Właściwie nie wiadomo, skąd się wzięło w języku polskim słowo „piękny”. Niektórzy twierdzą, że od łacińskiego przymiotnika pinguis, czyli tłusty, ale przecież rzeczy tłuste są przede wszystkim niezdrowe, a kult ciała każe nam pozbywać się nadmiaru tłuszczu.
Inni są zdania, że pochodzi od greckiego słowa poikilos, czyli pstry, barwny, kolorowy, wzorzysty, a jeszcze inni, że zostało zapożyczone z języka Althochdeutsch, czyli staro-wysoko-niemieckiego, gdzie funkcjonował przymiotnik fėh (pstry) i czasownik fėhen (zdobić, upiększać). To już semantycznie bardziej prawdopodobne teorie, ale nasi przodkowie musieli mieć albo problemy ze słuchem, albo sporą kreatywność, żeby poikilos albo fėh przerobić na „piękny”.
Najbardziej przypadła mi do gustu teoria wywodząca ten przymiotnik od prasłowiańskiego rdzenia *pek-, od którego wzięły się takie słowa, jak „piecza” (staranie, opieka) czy „pieczołowity” (troskliwy). O piękno warto się przecież troszczyć. Piękno bierze się z troski o to i o tych, co wokół nas.
Każdy, kto miał w ręku trzytomową „Historię estetyki” Władysława Tatarkiewicza, wie, ile powstało definicji piękna, głównie autorstwa filozofów i artystów. Zwykle odwołują się one do pojęcia doskonałości, harmonii, a także przyjemności. Piękno łączono z dobrem i prawdą, myślą i rozumem, ale i duchowością oraz umiarkowaniem, czyli stonowaną i dobrze dobraną proporcją. Immanuel Kant dodawał do tego jeszcze bezinteresowność. Największy kłopot polega na tym, że większość definicji piękna pozwala je zdefiniować wyłącznie subiektywnie: św. Tomasz pisał, że „piękne jest to, co się podoba”, ale przecież każdemu może się podobać coś innego (jak u Morsztyna: „Nie to piękne, co piękne, ale to, co się komu podoba”). Kant uważał, że piękno ma charakter powszechny, ale wiemy przecież, że to nieprawda, chyba że powszechność jakoś ograniczymy.
Ciekawe są te definicje piękna, w których pojawia się słynny złoty podział, czyli sectio aurea, zwany także złotą lub boską proporcją, wyznaczaną matematycznie. Niesłusznie boską, bo w gruncie rzeczy jest to proporcja, którą znaleźć można między częściami ludzkiego ciała (długości i szerokości dłoni, wysokości człowieka do pępka i od pępka, a także w koncepcji człowieka witruwiańskiego Leonarda da Vinci). Nasuwa się wówczas wniosek, że podoba nam się to, co zachowuje nasze proporcje, czyli odczucie piękna jest związane z dostrzeżeniem w świecie czegoś, co wydaje się podobne do nas. Jeśli widzimy wokół siebie tylko kształty, w których nie znajdujemy proporcji własnego ciała, wówczas czujemy się obco. Dostrzeżenie ich natomiast – w naturze, ale i sztuce czy architekturze – powoduje, że nie mamy dojmującego poczucia wyalienowania. Poczucie piękna byłoby więc nierozerwalnie związane z poczuciem bezpieczeństwa, a więc jedną z podstawowych ludzkich potrzeb.
Wyobraźmy sobie pierwszego człowieka – w świecie, którego nie rozumie. Nie zna matematyki, praw fizyki, astronomii, zasad funkcjonowania przyrody. Nie ma przyrządów do mierzenia i ważenia, nie zna języka nauki, nie ma wokół siebie nikogo, kto mógłby mu wytłumaczyć, jak działa świat. Jedyne, co zna, i jedyne, co ma poniekąd pod ręką, to własne ciało. Liczy więc odległość na stopy (w niektórych krajach wciąż funkcjonuje ta miara) lub piędzi (czyli odległość od kciuka do małego palca). Żeby zrozumieć świat, musi go zasymilować do ludzkich form. Kiedy więc rozpętuje się burza, człowiek wyobraża sobie, że nad nim jest jakiś człowiek, podobny do niego, tylko większy i potężniejszy, który, rozgniewany, rzuca piorunami. Słońce widzimy jako kogoś, kto biegnie po niebie, źródło – jako czyjeś łzy, pory roku traktujemy jak okresy w naszym życiu, a nasze życie – jak pory roku (zwłaszcza kiedy wkraczamy w jesień życia). Tak przecież zostali wymyśleni bogowie i tak powstały mity. A na ich glebie wyrosła później literatura. Oczywiście – piękna.
Po co mamy dziś czytać literaturę piękną, skoro znamy już język nauki, który prawie wszystko potrafi nam wyjaśnić?
Zwróćmy uwagę, że do literatury pięknej, a także sztuk pięknych sięgamy po to, żeby czuć się bezpieczniej. Nie dlatego, że niosą one pocieszenie, bo zwykle nie niosą. Raczej dlatego, że dają nam to wspomniane pierwotne poczucie bezpieczeństwa. Dają język, który pozwala budować wspólnotę. I wyzwalają w nas troskę nie tylko o siebie samych, ale i o innych. Tę samą troskę, z której etymologicznie wywodzi się piękno
Michał Rusinek – literaturoznawca, tłumacz, pisarz, profesor UJ. Autor książek dla dzieci i dorosłych, felietonów i tekstów piosenek. Był sekretarzem Wisławy Szymborskiej, od 2012 roku jest prezesem fundacji imienia noblistki. W 2019 roku został powołany w skład Rady Języka Polskiego VII kadencji (2019-2022). Od 2021 roku zasiada w kapitule konkursu Literacka Podróż Hestii.