Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Nic nie robiąc, ludzie uczą się czynić źle Nic nie robiąc, ludzie uczą się czynić źle
Głębiej w Siebie

Nic nie robiąc, ludzie uczą się czynić źle


4 stycznia, 2021

To słowa o. Macieja Zięby, który po ciężkiej i długiej chorobie odszedł 31 grudnia 2020 r. Był fizykiem, teologiem, filozofem, publicystą, wybitnym znawcą i propagatorem nauki społecznej Kościoła oraz myśli Jana Pawła II. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2007) oraz Krzyżem Wolności i Solidarności (2015). 

Zachęcamy do przeczytania wywiadu opublikowanego w numerze 5 nieregularnika Nienieodpowiedzialni. Rozmowę przeprowadził Konrad Ciesiołkiewicz.

Chodzi o lenistwo w czynieniu zła i pracowitość w czynieniu dobra

Konrad Ciesiołkiewicz: Czym jest grzech? 

o. Maciej Zięba: Najlepiej odpowiada na to pytanie Katechizm Kościoła Katolickiego: „Grzech jest wykroczeniem przeciw rozumowi, prawdzie, prawemu sumieniu; jest brakiem prawdziwej miłości względem Boga i bliźniego z powodu niewłaściwego przywiązania do pewnych dóbr. Rani on naturę człowieka i godzi w ludzką solidarność. Został określony jako słowo, czyn lub pragnienie przeciwne prawu wiecznemu” (KKK 1849). Rozwijając przywołany tu na końcu cytat ze św. Augustyna i Tomasza z Akwinu: grzech to świadome i dobrowolne wykroczenie przeciw miłości rozumianej jako agape – czyli przeciw odwiecznemu prawu Bożemu.

Na liście siedmiu grzechów głównych lenistwo znajduje się na ostatniej pozycji. Z czego może wynikać ich hierarchia i na ile oznacza to, że lenistwo jest relatywnie najmniej groźnym z grzechów?

Te klasyfikacje, które rodziły się pomiędzy IV (Ewagriusz z Pontu) a VI w., gdy obowiązującą do dziś formę nadał im Grzegorz Wielki, różniły się i liczbą grzechów i nazwami, stąd nie przywiązywałbym nadmiernej wagi do ich kolejności. Ale jeśli już miałbym interpretować tę kolejność, to pierwszych sześć grzechów głównych może skłaniać do czynów raptownych, do podjęcia wysiłku skierowanego w złym kierunku, podczas gdy lenistwo ze swej definicji jest rozlazłe.  

Nasze zachowania nie są przecież jednoznaczne, tylko dobre lub tylko złe. Są zmienne w czasie, zależne od wielu czynników i rozpięte między skrajnymi punktami kontinuum. Czy powinniśmy zatem grzech lenistwa odseparować od pozostałych sześciu – pychy, chciwości, nieczystości, zazdrości, nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, gniewu – i rozpatrywać go samodzielnie? A może ma on jakieś związki z innymi grzechami? 

Człowiek jest psychofizyczną jednością, a zarazem istotą niezwykle skomplikowaną, wielowymiarową, dlatego jego działań nie da się jednoznacznie uzasadnić, a jednostronne ich interpretacje nieuchronnie są sporym uproszczeniem. Nasze motywy i nasze działania zawsze są wielowątkowe, a zarazem powiązane ze sobą. Na tym właśnie polega idea grzechów głównych – peccta capitalia. Albowiem i słowo „główny”, i łacińskie „capital” pochodzą od „głowy” (caput). Dlatego św. Tomasz z Akwinu tłumaczy, że tak jak „w przenośni nazywamy głową to, czemu przysługuje pierwszeństwo (…) w tym znaczeniu wadą główną jest to, z czego rodzą się inne wady. Stąd wada główna ma nie tylko pierwszeństwo w stosunku do innych, ale także dzierży kierownictwo nad innymi grzechami, niejako prowadząc je”.   

W  wystąpieniu na V Konferencji Nienieodpowiedzialni pt. „Odpowiedzialność – ciężar czy szansa?” mówił ojciec, że nie zawsze lenistwo było grzechem i zachowaniem społecznie napiętnowanym. W świecie antyku było dokładnie odwrotnie. Jakiego dobra upatrywali w lenistwie starożytni Grecy? 

Kultury starożytnej Grecji oraz Rzymu były kulturami arystokratycznymi. Pogardzały pracą, do której przeznaczone były klasy niższe, a zwłaszcza res mobiles (rzeczy ruchome), jak prawo rzymskie określało niewolników. W Grecji słowo „ekonomia” (oikonomia) było pogardliwym określeniem małodusznego, przyziemnego baczenia na gospodarstwo domowe, zajęcia dla kobiet i niewolników. Praca oznaczała bowiem przymus, a praca zarobkowa – chciwość i pazerność. Stąd Wergilusz pisał w „Bukolikach”: Deus nobis haec otia fecit (Bóg obdarzył nas bezczynnością).

Przyjrzyjmy się głębiej stanowi lenistwa. Ojciec twierdzi, że ma on swoją własną dynamikę. 

Człowiek jest tworem nie tylko nieskończenie wielowymiarowym, ale także dynamicznym. Możemy w sobie rozwijać lub osłabiać różne predyspozycje, możemy dbać o rozwój fizyczny lub go zaniedbywać, możemy kształtować swoje emocje albo pozwalać im rozrastać się w niekontrolowany sposób, możemy pogłębiać i oczyszczać swoją miłość albo kultywować swój egoizm. Dotyczy to również lenistwa. W każdym z nas tkwi zadatek na lenia, bo każdy – z definicji – lubi robić to, co lubi, a nie lubi tego, czego robić nie lubi. Ale jeśli przez dłuższy czas odkładamy na bok wszystko, czego nie lubimy robić, to lista tego, co lubimy, z czasem staje się coraz krótsza. Następuje uwiąd naszej gorliwości, a resztki pracowitości wiotczeją. Ta atrofia z czasem przeradza się w apatię – zobojętnienie. Interesuje mnie jedynie wygoda. Jak powiedział papież Franciszek w Krakowie: „Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie”. Tyle tylko, że spędzanie życia na kanapie powoduje rozpad więzi społecznych i personalnych. Stan apatii przechodzi w stan anomii – wyobcowania, dezorientacji, bezsensu.

Jakie są rodzaje lenistwa i czym się charakteryzują? 

Lenistwo, acz w różnym stopniu, może obejmować każdy wymiar naszego człowieczeństwa. Najłatwiej zauważyć różne przejawy lenistwa fizycznego. Lenistwo psychiczne jest już trudniej dostrzegalne, a przecież każdy z nas ma jakieś zranienia, kompleksy, lęki, rozchwiania emocjonalne albo niekiedy stłumienia emocji, nadmiar czy też niedomiar asertywności. Można nad nimi pracować albo pozostawić je samym sobie. Tyle tylko, że mają one swoją wewnętrzną dynamikę – z czasem nadmiernie się rozrastają albo też niebezpiecznie karleją. Ale nawet człowiek, który dba o swoją kondycję fizyczną i psychiczną, może ulec lenistwu intelektualnemu, a więc rutynie mentalnej, uwięźnięciu w schematach, niechęci do uczenia się od innych, a co za tym idzie–  zawężeniu horyzontów i stagnacji. Najbardziej jednak rujnujące jest lenistwo duchowe – bezczynność w sferze ducha. To bowiem w przestrzeni duchowej rozwijają się lub deformują nasza wiara, nadzieja i miłość, które nadają decydujący kształt naszemu człowieczeństwu. A rozrastające się lenistwo duchowe doprowadza w konsekwencji do swego rodzaju depresji duchowej – acedii, a więc duchowej rezygnacji, totalnego zobojętnienia, lęku przed jakimkolwiek wysiłkiem duchowym. Bardzo trudno jest się wyrwać z takiego stanu. Jak zauważył jeden z Ojców Pustyni z IV w.: „Wiedzieliśmy, jak wielcy grzesznicy świata przechodzili do doskonałości, nigdy jednak nie widzieliśmy tego u chrześcijan obojętnych”.

Znakiem czasu, w jakim żyjemy, jest skrótowość przekazu, silne oceny, komunikowanie się ze sobą za pomocą mediów społecznościowych, ale także manichejska polaryzacja prowadząca do myślenia: dobry – zły, moralny – niemoralny, nasi – obcy. Język podlega nieprawdopodobnej radykalizacji i wulgaryzacji. Z raportu Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW prof. Michała Bilewicza dowiadujemy się, że mamy do czynienia z kosmicznym tempem rozwoju języka wykluczającego, stygmatyzującego i obrażającego innych, obcych, w tym uchodźców. Ponad 70% Polaków nie jest przychylnych przyjmowaniu uchodźców. Ponad 20% z nas wierzy, że Żydzi porywali w przeszłości dzieci na mace, obserwujemy wzrost postaw antysemickich. Przykłady radykalizacji postaw i poglądów można mnożyć. Nie wydaje się Ojcu, że stereotypy, uprzedzenia i manichejska wizja świata są w jakimś sensie „owocem” grzechu lenistwa intelektualnego i duchowego? 

Pełna zgoda. Zapewne od czasu grzechu pierworodnego, a więc od okresu przedhistorycznego, mamy w sobie zakodowany podział „swój” – „obcy”. Skąd się wziął termin „barbarzyńcy”? Z tego, że dla Greków wszyscy nie-Grecy bełkotali „bara, bara”. A nasi Niemcy? I tak dalej: Japończycy i gaijin – „ludzie zewnątrz”, Żydzi oraz gojim – nie-Żydzi, wyznawcy Proroka i giaurzy – niewierni itd. Trzeba zatem dokonać sporej pracy duchowej i intelektualnej, aby te podziały przekraczać. To jest zasada ogólnoludzka. Dotyczy przyjaciół, małżonków, lokalnych społeczności, narodów, stosunków międzynarodowych, ekumenicznych i międzyreligijnych. Aby utrzymywać dobre relacje, trzeba stale nad tym pracować. W przestrzeni fizycznej, jeżeli na ciała nie działa żadna siła, to albo są one w spoczynku, albo poruszają się po linii prostej. W przestrzeni duchowej, jeżeli na dwa ciała nie działa żadna siła, to one oddalają się od siebie. Wystarczy więc w małżeństwie nic nie robić, by ono słabło i w rezultacie się rozpadło. Wystarczy nie pracować nad poprawianiem relacji polsko-litewskich, by stawały się one coraz gorsze.

To jest ważna i trudna duchowa praca zadana wszystkim chrześcijanom przez Jezusa. On bowiem burzy logikę podziału „swój” i „obcy”, nauczając, że każdy bez wyjątku – nawet twój wróg – jest twoim bliźnim. Jak o Chrystusie powie św. Paweł: „On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość”. Ten mur to mur Świątyni Jerozolimskiej oddzielający dziedziniec Żydów od dziedzińca pogan (dodajmy, że za wejście poganina na dziedziniec Żydów groziła śmierć). A teraz „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie”. I jeżeli chrześcijanie są gorliwi, to budują wokół siebie kulturę spotkania, pojednania oraz przebaczenia. A jeżeli ich wiara wiotczeje lub ulega ideologizacji, to wtedy poddają się tej logice podziałów na swoich i obcych.

Między innymi dlatego tak wiele w Ewangelii mówi się o konieczności stałego nawracania – o metanoi. Bo metanoia to nie tylko naprawa moralna, ale przede wszystkim przemiana intelektualna oraz duchowa. Słowo to bowiem pochodzi od „meta” – „zmiana” i „nous” – „umysł”. Mamy zatem wciąż przemieniać swój sposób myślenia, wciąż przekraczać swoje kategorie postrzegania świata, stale uczyć się optyki Ewangelii.

Mówienie dzisiaj o lenistwie, szczególnie wśród przedsiębiorców, ludzi biznesu i organizacji pozarządowych zajmujących się społeczną odpowiedzialnością zarządzania odebrane może zostać jako temat czysto teoretyczny. Jeśli któryś z grzechów głównych robi w świecie furorę, to jest nią raczej chciwość. Dzięki filmowi J.C. Chandora – nomen omen z Kevinem Spacey w roli głównej – kryzys finansowy 2008 r. przejdzie do historii pod marką „chciwość”. Wielu krzewicieli idei wolnej ręki rynku uznaje nawet chciwość za motor rozwoju społeczno-ekonomicznego w świecie. Gdzie tu jest miejsce na lenistwo? Statystyki związane z przepracowaniem, wypaleniem zawodowym i poziomem stresu organizacyjnego są wciąż rosnące. Jaki sens ma więc mówienie o lenistwie? 

A jednak taki sens istnieje. Bo istnieje także aktywna postać lenistwa intelektualnego i duchowego. Z lenistwa intelektualnego często płynie zła organizacja czasu, nieefektywne metody działania, zły dobór priorytetów, petryfikacja metod zarządzania i owocem takiego lenistwa może być coraz intensywniejsza praca, zwiększanie wysiłku przynoszącego jednak znikome efekty. A aktywna forma lenistwa duchowego polega z kolei na zagłuszaniu duchowej pustki przez rozbieganie i niestałość: bezustanne zawieranie nowych znajomości, tworzenie coraz to nowszych planów, pozorowanie pracy w internecie etc.

Natomiast co do chciwości to dotykamy kolejnego grzechu głównego. Pogląd o pozytywnym znaczeniu chciwości to jeden z najbardziej zgubnych i niebezpiecznych fałszów dzisiejszej ekonomii. Rozpowszechnił go w początku XVIII w. Bernard de Mandeville w „Bajce o pszczołach”, która miała dziesiątki tłumaczeń i setki wydań, a nosiła znamienny podtytuł „Private Vices – Public Benefits” i aż po słynne „greed is good” Michaela Douglasa z „Wall Street”, przekonanie to należało do kanonu współczesnej ekonomii. Zauważmy jednak, że taka formuła stosowana jako zasada niszczy zaufanie, rozwala współpracę, eliminuje uczciwą konkurencję, łamie wszelkie normy, kanony oraz wartości. Nie wolno mieszać racjonalnej, długoterminowej optymalizacji zysku, czym kierować się winien wolny rynek, z apoteozą chciwości, bo pomiędzy nimi istnieje przepaść

Istnieje przekonanie, że ludzie z nudy potrafią czynić dużo zła. Niektórzy upatrują w niej przyczyn  wojen  i konfliktów zbrojnych. Już w nauczaniu Ojców Pustyni pojawia się wątek pracy jako metody walki ze złem.

Są też ludzie mający dokładnie przeciwne poglądy. W ubiegłym stuleciu niezwykle błyskotliwy umysł, wybitny logik i noblista Bertrand Russell napisał książkę „In Praise of Idleness” (Pochwała lenistwa), dowodząc, że z aktywizmu rodzi się chęć dominacji, konflikty i wojny, a powszechne lenistwo oznacza powszechny pokój. Częściej jednak uznawana jest opinia żyjącego 2 tysiące lat wcześniej Luciusa Columelli: „Nic nie robiąc, ludzie uczą się czynić źle”. Ten pogląd dobrze współgra z wizją dynamicznej natury człowieka – bezczynność jest destrukcyjna, wytwarza w człowieku sztuczną próżnię, a natura nie znosi próżni. To dlatego św. Hieronim (347-420) instruował młodego mnicha: „Zajmij się jakąś pracą, aby cię diabeł zawsze zastawał zajętym”.

Genialną syntezę obu tych poglądów znalazłem w komentarzu do Tory. W traktacie Eruwim zestawiono bowiem obok siebie dwa zdania: „Siedź i nic nie rób – zrobisz mądrze” oraz „Wstań i pracuj – zrobisz mądrze”. Chodzi więc o lenistwo w czynieniu zła i pracowitość w czynieniu dobra.

W zarządzaniu przyjmuje się, że dla rozwoju zawodowego i osobistego niezbędne jest wyjście ze strefy komfortu, a więc  pewnych utartych schematów myślenia i działania. Jednocześnie rozwój odmieniany jest w ostatniej dekadzie przez wszystkie przypadki i wspierany coachingiem, mentoringiem, treningami, warsztatami, sesjami inspiracyjnymi, doradztwem zawodowym i psychologicznym. Rozwój stał się korporacyjnym dogmatem. Czy rozwój jest obowiązkiem? Co zrobić z ludźmi, którzy po latach pracy w takim duchu mają dość rozwoju i mówią, że chcą po prostu cieszyć się życiem i mieć święty spokój?

To napięcie pomiędzy „dogmatem rozwoju” a „świętym spokojem” tkwi w spsychologizowaniu człowieka oraz wierze, że wszystko jest mniej lub bardziej skomplikowaną techniką myślenia oraz działania. Nie odrzucam całkowicie tych coach-mento-tren-tutor-ingów, ale przecież wiemy, że największe sukcesy osiągają ludzie, którym do głowy nie przyjdzie korzystanie z owych „-ingów”, a są też ludzie, którym nie dopomoże żaden coaching, mentoring, trening, sesja inspiracyjna czy doradztwo. 

Mówiłem już wielokrotnie, że człowiek jest bytem dynamicznym, to znaczy, że jest powołany do rozwoju. Ładnie to ujął Martin Heidegger, pisząc, że „istotą człowieka jest to, że jest on czymś więcej niż tylko człowiekiem”. Ale prawdziwy rozwój odbywa się na poziomie duchowym. Musimy dbać o swoją psyche oraz sensownie jest troszczyć się o ciało, ale nie oszukujmy się, 50-latek nie będzie sprawniejszy od wytrenowanego 25-latka.

Prawdziwy i najistotniejszy rozwój człowieka dokonuje się w przestrzeni duchowej – dotyczy mądrości i miłości. Wspaniałe jest to, że jest on dostępny każdemu. Owszem, wymaga cierpliwości, potrzebuje czasu, by dojrzewać, ale nie ma czasowego limitu. Jednakże ani mądrości, ani miłości nie da się wyuczyć się przez coaching czy sesje inspiracyjne. Można się ich uczyć, jedynie przebywając z mistrzami, którzy otwierają nas na mądrość oraz miłość, dzieląc się swoją miłością i mądrością. Co więcej, jestem przekonany, że realistycznym dopełnieniem słów Heideggera jest konstatacja Czesława Miłosza w „Widzeniach nad Zatoką San Francisco”: „Tylko Bóg może mnie ocalić, bo wzbijając się ku niemu wznoszę się ponad siebie, a prawdziwa moja esencja nie jest we mnie, ale ponade mną”.  Jeśli dobrze rozumiem Miłosza z jego okresu duchowych poszukiwań, to chce on powiedzieć, że jeżeli Pana Boga nie ma, to nie możemy siebie przerastać. Wtedy możemy, a właściwie musimy, zrealizować zapisany w nas kod genetyczny, modyfikowany przez chemię zawartą w naszym pożywieniu oraz wdychanym powietrzu i wzbogacony przez otaczającą nas kulturę, która jednak też jest jedynie sumą zrealizowanych w mniejszym lub większym stopniu rozlicznych ludzkich kodów genetycznych.

Podczas przywołanego wystąpienia powiedział Ojciec, że  „człowiek leniwy nie umie kochać”. Jak to rozumieć?

Jak starałem się wcześniej pokazać, w świecie duchowym wystarczy nic nie robić, by dowolna konfiguracja ciał zaczęła powiększać odległości między sobą. Wystarczy zatem, by rodzice zajmowali się wyłącznie sobą, aby wyschła ich relacja z własnymi dziećmi, wystarczy, że proboszcz obraca się głównie w świecie innych księży, by stał się obcy dla swoich parafian. Każda przyjaźń, każda głębsza relacja: małżeńska, rodzicielska, nauczycielska, duszpasterska, narodowa czy międzynarodowa, domaga się ustawicznej pracy. Dlatego często powtarzam młodym ludziom szykującym się do małżeństwa: miłość to ciężka praca. Miłość domaga się bowiem stałego poznawania, uczenia się siebie nawzajem, troskliwości, czułości, zainteresowania światem drugiego człowieka, przekraczania mniejszych pęknięć, a przebaczania większych, umiejętności budowania kompromisów, czasem zrezygnowania z tego, co moje, a także ofiarowania swego czasu i talentów.

Człowiek leniwy duchowo nie zrozumie nawet, o czym mówię. Ale człowiek, który się duchowo rozwija, wie, że nie ma w życiu ważniejszej i piękniejszej pracy. Bywa ona niekiedy bolesna i trudna, bywa też radosna i pełna uniesień, ale zawsze pozwala przerastać samego siebie, a z czasem przynosi harmonię i zaufanie, spełnienie i pokój.

Październik 2017

Udostępnij: