Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Innowacje i ład aksjonormatywny Innowacje i ład aksjonormatywny
Innowacje

Innowacje i ład aksjonormatywny


14 stycznia, 2019

Jerzy Hausner – profesor nauk ekonomicznych, minister gospodarki, pracy i polityki społecznej oraz wicepremier w rządzie Millera; minister gospodarki i pracy w rządzie Belki. Wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Rachunku ekonomicznego nie wolno odrywać od jego aksjonormatywnej podstawy. Rachunek wyniku ma sens społeczny, tylko jeśli jest rachunkiem wartości. W wymiarze operacyjnym dowód poprzedza działanie, w wymiarze aksjonormatywnym to działanie poprzedza dowód: w tym pierwszym chodzi o to, czy to, co robimy, jest skuteczne, w  drugim – czy jest słuszne.

Logika przepływów

Jeśli w gospodarowaniu widzimy tylko przepływy (transakcje), to wydaje nam się, że z natury rzeczy one równoważą – plus po jednej, minus po drugiej stronie bilansu. Przepływy wynikają jednak przecież z użycia określonych zasobów, bez nich nie byłyby możliwe. Ekonomia nie może więc od tego abstrahować. Ekonomista nie powinien ograniczać swego zainteresowania jedynie do przepływów oraz ewentualnych kosztów i zysków z nimi związanych. Musi mieć na względzie, także w rachunku ekonomicznym, kwestię zasobów: ich zużycia i odtworzenia. I jeśli je uwzględni, to, po pierwsze: powinien ujmować przepływy gospodarcze jako otwarte i wywołujące nie tylko konkretne transakcje, ale napędzające znacznie szerszy obieg gospodarczy. Po drugie, jeśli chce dokonać oceny efektywności konkretnych przepływów, to nie może pomijać kwestii zasobów z nimi związanych. Dopiero wtedy może ocenić, czy określone przepływy są korzystne, czy nie. A w konsekwencji, czy prowadzą one do podtrzymywalności działalności gospodarczej, której są przejawem. Po trzecie, dostrzeże wówczas, że ów szerszy obieg gospodarczy ma okrężną naturę. Tym samym jasnym stanie się, że przepływy mogą prowadzić do nadmiaru albo niedoboru. Nie prowadzą do równowagi, ale nierównowagi. Problem w tym, czy wywoływane przez przepływy stany nierównowagi są stabilne, czy niestabilne. Po czwarte, ekonomista w konsekwencji dochodzi do spostrzeżenia, że wywołuje obieg (ruch) spiralny, który może prowadzić do powiększania lub pomniejszania dostępnych dla działalności gospodarczej zasobów.

Zarówno interakcje, jak i transakcje zachodzą między ludźmi, ale odnoszą się do przedmiotów (obiektów). Mają z natury operacyjny i instrumentalny charakter. Dopiero odniesienie ich do zasobów powoduje, że tworzą one trwalsze i podmiotowe więzi.

Struktura zasobów i strategie aktorów

Zasoby, w relacji do konkretnego aktora społecznego, mogą być wewnętrzne i zewnętrzne. Te pierwsze pozostają do jego dyspozycji i nie są dostępne dla innych bez jego przyzwolenia. Te drugie są albo kontrolowane przez innych aktorów i dany aktor może z nich korzystać tylko pod pewnymi warunkami, albo są ogólnodostępne, ale sięgnięcie po nie wymaga określonych działań i predyspozycji.

Istotne jest dostrzeżenie, że aktorzy muszą korzystać zarówno z zasobów wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Każdy z nich może starać się, aby więcej zasobów pozostawało do jego dyspozycji, ale to ma swoje ekonomiczne i fizyczne granice. Dlatego racjonalne postępowanie polega na tym, aby tak korzystać z zasobów wewnętrznych oraz tak je pomnażać i kompletować, aby móc efektywnie korzystać z zasobów zewnętrznych. Jeśli tak, to z punktu widzenia danego aktora jest ważne to, jak generowane są zasoby zewnętrzne: jak jest ich pula, jaka jest ich dostępność, jak są formowane, jaka jest ich struktura. Musi także pamiętać, że tak jak i on, inni aktorzy dążą do przejęcia kontroli nad zewnętrznymi zasobami. Zatem staje wobec dylematu, czy zawłaszczanie zasobów i wyłączanie możliwości korzystania z nich przez innych aktorów jest najlepszą strategią. Może jednak korzystniejsze jest pozostawienie pewnej puli zasobów jako ogólnodostępnych, w tym wspólne nimi zarządzanie?

Nie ma w tym zakresie jednego i prostego rozwiązania. Zawsze jest ono złożone i musi być modyfikowane, w zależności od zmieniającej się sytuacji. Powstaje też problem, jak ustanowić właściwe rozwiązanie i zadbać, aby było skutecznie stosowane. Jeśli to zagadnienie zostanie pominięte z powodu skoncentrowania na bieżącym kształtowaniu ekonomicznych przepływów, prędzej czy później doprowadzi to do kryzysu i gospodarczego załamania.

Obserwacja zmian inkrementalnych (rachunek wyniku) może prowadzić do złudnego obrazu sytuacji gospodarczej, jeśli nie jest ona uzupełniona o rachunek z eksploatacji zasobów, które były niezbędne do uzyskania określonego wyniku. Dopiero wówczas można ocenić wartość uzyskanego wyniku i to, czy tak prowadzona działalność gospodarcza będzie podtrzymywalna. Często bowiem zdarza się tak, że inkrementalnie wynik został poprawiony, ale poprzez taki sposób wykorzystania zasobów, który utrzymanie go w przyszłości uczynią niemożliwym. Można to porównać do narastania „ukrytego zadłużenia”. Nie ujawnia się ono od razu, ale niewidocznie narasta w kolejnych cyklach gospodarczych, aż w dłuższym, okrężnym procesie wywoła kryzys i załamanie. Praktycznym przejawem narastania takiego zadłużenia są zmiany środowiskowe i klimatyczne. Jeśli się tego nie uwzględni w rachunku, to powstaje „fałszywy wybór” – wzrost PKB czy ochrona środowiska. Trwanie przy nim z czasem, ale nieuchronnie, prowadzi do dramatycznych konsekwencji.

Rachunek wyniku versus rachunek wartości

Zatem jedną sprawą jest jakość pomiaru, drugą właściwość jego narzędzi. Nie chodzi tylko o dokładność pomiaru, ale przede wszystkim o to, co obrazuje i czemu ma służyć. To, co mierzymy, winno wynikać z celu, jaki chcemy jako społeczeństwo osiągnąć i dopiero wtedy wyniki pomiaru pozwalają dostrzec, czy nasze działanie jest właściwe. Pomiaru, rachunku nie wolno zatem odrywać od jego aksjonormatywnej podstawy. Rachunek wyniku ma bowiem społeczny sens, jeśli jest rachunkiem wartości. W wymiarze operacyjnym dowód poprzedza działanie. W wymiarze aksjonormatywnym to działanie poprzedza dowód. W tym pierwszym chodzi o to, czy to, co robimy, jest trafne, skuteczne, w tym drugim – czy jest słuszne.

Innowacje, niezależnie od tego, jak bardzo są zaawansowane technicznie, są z natury społeczne. W tym sensie, że powstają w określonym środowisku społecznym i do jego zmian w konsekwencjach prowadzą. Są zawsze czymś szerszym i głębszym niż indywidualna twórcza inwencja.

Środowisko społeczne, w którym rodzą się i rozwijają innowacje, jest początkowo lokalne, mikrospołeczne. Jednakże innowacje podlegają dyfuzji, rozpowszechniają się – w rezultacie często wywołują makrospołeczne następstwa. Także w odniesieniu do tych grup i środowisk społecznych, które w daną innowację nie były włączone i mogły się im nawet przeciwstawiać.

Silniki napędzające innowacje są głównie, choć niejedynie, biznesowe. Wiążą się z rozmaicie rozumianą przedsiębiorczością, ale ich konsekwencje są ogólnospołeczne, a nie tylko gospodarcze. Rozpowszechnienie się innowacji oznacza, że modyfikacja potrzeb i relacji społecznych ma nie tylko funkcjonalno-operacyjne skutki, ale także aksjonormatywne następstwa. Tak dokonywała się każda kolejna rewolucja przemysłowa. Z tym trzeba się liczyć, gdy rozważamy kwestię sztucznej inteligencji czy szerzej IV rewolucji przemysłowej. W propagandowym haśle „IV RP = IV rewolucja przemysłowa”, kryje się znacznie więcej niż zręczna gra słów. Nawet jeśli autorzy tej medialnej zbitki nie do końca sobie to uzmysławiają.

Zmiany technologiczne (np. informatyzacja) prowadzą do głębokich zmian społecznych (społeczeństwo informacyjne). I nie jest tak, że to sama technologia „rozstrzyga”, jakie te skutki będą. Czy będą oznaczać rozwój, czy regres społeczny, społeczne ożywienie, czy zniszczenie. Oczywiste jest, że każda technologia może służyć dobremu i złemu (np. technologia jądrowa), dlatego z jej zastosowaniem i rozpowszechnianiem muszą się wiązać określone ograniczenia.

Im bardziej zaawansowana jest dana technologia, im bardziej jest przełomowa, tym jej następstwa są bardziej długofalowe i nieprzewidywalne. I tym bardziej ich opracowaniu oraz wdrożeniu powinna towarzyszyć społeczna refleksja będąca wyrazem przyjmowanej na siebie odpowiedzialności. Jeśli takiej refleksji nie ma i nie pojawiają się wynikające z niej środki zapobiegawcze czy ostrożnościowe, tym bardziej zmiany technologiczne mogą wywoływać nieodwracalne i katastroficzne następstwa. Historycznie świadczy o tym chociażby upadek wielu starożytnych cywilizacji, w których kultura nie oswajała techniki. My też zastanawiamy się, czy wywołane przez nas zmiany technologiczne prędzej, czy później nie zniszczą nas jako ludzkości w następstwie zmian klimatycznych. A jednocześnie nie potrafimy temu skutecznie zapobiegać.

Od strony mikroekonomicznej społeczne następstwa biznesowego pościgu za innowacjami dobrze opisuje Schumpeterowska koncepcja „twórczej destrukcji”. Ale Joseph Schumpeter przestrzegał, że ten mechanizm napędzania konkurencji i efektywności gospodarczej może wywoływać negatywne następstwa – w postaci „społecznego nieporządku”, np. społecznego wykluczenia i anomii.

Aksjonormatywne skalowanie innowacji

Innowacja jest zawsze wynikiem uczenia się. Pytanie tylko, kto i czego się tu uczy. Czy uczymy się tylko tego, co funkcjonalne i operacyjne, czy też tego, co aksjonormatywne? Czy koncentrujemy się tylko na operacyjnej i efektywnościowej przydatności nowego rozwiązania, czy też jego opracowaniu i wdrażaniu towarzyszy szersza refleksja społeczna, w tym etyczna? Czy ważne jest tylko to, że „mogę”, czy wolno nam pomijać pytanie o powinność? Niestety, własność uświęcona jako prawo tłumi zobowiązanie. A tym samym odpowiedzialność i refleksja zanika. Jeśli się nawet pojawia, to zazwyczaj zbyt późno, w globalnej skali zachowujemy się jak „uczeń czarnoksiężnika”.

Modne stało się pojęcie „skalowania” (scaling up) innowacji. Celem nie jest już jak w I połowie XX w. masowa produkcja. Stała się nim masowa cyfrowa technologia, bazująca na wielkich zbiorach (big data). Na naszych oczach rodzą się jak grzyby po deszczu wielkie wirtualne platformy usługowe. Szybkość ich wzrostu i kapitalizacji przekracza wszelkie przewidywania i wyobrażenia. Bardzo szybko zdobywają  dominującą pozycję na rynku i nie dopuszczają konkurencji. To nie są monopole, to  monopsony, czyli monopole dystrybucyjne, a nie wytwórcze. I przeciwstawianie się im jest o wiele trudniejsze, dominują bowiem nie za sprawą nowych produktów, ale za sprawą nowego cyfrowego mechanizmu przyspieszającego obrót i konsumpcję. Mało tego, starają się włączyć do swej oferty wytwórców wszystkie nowe i modne produkty. W istocie jednak bardziej blokują niż napędzają innowacje. Schumpeterowska kreatywna destrukcja, to coraz bardziej destrukcja i coraz mniej kreacja. Gdy współcześnie konsumpcja rośnie, społeczeństwo zanika. Stajemy się jedynie zbiorem usługobiorców.

Kluczowe dla zapobiegania temu zjawisku jest zrozumienie, że w epoce cyfrowej zmienia się natura własności, uczenia się i związanych z tym relacji społecznych. Własność materialna jest czymś innym niż własność intelektualna. Zawłaszczanie tej pierwszej jest o wiele trudniejsze niż tej drugiej. A to, z czym mamy obecnie do czynienia, to masowe i na ogół nieodpłatne przywłaszczanie intelektualnych wytworów innych osób. Kolejne efekty innowacji technologicznych temu przede wszystkim służą.

W przypadku największych korporacji ich wartość rynkową w 90% stanowią aktywa niematerialne. Powoli w ogóle nie będą się one martwić o infrastrukturę materialną. Przykładem mogą być platformy płatnicze, które chcą stać się bankami nowej generacji, bankami wirtualnymi. I jeśli jakaś infrastruktura będzie im potrzebna, to taniej będzie ją wynająć, niż posiadać. Liczyć się dla nich będą kolejne aplikacje umożliwiające uzyskanie dostępu do informacji i przekształcanie ich w aktywa niematerialne.

Tradycyjne systemy ochrony własności intelektualnej stają się kompletnie nieprzydatne i nieadekwatne. Co najwyżej większości graczy pozwalają minimalizować straty wywołane działaniem „patentowych trolli”. Działanie tych trolli to zresztą jaskrawy przykład intelektualnego pasożytnictwa. Tyle tylko, że uprawia je coraz więcej uczestników rynku, choć w zawoalowanej formie.

Potrzebna byłaby nowa i kompleksowa regulacja praw własności intelektualnej, i to regulacja globalna. Niestety, mało prawdopodobne, aby największe mocarstwa (USA i Chiny) na nie przystały.

Regulacja własności intelektualnej w mikroskali

Dlatego przeciwwagę trzeba formować na drugim biegunie, w mikrośrodowisku gospodarczym działającym nie na transakcyjnych, ale na relacyjnych zasadach. Chodzi o formowanie, początkowo lokalnych, skupień podmiotów zainteresowanych partnerskim współdziałaniem i współwytwarzaniem wartości. Nie chodzi tu o tradycyjne klastry przemysłowe skupiające jednoprofilowych, sektorowych wytwórców, ale o partnerską sieć łączącą podmioty o różnych funkcjach, kompetencjach i zasobach. Byłyby to małe archipelagi dobrze skomunikowanych wysp. Ich partnerstwo polegałoby na wspólnym wytwarzaniu zasobów i aktywów niematerialnych oraz aktywnym zarządzaniu nimi, tak aby rozwój poszczególnych partnerskich podmiotów nie osłabiał, ale wzmacniał sieć partnerstwa. Byłaby to „ekonomia współdzielenia”, ale nie odniesiona do konsumpcji, lecz do wytwarzania.

Władza publiczna powinna na zasadzie subsydiarności wspierać formowanie się takich sieci wytwórczych za pomocą narzędzi prawnych, materialnych, finansowych, edukacyjnych i promocyjnych. Przy przyjęciu założenia, że część aktywów wytworzonych przez te partnerskie sieci trafia do „domeny publicznej”, czyli jest udostępniana tak, aby pobudzać proces zbiorowego uczenia się i uwspólniania wiedzy.

Tym samym innowacje opracowywane i wdrażane w partnerskich sieciach byłyby skalowane, ale w taki sposób, które zapobiegnie ich zawłaszczaniu i zdobywaniu dominującej pozycji na rynku. Każda wytworzona przez nie innowacja generowałaby nie tylko określoną rynkową przewagę, ale zarazem swoje środowisko społeczne, byłaby więc w dosłownym sensie innowacją społeczną, bo generującą pożądane relacje społeczne.

W takim przypadku władza publiczna przyjmowałaby rolę facylitatora i mediatora, a nie tylko regulatora. Jej mediacyjna rola polegałaby też na tym, aby wywoływać zbiorową refleksję, będącą rezultatem zderzania się i nakładania różnych perspektyw poznawczych. Po części refleksja to odnosiłaby się do porządku aksjonormatywnego i jako taka ów porządek by zarazem wytwarzała.

Tak pobudzany proces byłby jednocześnie innowacją procesową, której intencją byłoby wywoływanie  określonej rozwojowej, spiralnej okrężności. Dzięki temu dziedzictwo zostałoby twórczo wkomponowane w przyszłość.

Samowiedza nie zapewnia podmiotowości. Gdyby tak było, podmiotowość byłaby nam dana. Podmiotowość ma charakter procesowy, staje się. Wyłania się w relacji aktora do innych aktorów. Staje się w społecznym ruchu, umożliwiając aktorowi-podmiotowi wyznaczenie swojej trajektorii ruchu, życiowej ścieżki, którą podąża. A tym samym panowanie nad swoim czasem.

Ład aksjonormatywny nie jest wytworem osobnych jednostek. Wyłania się w następstwie „etycznego dyskursu”, w którym uczestniczą różni autonomiczni względem siebie i prezentujący odmienne perspektywy poznawcze i racje aktorzy. Efektem tego dyskursu może być przyjęcie określonych uregulowań normatywnych, w tym prawnych, kodeksowych. To jednak nie kończy sprawy. Dyskurs musi być stale kontynuowany, choćby tylko dlatego, że ludzkość kreuje i sięga po coraz bardziej zaawansowane technologie. Przeobrażeniom cywilizacyjnym musi towarzyszyć kulturowa przemiana. W przeciwnym razie może dojść do globalnego samozniszczenia.

ARTYKUŁ ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W 5 NUMERZE GAZETY NIENIEODPOWIEDZIALNI.

Udostępnij: