Polerowanie cnotliwej reputacji firm może się odbywać w wielu dziedzinach życia i niekoniecznie towarzyszy mu prawdziwa cnota.
Najczęściej uwagę kierujemy w stronę greenwashingu, ale udawanie troski o środowisko to tylko przygrywka. W katalogu mamy jeszcze m.in. social-, pink-, rainbow-, blue-, white-, sport- czy warwashing, które zbiorczo określiłbym właśnie jako goodwashing. I tu pojawia się pierwszy problem. O ile zaczynamy
stosunkowo sprawnie identyfikować nadużycia środowiskowe, np. w postaci używania przedrostka „eko” (ekogroszek wiedzie tu prym) czy sadzenia drzew i nazywania tego dekarbonizacją, o tyle inne praktyki pokryte są naprawdę obficie washingowym lukrem.
Najbardziej jaskrawym przykładem jest sportwashing na czele z mundialem w Katarze oraz ofensywą ligi arabskiej. Ekscytujemy się transferami Ronaldo, Neymara czy Karima Benzemy, zapominając o prawach człowieka, nieustannie „grzejących ławę” w tym rejonie świata oraz przemyśle paliwowo-energetycznym, który np. za sprawą paktu naftowego Rosji i Arabii Saudyjskiej istotnie wpływa na stan geopolityki.
Z dala od kluczowych wyzwań
Socialwashing jest zjawiskiem równie powszechnym, co trudnym do rozpoznania, a jeszcze więcej kłopotów nastręcza jego krytyka. Wiąże się to z zewnętrznym zaangażowaniem biznesu, który w tym względzie szczególnie upodobał sobie edukację i dzieci. Kursy, warsztaty, szkolenia, sponsoring wyjazdów wakacyjnych, kredki do świetlic szkolnych czy opaski odblaskowe dla dzieci przedszkolnych nijak się mają do społecznego sedna biznesu, czyli pracownic i pracowników, praw człowieka w łańcuchach wartości, dotkniętych społeczności czy użytkowniczek i użytkowników produktów i usług. To samo dzieje się zresztą w obszarze środowiskowym – korporacyjne sprzątanie lasu nigdy nie powinno być ważniejsze od efektywności energetycznej, cyrkularności czy gospodarki ściekami.
Od biznesu powinniśmy wymagać „medykalizacji” zaangażowania według zasady „przede wszystkim nie szkodzić”. Najpierw firmy powinny zajmować się swoim wpływem wynikającym z tego, jak zarabiają pieniądze, a dopiero później wszystkim innym (ewentualnie niech robią jedno i drugie jednocześnie). Dla pełnej jasności: nie mam najmniejszych wątpliwości, że potrzebujemy zaangażowanego biznesu, co pokazały choćby pandemia i wojna w Ukrainie. Ale jeszcze bardziej potrzebujemy biznesu, który nie będzie psuł świata.