Czy biały człowiek nauczy się od Aborygenów, jak uleczyć Ziemię? Tradycyjni właściciele są w Australii od ponad 65 tys. lat i zawsze najważniejsza była dla nich równowaga w przyrodzie.
1.
Rok 2019 był najsuchszym i najgorętszym rokiem w Australii. Busz płonie: ponad 10 mln hektarów zniszczonej ziemi, niezliczona liczba spalonych zwierząt, tysiące ewakuowanych ludzi. Ale ten kataklizm wcale nie dziwi, bo pożary zawsze były częścią australijskiej przyrody, bo biały człowiek, odkąd pojawił się Down Under, ignorował jej prawa. Wybijał jak zwierzęta pramieszkańców tego lądu, budował domy w górach i lasach, a przecież las eukaliptusowy potrzebuje wręcz ognia, aby się odradzać większy i gęstszy. Biały człowiek zabierał ziemię Aborygenom na pastwiska dla krów i owiec, wiercił, kopał dziury, budował gigantyczne kopalnie, aż Australia stała się największym eksporterem węgla na świecie.
Biały człowiek nie chciał korzystać z wiedzy Aborygenów, którzy zawsze żyli w głębokiej spójności z ziemią, a największą zbrodnią było naruszenie równowagi przyrody. Pożary nie były dla nich zagrożeniem. Wykorzystywali ogień do tworzenia otwartych przestrzeni dla rolnictwa i polowań. Jak tłumaczy w swoich książkach profesor Bill Gammage – Aborygeni wiedzieli, która trawa łatwiej się pali, jaki pożar jest odpowiedni na dany teren, jak długo palić, jak często. Wiedzieli, że wzniecając małe pożary na łatwopalnych, gęstych terenach, chronią się w ten sposób przed inferno, które pozbawi ich kontroli.
2.
Wydawało mi się, że po 16 latach życia w Australii wiem coś o Aborygenach. Ci z miast przypominają cienie wymordowanych przodków – chybotliwy krok, spanie w parkach, czerwone oczy, bełkot. Co roku 26 stycznia Australijczycy obchodzą Dzień Australii, na cześć kapitana Cooka, który odkrył ten ląd. Wszyscy robią grilla, najlepiej na plaży, zakładają gadżety z australijską flagą, piją piwo i tańczą do listy przebojów radia. Co roku 26 stycznia Aborygeni protestują, nazywając Dzień Australii – Dniem Inwazji. Ale nikt nie bierze tego buntu poważnie, bo według Australijczyków Aborygeni nie należą do miast: azjatyckich dim-sims, włoskiej kawy, greckiej musaki, polskich cukierni, libańskich kebabów, szklanych wieżowców, wyścigu szczurów, przeładowanych pociągów, banków, wiktoriańskich koronkowych kamienic, galerii handlowych, kredytów, drogich nieruchomości, przystrzyżonych trawników, płaskich, nudnych dzielnic. Aborygeni należą do przestrzeni za horyzontem, do ziemi baśniowej, do miejsc zapomnianych przez boga, do centrum nicości, do świata patyków. Bo tak biali nazywają przestrzeń, do której należą czarni.
3.
Dla Europejczyka outback to pustka przecięta autostradą, po której mkną drogowe pociągi. Na te autostrady wyskakują o świcie i zmierzchu kangury, a przyczajone, czarne orły wyglądają z daleka jak tubylcze dzieci, zagubione na rozgrzanym, falującym asfalcie.
Ludzie Zachodu są zamknięci w czterech wymiarach przestrzeni: po naszej lewej ręce, po prawej, z przodu i tyłu, nad i pod, czwartym wymiarem jest czas. Nasze mózgi nie potrafią zauważyć dodatkowych wymiarów, które jak twierdzi teoretyk fizyki Lisa Randall – istnieją tuż obok.
Dla Aborygenów pustka to tylko jeden z wielu wymiarów. W tej ciszy i bezruchu każdy kamień, roślina, każde stworzenie to byt posiadający ducha blisko połączonego z naszym. To jeden wielki wibrujący system.
Amerykanka Lisa Randall zaczęła mówić o dodatkowych wymiarach dopiero w 2000 roku, a Aborygeni żyją w wielowymiarowym Czasie Snu od ponad 65 tys. lat i nie znają pojęcia przeszłości i przyszłości, doświadczają jedynie tu i teraz. W Czasie Snu gigantyczne węże, ogromne ptaki, wielkie ssaki stwarzały świat.
W dziewiczych tropikach, 300 km od Darwin, na terenie ziemi należącej do klanu Mirarr, w skałach Madjedbebe, archeolodzy odkryli najstarsze narzędzia pochodzące sprzed 65 tys. lat. Wtedy to homo sapiens wyruszył z Afryki w świat. Australię zamieszkiwała wówczas megafauna – 3-metrowe torbacze, 100-kilogramowe lwy workowate czy 2-metrowe kangury.
4.
W kraju Mirarr żyje kobieta, która mogła stać się najbogatszym człowiekiem Australii. Bardzo chciałabym z nią porozmawiać. To Yvonne Margarula, od lat prowadzi kampanię przeciwko powstaniu w Parku Narodowym Kakadu kopalni uranu Jabiluka. Jej ojciec Toby Gangale protestował w latach 70. Mówił, że na ziemi, gdzie biali chcą budować kopalnię, ukryta jest moc djang, obudzona spowoduje cyklony, deszcz i zniszczy świat. Jednak australijski rząd nie słuchał Tradycyjnych Właścicieli i w 1980 roku, w centrum dziewiczego Kakadu powstała kopalnia Ranger. Potem odkryto jeszcze większe pokłady uranu w Jabiluka, świętym miejscu Śpiącego Węża, gdzie tysiące lat temu wymalowano na skałach Czas Snu.
„Kopalnia Ranger zabiła drzewa, ziemię, drogi. Wiesz, co robi europejski człowiek? On ma wszystko gdzieś. A my nie chcemy tu miasta, alkoholu, gonitwy za kobietami, niszczenia naskalnych malowideł i świętych miejsc. Rząd, jakikolwiek by był, tylko nami pomiata. Biały człowiek eksploatuje Ziemię. To, co wydarzyło się w Fukushimie w 2011 roku, to sprawa siły djang, którą przeniesiono do Japonii w naszych skałach” – mówi w swoich kampaniach Yvonne. W 1999 roku dzięki jej staraniom wstrzymano budowę kopalni Jabiluka.
Chciałabym porozmawiać z Jeffrey Lee z klanu Djok, opiekunem ziemi Koongarra, liczącej ponad 12 tys. hektarów. Gdyby sprzedał swoją krainę francuskiemu gigantowi Areva, stałby się najbogatszym człowiekiem w Australii. Ale Jeffrey mówił w swoich kampaniach: „Kiedy wykopiesz dół w tej krainie, zabijesz mnie. Pieniądze nie mają dla mnie wartości”. Dzięki jego staraniom w 2013 roku UNESCO włączyło Koongarra do Parku Narodowego Kakadu.
Chciałabym porozmawiać z protestującymi Wangan i Jagalingou z Centralnego Queensland. To tam, na ich ziemi, w rejonach Galilee Basin, hinduski gigant Adani zamierza otworzyć największą na świecie kopalnię węgla Carmichael. Koszty budowy to 21 bln dolarów australijskich, zajęty obszar – ponad 30 km. Kopalnia i planowany podwodny rów, potrzebny do transportu wydobytego węgla, który ma być kopany tuż przy Wielkiej Rafie Koralowej, jak również zanieczyszczenia powietrza równe emisjom całej Malezji czy Austrii, a także obawa o zatrucie wód gruntowych Wielkiego Basenu Artezyjskiego, budzą sprzeciw ekologów i części grup rdzennej ludności.
Ponad 30 instytucji finansowych, w tym australijskie banki: Commonwealth, Westpac, National Australia Bank, ANZ, odmówiły udzielenia Adani kredytu na budowę kopalni. Pomimo to australijski rząd federalny, a także rząd stanu Queensland dał kopalni zielone światło 13 czerwca 2019 roku.
Bardzo chciałabym porozmawiać z przedstawicielami Indigenous Rangers Program, organizacji zatrudniającej Aborygenów do opieki nad parkami narodowymi. Bo przecież nikt nie zna outbacku lepiej od nich. Chciałabym dowiedzieć się o pożary lasów. Jak zamiast inwestować, jak robi to dziś biały człowiek, w budowę domów przeciwpożarowych i bunkrów, nauczyć się wykorzystywać pożary.
I chciałabym porozmawiać z potomkami Skradzionych Pokoleń. O matkach, którym rząd australijski i organizacje kościelne zabierały w latach 1910-1970 dzieci, o sierocińcach, o traumie, która wędruje nadal.
W pustych muzeach chciałabym dowiedzieć się więcej o zagładzie Aborygenów tasmańskich, których wybito jak zwierzęta.
I chciałabym porozmawiać z ludem Pitjantjatjara z terenów Maralinga, na których w 1967 roku Brytyjczycy przeprowadzali próby broni nuklearnej.
I z Anangu, którzy zamknęli największą atrakcję turystyczną Australii – świętą górę Uluru. Od 26 października 2019 roku na czerwony monolit nie wejdzie już żaden turysta, nie zostawi tam śmieci ani odchodów. W ostatnich dniach przed zamknięciem na górę wchodziło około 300-500 osób dziennie. W ciągu 50 lat zmarło w czasie wspinaczki co najmniej 35 osób. Anangu od zawsze byli przeciwni lokalnej turystyce, bo Uluru to niezwykle ważne, święte miejsce, szczególnie dla mężczyzn. Umieszczano napisy zniechęcające turystów do wchodzenia. Aborygeni prosili, ale nie zabraniali. Data 26 października jest symboliczna, to 34 lata, od kiedy Uluru zostało oddane Tradycyjnym Właścicielom Anangu. Dyrektor National Parks, Sally Barnes powiedziała w mediach, że to znaczący moment dla wszystkich Australijczyków, zaczynający nowy rozdział w historii. Jasno mówiący o tym, że teraz najważniejsza jest tradycyjna ziemia i kultura.
5.
Chciałabym zapytać Tradycyjnych Właścicieli:
– Jak żyć w zgodzie z pożarami? Bo jak powiedział dla BBC profesor Richard Betts z Met Office Hadley Centre, to, co widzimy dziś w Australii, będzie normalnym zjawiskiem w ocieplającym się klimacie.
– Co pomogło Yvonne i Jeffrey powiedzieć „nie” wielkiej forsie?
– Chciałabym zapytać o „sorry rocks” – kamyki, które turyści z różnych stron świata zabierali na pamiątkę z Uluru, a potem odsyłali Anangu, twierdząc, że pamiątki ze świętej góry przynoszą nieszczęście.
– Chciałabym zapytać Wangan i Jagalingou o płoty postawione przez giganta Adani i prawo aresztu Aborygenów. O corroboree, którego nie mogą zatańczyć na ziemi przodków.
Ale na moje pytania i prośby o spotkania wysyłane do różnych aborygeńskich organizacji, parków narodowych, instytucji rządowych i pozarządowych przychodzą maile, napisane przez białych gate keepers, „bramkarzy”: wszyscy Aborygeni są zajęci, nikt nie będzie mógł się spotkać.
Nie pozostaje mi więc nic innego, jak spakować plecak i znów polecieć do Oz. Usiąść przed sklepem, na przystanku, w cieniu drzewa, w parnym Kakadu, suchym, gorącym Queensland, pod czerwonym Uluru, i zacząć dialog z Tradycyjnymi Właścicielami, zapytać o ich wielowymiarową przestrzeń. Czy opowiedzą? Czy zaufają Europejce? Nie wiem…
Agnieszka Burton – freelancerka, reporterka, matka, żyje pomiędzy Melbourne a Dzianiszem na Podhalu.
Artykuł pochodzi z 7 numeru gazety Nienieodpowiedzialni.