdrościć to uznać swoją niższość”. To każdego dnia mówić: „Nie dam rady”, usilnie trzymać się formuły, że: „On ma lepiej, bo…”. Zazdrościć to mnożyć powody i usprawiedliwienia dla własnej niemocy czy niechęci. Pielęgnować zaprzeczenia, co pozwalają tłumaczyć sobie świat.

Gdyby ludzie bardziej pragnęli własnego szczęścia niż nieszczęścia innych, moglibyśmy niebawem mieć raj na ziemi – Bertrand Russell

A przecież lepiej zabrać się do pracy, odrabiając lekcję z nowego przykazania: „Nie zazdrość”. To nie zasila niczego poza zawiścią, która jest początkiem resentymentu. Ten zaś nieuchronnie wiedzie w pułapki ucieczek, w kryjówki wytapetowane „ideologicznymi plakatami” o urojonej krzywdzie. Na manowce. Prywatne lub wspólnotowe. Zawsze rujnujące. Nie zazdrość, to niczego nie rodzi. Niczego nie buduje. Okrada nas z czasu i z szans, by stać się lepszymi. Może „zbiory u sąsiada” wcale nie są lepsze. Możne to pozory. „Nie zazdrość szczęścia mieszkańcom raju głupców, bo tylko głupiec może coś takiego uważać za szczęście” – powiada Bertrand Russell w „Dekalogu liberała”. Bo może to nie raj, ale ludzie żyjący w ułudzie, w samozadowoleniu, w zakłamaniu; w starannie opracowanym fałszu, w układzie, w kompromisie, co śmierdzi na kilometr, a owocuje przejmującą, skrzętnie skrywaną, pudrowaną śmiechem samotnością. Nie zazdrość zatem tym, co w cichości serca bywają zazdrośnikami, choć dmą w trąby i rogi, by całemu światu obwieszczać swój sukces czy idealne życie. Nie zazdrość… Ja nie umiem. Nie warto. Na początek wystarczy – jak zalecał Stanisław Jerzy Lec – „chodzić własnymi drogami, nawet po cudzych rajach”.

Kup magazyn w wersji papierowej!

Udostępnij: