Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Nieznośne marzenie o egalitaryzmie – rozmowa z prof. Agatą Bielik-Robson Nieznośne marzenie o egalitaryzmie – rozmowa z prof. Agatą Bielik-Robson
Relacje

Nieznośne marzenie o egalitaryzmie – rozmowa z prof. Agatą Bielik-Robson


24 marca, 2021

Czego nowocześni mogą zazdrościć antynowoczesnym i odwrotnie, antynowocześni czego mogą pozazdrościć nowoczesnym? Pytanie jest krótkie, ale odpowiedź z pewnością będzie złożona.

Oczywiście, że tak. To nie jest proste pytanie,  bo ono w zasadzie sięga diagnozy tego, co się teraz dzieje. W zasadzie gdyby trafnie na nie odpowiedzieć, to mielibyśmy jednocześnie klucz do zrozumienia wojny kulturowej, tak zwanego kulturkampfu, który toczy się między, wydawałoby się, już zupełnie podzieloną ludzkością, niezdolną do wzajemnej komunikacji, właściwie już się wymykającą w swoim podziale demokratycznym procedurom. 

Czyli to jest całkiem zasadne pytanie.

Tym, co napędza wzajemną nienawiść, są jednocześnie i pogarda, i zazdrość. Dziwne takie złożenie, w którym te dwa wrogie obozy sobą nawzajem pogardzają i jednocześnie sobie czegoś zazdroszczą, zwykle wyobrażając sobie jedno i drugie, bo podział między tymi dwoma plemionami, nowoczesnych i antynowoczesnych, jest już tak głęboki, że w zasadzie my się przestaliśmy znać. My się już nie przedstawiamy sobie jako konkretni ludzie, tylko właśnie jako takie fantazmatyczne, uogólnione twory. Możemy się pokusić o bardziej konkretną odpowiedź na to, co jest przedmiotem zazdrości, zwykle zresztą tajonej. Gdyby zacząć od strony antynowoczesnej, to widać po obecnych protestach w Polsce, jak reaguje na nie strona konserwatywna. Wyraźnie widać rodzaj zawiści wobec niczym nieokiełznanej ekspresji wolnościowej. Te wszystkie połajanki na temat tego, jak ta młodzież się zachowuje, o Boże, co za hołota na ulicach, co za motłoch wyległ, co za wulgarność i tak dalej. To jest dziwnie nadmiarowe, psychologicznie podejrzane, powiedziałabym, i wskazuje na pierwiastek zawiści, że oto widzimy tę młodzież w dużej mierze wyzwoloną z okowów tradycji, nakazów. Co oni sobie myślą, że co, wszystko im wolno, że tak sobie mogą wyjść na ulice i krzyczeć „wypierdalać”? Jak to jest możliwe? A jednocześnie w tym widać rodzaj tego, co Nietzsche nazywał resentymentem, czyli niechęci, ale pierwotnie motywowanej czymś w rodzaju właśnie podziwu i zawiści. Oj, też byśmy chcieli tacy trochę być, oczywiście nie będziemy, nie możemy być, w związku z tym będziemy nienawidzić, ale gdzieś tam w głębi ducha resentyment polega na tym, że trochę zazdrościmy tym, których nienawidzimy.

Przywołała pani resentyment właśnie.

No tak, ale nie chciałabym, żeby wyszło całkiem asymetrycznie, bo wydaje mi się, że nowocześni też czegoś tam od czasu do czasu zazdroszczą tym antynowoczesnym i to też z kolei przejawia się w tym, że krzyczą trochę za głośno, że jakoś tak uparcie nastają na ekspresję własnej godności. Dlaczego? Dlatego, że ta druga strona ciągle im tę godność odbiera, mówiąc właśnie o tych młodych dziewczynach: chołota, kurewki. Straszliwe określenia pod adresem tych demonstrantów padają. A człowiek jest tylko człowiekiem, w związku z tym jest ciągle w tym lustrze relacji społecznych i uwewnętrznia tego rodzaju oskarżenia.

Wydaje mi się, patrząc na tę młodzież, którą skądinąd wspieram, że tam jest dużo buntu i agresji wobec wysokiej pozycji moralnej, którą zajmują konserwatyści, którym się wydaje, że mają patent i monopol na wszystko, co piękne, dobre i prawdziwe. I widzę też w tym krzyku element resentymentu, my też byśmy chcieli mieć taki monopol na to, co dobre, mądre i prawdziwe. W tej grze jedna strona obsadziła się bardzo mocno w polskim dyskursie, jako właśnie panowie od prawdy i wartości, więc ta druga też ma ten element resentymentalny, zawidzący w  sobie. To skomplikowana rozgrywka.

Przyznam się, że kiedy czytam analizy, z których wynika, że Polska znajduje się w pasie krajów peryferyjnych rozwiniętej Europy, to budzi się we mnie jakaś niechęć do tego typu kategoryzowania, ale z drugiej strony być może nie ma co się oszukiwać, bo rzeczywiście w jakimś sensie jesteśmy tymi peryferiami. Zastanawiam się nad tym, czy zazdrość nie jest peryferyjna z tego powodu, że właśnie patrząc gdzieś w jakąś inną stronę, my ciągle będziemy na jakimś niższym poziomie niż to, do czego się odwołujemy i przez to będziemy potwierdzać swoją peryferyjność. 

No na pewno to jest podstawowy stosunek peryferii do centrum, we wszystkich teoriach modernizacyjnych zawsze się o tym mówi, że peryferie właśnie mają resentymentalny stosunek wobec centrum, to znaczy jednocześnie je podziwiają i czują niechęć, ponieważ wypadają gorzej, są mniej rozwinięte, dopiero czekające w kolejce do tego, żeby stać się krajami cywilizowanymi i to oczywiście ma swoje konsekwencje. Ja zawsze mówiłam, że PiS to jest partia wielkiego resentymentu, peryferyjnego resentymentu, w którym wstawanie z kolan polega właśnie na tym, by pokazać figę temu centrum, a nawet odwrócić relację i powiedzieć, że prawdziwe serce Europy bije tu, w Polsce. Zresztą w ostatniej swojej książce Stephen Holmes i Ivan Krastev dokładnie o tym piszą, że tak zwana nowa Europa, czyli ta, która najpóźniej dołączyła do cywilizacyjnego centrum Unii, zbuntowała się przeciwko centrum w imię godności, w imię tego języka godnościowego, który sprawia, że my się bardziej przesuwamy w stronę różnego rodzaju exitów, w naszym przypadku polexitu, czyli rzeczy kompletnie irracjonalnej z politycznego, gospodarczego, cywilizacyjnego punktu widzenia. Natomiast psychologicznie to jest zrozumiałe, jako właśnie sytuacja resentymentu, gdy nie można znieść tego porównania, tego poczucia, że jest się gorszym, więc już lepiej zerwać, odejść, nawet lepiej przyłączyć się do wpływów rosyjskich, dlatego że Polak nie czuje się gorszy od Rosjanina, natomiast będzie się czuł zawsze gorszy na przykład od Brytyjczyka albo od Francuza, ponieważ oni go wyprzedzili w tej historii modernizacyjnej. 

Ewidentnie Putin działa na zasadzie gigantycznego resentymentu Rosji, jako rzeczywiście wielkiego peryferium. Nie udało się Rosji dogonić Zachodu, to go zniszczymy, trzeba zniszczyć to centrum, trzeba  zniszczyć ten wzorzec, którego oddziaływanie nas poniża. Prawicowa Polska to jeszcze nie Rosja, natomiast wydaje mi się, że ten resentyment osiągnął już tak gigantyczną skalę, że zaczyna się zwracać przeciwko temu centrum w sposób bardzo destrukcyjny. 

Szczególnie, że samo centrum ma dosyć spore kłopoty.

Właśnie między innymi dlatego, proszę zauważyć, że to przecież w dużej mierze wpływ Rosji na politykę Zachodu, nowa zimna wojna, która toczy się w sieci, sprawia, że Zachód ma takie kłopoty, jakie ma. 

Czy model pełnego liberalizmu jest w stanie sprostać ciśnieniu chociażby tego buntującego się peryferium, czy może sprostać ciśnieniu grup, które, załóżmy, chcą dojść do głosu w samym centrum? Chciałbym, żebyśmy teraz odwołali się do myśli René Girarda, bo wiem, że pani profesor jest gorącą zwolenniczką tego myśliciela.

Tak, jak najbardziej. Ja uważam, że René Girard dogłębnie zrozumiał nie tylko zasadę demokracji, ale też sięgnął, można powiedzieć, do dna ludzkiej kondycji. Jego prace na temat tak zwanej przemocy mimetycznej uważam za ostatnie słowo w antropologii psychologicznej, która nam coś mówi o człowieku i jego mrocznych popędach. Zdaniem Girarda ludzkie społeczeństwo właściwie nie może żyć w stanie permanentnego odróżnicowania, że w sytuacji, w której zanikają różnice, wszyscy stają się abstrakcyjnymi jednostkami jak na przykład jednostki w tłumie. Zaczyna działać taki mechanizm, że najpierw jest entuzjazm i odurzenie, a potem w miarę jak sytuacja odróżnicowania przedłuża się, zaczyna się agresja. Ta agresja jest nieuchronna, po prostu ludzie tego nie mogą znieść, że niczym się od siebie nie różnią, że są taką całkowicie zrównaną masą. I wtedy zwykle, żeby jakoś tę agresję z siebie wyrzucić, wymyślają kozła ofiarnego, wydalają spośród siebie kozła ofiarnego, na którego spada cała przemoc.

Girard chciał jeszcze powiedzieć, że ustroje demokratyczne są wewnętrznie niestabilne i niebezpieczne właśnie dlatego, że bazują na radykalnym egalitaryzmie. W nawet najbardziej skomplikowanej demokracji liberalnej, gdzie są i elity, i hierarchie, i tak dalej, zawsze jest jakiś żywiołowy element demokracji bezpośredniej, takiej właśnie demokracji ulicznej, demokracji tłumu, demokracji masy, która właściwie żąda tego, żeby wszyscy byli tacy sami, a jednocześnie nie może tego znieść. To jest taki paradoks człowieka polegający na tym, że jednocześnie strasznie pragniemy tego egalitaryzmu, radykalnego egalitaryzmu, a potem kiedy ta sytuacja się przedłuża, nie możemy tego znieść i znowu żądamy różnicy.

Natomiast samo pragnienie egalitaryzmu wytwarza napięcie, które potrafi się zwracać bardzo silnie przeciwko elitom, gdzie elita to jest każdy, kto się wyróżnił z tłumu. Wówczas sama idea wyróżnienia się właśnie ściąga gniew, przemoc, niechęć tłumu, jak odgromnik po prostu. Wtedy elita czy ktokolwiek należy do tej tak zwanej wyróżnionej elity, natychmiast staje się kozłem ofiarnym. Tak działa ten mechanizm.

Nie możemy zaprzeczyć faktom, że to się po prostu dzieje teraz.

Bez wątpienia. René Girard pisał swoje rozprawy jeszcze w czasie, gdy nie zaistniał w pełni internet, tak że jemu w ogóle nieznana była tak zwana druga rewolucja Gutenbergowska, czyli sieć, w której wszyscy się zanurzamy na zasadzie radykalnie egalitarnej. 

Gdzie wszyscy publikują, chociaż to są rzeczy, które w gruncie rzeczy w 90 proc. nie nadają się do publikowania.

Tak, już nikt nie czyta, ale za to wszyscy piszą. Na tym polega właśnie ta druga rewolucja Gutenbergowska. Nikt nie czyta, wszyscy piszą, ale właśnie wszyscy piszą z równej pozycji, wszyscy się tykają, bardzo rzadko zachowywany jest dystans. Internauci komentujący pod tekstami publicystycznymi, nie piszą do siebie pan, pani, tam jest po prostu od razu – ty, to są wszystko momenty, o których właśnie pisał Girard, radykalnego odróżnicowania, zniesienia dystansu społecznego, właśnie takiego stłoczenia, gdzie wszyscy jesteśmy razem, na równi i nie możemy znieść sytuacji, w której ktoś się wyróżnia.

Kurt Vonnegut napisał takie smutne opowiadanie, w  którym świat nieuchronnie zmierza do końca, do absolutnego egalitaryzmu, wszyscy muszą być wyrównani. Jeśli baletnica ma talent, jest piękna i szczupła, to może wyjść na scenę tylko obładowana workami, tak żeby nikogo nie drażniła swoim talentem.

Rozmowa jest fragmentem wywiadu, który w  całości można obejrzeć na kanale Nienieodpowiedzialnych na YouTube.

Artykuł został opublikowany w 8 numerze Magazynu NNO.

Udostępnij:

Dołącz do naszej społeczności

Zarejestruj się bezpłatnie, otrzymasz dostęp do wykładów, najnowszych artykułów, wywiadów i podcastów.

Dowiedz się więcej