Etyczne banki – mit czy konieczna rzeczywistość?
26 miliardów funtów kar nałożonych na brytyjskie banki z tytułu nieetycznego oferowania jednego tylko produktu, zwanego PPI. 20 miliardów dolarów zapłacone przez międzynarodowe banki i firmy brokerskie z tytułu manipulowania stopą LIBOR oraz rynkiem wymiany walut. Sam Citibank zapłacił za to niebagatelne 2,29 miliarda dolarów, zaś francuski Credit Agricole – 787 milionów dolarów za łamanie sankcji i pranie pieniędzy. Lista nieetycznych zachowań międzynarodowych banków w ciągu kilku ostatnich lat, które stały się przedmiotem głośnej krytyki ze strony mediów i polityków, jest znacznie dłuższa, a kwoty przez nie zapłacone – wyższe.
To z tego powodu temat tzw. conduct risk, czyli dosłownie ryzyka „złego prowadzenia się”, czy dla przeciętnego czytelnika – etyki instytucji finansowych, znajduje się obecnie na czele listy priorytetów nadzorców europejskich – od EBC, przez EIOPA, do nadzorców krajowych – np. FCA w Wlk. Brytanii. Nic dziwnego – działania sprzedażowe instytucji finansowych opisywane w mediach, ba, olbrzymie kary nakładane na te instytucje, o których donosi prasa, budzą zainteresowanie i rodzą uzasadnione obawy.
Wprawdzie w Polsce skala problemu wydaje się znacznie mniejsza, szczególnie wyrażona kwotami nałożonych na instytucje finansowe kar, lecz kredyty frankowe, opcje walutowe, polisolokaty, produkty strukturyzowane, ubezpieczenia wkładu własnego czy opłaty dla pośredników to lista wystarczająco długa, by zasugerować, że i u nas temat nie jest obcy.
Można by wręcz pokusić się o pytanie, czy źródłem ponadnormatywnej dochodowości wielu instytucji finansowych, zarówno w Polsce, jak i za granicą, nie była sprzedaż produktów kompletnie klientom niepotrzebnych bądź potrzebnych, lecz sprzedawanych po zawyżonej cenie, zaś wartość tych instytucji – budowana na nierównowadze interesariuszy (+ akcjonariusze i pracownicy, – klienci).
Jeśli jest aż tak źle, co pozwala sądzić, że tym razem będzie inaczej? Że instytucje finansowe zmienią się nie do poznania i będą oferować wyłącznie potrzebne, i to właściwym klientom, produkty, w sposób nie budzący wątpliwości etycznych, po cenie, która będzie fair dla klientów. Ostatecznie przez co najmniej ostatnie 40 lat dominującym elementem motywującym w świecie finansów były pieniądze, i to bardzo duże pieniądze.
Teraz jednak sytuacja jest inna niż w ciągu ostatnich 40 lat, ba, ostatnich kilkuset lat.
Po pierwsze, doświadczenia lat 2007–2009, a następnie 2011 są bez precedensu. Po raz pierwszy zastosowana została doktryna „zbyt duży, by upaść”, co oznaczało, że podatnicy zapłacili w latach 2008–2012 łącznie 1,7 biliona dolarów za ratowanie banków, czyli prawie tyle samo, ile wyniosły wpływy ze światowych prywatyzacji banków w ciągu poprzednich 30 lat. Polityce i mediom bardzo łatwo z tego powodu przyszedł ostracyzm banków i bankowców. Z banków zrobiono swoistego „chłopca do bicia”, mimo że wiele różnych grup interesów miało w kryzysie swój udział. Warto wspomnieć, że zarówno kredyty sub-prime w Stanach Zjednoczonych, jak i kredyty we frankach szwajcarskich w Polsce znacznie zwiększyły realny popyt na mieszkania, co aktywnie nakręciło koniunkturę w sektorze deweloperskim, budowlanym, materiałów budowlanych oraz wyposażenia wnętrz. Pamiętajmy, że wtedy, gdy w Polsce zaczęto oferować oprocentowane na 3 procent kredyty we frankach, stopy procentowe w złotych wynosiły prawie 12%! Politykom, zarówno amerykańskim, jak i naszym rodzimym, taka sytuacja była zdecydowanie na rękę. Proces obwiniania wyłącznie banków, czy lubimy to czy nie, nadal jednak ma miejsce.
Efekt? Zarówno politycy, jak i bankowcy, spojrzawszy w otchłań i zobaczywszy obraz piekieł (politycy – ryzyko związane z ratowaniem całych systemów bankowych, bankowcy – bycie chłopcem do bicia ze wszystkimi tego konsekwencjami), zrobią absolutnie wszystko, co w ich mocy, by temu scenariuszowi w przyszłości zapobiec.
Po drugie, dotychczas konkurencja dla banków i ubezpieczycieli pochodziła zawsze z wewnątrz tych sektorów. Teraz po raz pierwszy jest inaczej. Fintech, czyli małe startupy internetowe, oferujące nowe doświadczenia tradycyjnym klientom instytucji finansowych, stanowią egzystencjalne ryzyko dla tradycyjnych graczy. Obecnie podmioty te skoncentrowane są przede wszystkim na biznesie płatnościowym, który tradycyjnie postrzegany był przez banki jako niezbyt atrakcyjny i niskomarżowy. Jednak przychody z płatności stanowią ok. 1/3 całkowitych przychodów banków. Jest o co grać… Coraz częściej jednak fintech wchodzą na inne niż płatności pola – peer-to-peer lending, kantory internetowe, zarządzanie aktywami czy usługi brokerskie. Zagrożone przychody banków to, bagatela, 4,7 biliona dolarów, a zyski z tego tytułu to 470 miliardów dolarów.
Tradycyjna reakcja banków w takiej sytuacji to powolna atrofia – duże cięcia kosztów i redukcje zatrudnienia. Nie wyobrażam sobie, aby bankowcy byli gotowi do tego dopuścić.
Jedyną racjonalną obroną banków, które raczej nie będą tak innowacyjne, szybkie w podejmowaniu decyzji i skoncentrowane na doświadczeniu klientów (tzw. Customer experience), przed tym egzystencjalnym zagrożeniem, będzie siła ich kapitału zaufania. Jeśli nie uda im się go skutecznie odbudować, i to szybko, w czasie zdecydowanie krótszym niż 5 lat, staną się łatwym łupem dla graczy spoza sektora, którzy przechwycą duże części przychodów tradycyjnie należących do banków.
Konkludując: mocno wierzę, że z tych dwóch powodów – traumy po kryzysie po stronie polityków i bankowców i obrony przed egzystencjalnym zagrożeniem dla banków, pochodzącym spoza sektora – niebawem już zdecydowana większość klientów będzie ponownie mogła zaufać bankom. Banki będą oferować wyłącznie potrzebne klientom produkty, sprzedawać je w sposób nie budzący wątpliwości etycznych, po cenie, która będzie odzwierciedlała rzeczywiste koszty takich rozwiązań.
Pozostaje jedynie pytanie, czy tak funkcjonująca instytucja będzie nadal atrakcyjna dla akcjonariuszy i najlepszych fachowców i czy będzie w stanie dostarczać klientom rozwiązania po atrakcyjnych dla tych drugich cenach. To jednak pytanie wykraczające poza zakres tej publikacji.