Z Szymonem Ziobrowskim, dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego, rozmawia Paweł Oksanowicz.
Po co chodzi się w góry?
Żeby się zresetować. Góry dają energetycznego kopa, uczą też pokory. W każdej chwili pogoda może się zmienić, a wtedy zadowolony człowiek zaczyna dygotać z zimna i chciałby się znaleźć w ciepłym domu. Chodzi się też po to, by oglądać piękne widoki, oddychać czystym powietrzem. Powodów jest mnóstwo, dla każdego pewnie inne.
Co się dzieje, gdy tego samego dnia tych samych przeżyć będzie szukało w górach 30 tys. osób?
To możliwe, ale prawdopodobne w Tatrach tylko przez kilka dni w roku, latem. Trzeba pamiętać, że Polska nie jest krajem górskim. Tatry zajmują tylko 0,07 % powierzchni kraju, kultura górska nie jest mocno rozwinięta. Z tych 30 tys. duża część idzie albo jedzie asfaltem do Morskiego Oka drogą, którą nazywamy przedłużeniem Krupówek. Zauważamy też wzrastający ruch turystyczny. W 2016 r. weszło w Tatry około 3,5 mln osób. W 2017 o 200 tys. więcej. Tak wynika ze statystyk sprzedaży biletów do Tatrzańskiego Parku Narodowego (TPN). Niezależnie od liczby turystów w naszej filozofii udostępniania gór najważniejsze jest to, aby ludzie trzymali się szlaków, nie wchodzili w niepotrzebne interakcje ze zwierzętami, na przykład ich nie dokarmiali.
Dlaczego turyści schodzą ze szlaków?
Pewnie czegoś szukają. Może samotności, spokoju? Idą w góry, a tu tłum na szlaku. To oczywiście kwestia wyboru: jeśli nie odpowiada mi tłum na szlaku, a mogę się spodziewać, kiedy będzie, nie uczestniczę w nim… Jeśli mogę wyjść w góry o 5 rano, to robię to, żeby na szlaku być samemu, albo pójdę w Tatry we wrześniu lub w październiku.
Powiedziałeś o kulturze górskiej. Na czym ona polega? Czy warto ją upowszechniać?
Nie wydaje mi się, by mogła stać się powszechna. Jesteśmy krajem nizinnym. Kultura górska może rozkwitać w Szwajcarii, Austrii czy w części Francji, gdzie więcej jest gór typu alpejskiego. Nawet na Słowacji kultura górska ma inny wymiar, bo Słowacy mają m.in. większą część Tatr, Niskie Tatry, Małą i Wielką Fatrę. Sporo osób w tamtych krajach korzysta z gór. Wie, jak się w nich zachować, zna zagrożenia, wie, jak się ubrać, pamięta, że klapki służą bardziej na plażę. Kultura górska oznacza też zachowanie na szlakach, czyli niezaśmiecanie, niefekalizowanie. Z tym bywa u nas różnie. W ciągu roku wywozimy kilka ton śmieci z Tatr – ktoś je w nich zostawia.
Żeby ludzie widzieli, jak się zachować w górach, trzeba o tym mówić. Jak to robić?
Mały park narodowy, jakim jest TPN, i te miliony ludzi, którzy przyjeżdżają do nas co roku, tworzą specyficzną mieszaninę. To wyzwanie. Nasze działania edukacyjne kierujemy do dzieci i młodzieży – to dla nas bardzo ważna grupa. Ale z racji możliwości kierujemy nasze programy edukacyjne głównie do młodzieży mieszkającej na Podhalu. Staramy się też docierać do ludzi poprzez media społecznościowe. Na Twitterze, Facebooku, YouTube i Instagramie rozpowszechniamy nasz wdzięczny kontent. W postach TPN-u piszemy o górach, przyrodzie, pokazujemy, jak ludzie powinni zachować się w Tatrach, i odbiorcy chętnie to przyjmują, komentują. Pokazujemy też, czym się zajmujemy jako instytucja. Mamy też programy dla różnych odbiorców, jak np. Wędrówki z Przyrodnikami dla turystów indywidualnych, Przyjaciel Parku Narodowego dla rodzin z dziećmi, Gotowi w Góry dla kwaterodawców, szkolimy też grupy profesjonalne, np. przewodników. Wolontariusze urządzają pogadanki w terenie.
Czy odwołujecie się do odpowiedzialności?
Oczywiście, to zresztą wpisane jest w naszą misję – chronimy Tatry, opiekujemy się nimi, a odpowiedzialność to przyjęcie na siebie obowiązku zadbania o coś lub kogoś. Ta odpowiedzialność zresztą ciąży na nas wszystkich, bo Tatry należą do nas wszystkich. Uważamy, że idea ochrony musi wyjść na zewnątrz i do środka wracać wraz z ludźmi, którzy nie będą traktowali jej jak opresji, ale jako szansę. Jesteśmy przekonani, że Park nie powinien być instytucją zewnętrzną wobec bywalców i miłośników Tatr. Będzie taki, jakie będzie jego otoczenie. Podczas warsztatów, które odbyliśmy z pracownikami TPN, staraliśmy się wypracować wartości, na których osadza się Park. I tutaj odpowiedzialność pojawiała się bardzo często. Są i inne, jak na przykład troska, współpraca, profesjonalizm, rzetelność, zaufanie. Dla mnie najważniejsze jest, że ten zbiór został wypracowany wspólnie przez wszystkich pracowników – ponad 130 osób. Co istotne, wartości tych nie ustawiam w kolejności, są równoważne. Ale gdybym miał wskazać jedną na liście, dziś byłaby to troska. Również oznacza, że trzeba o coś dbać, czymś się opiekować, wziąć za coś odpowiedzialność.
Czy turyści nie nadużywają tej troski? Oni przyjeżdżają w Tatry, hałasują, śmiecą, a wy to sprzątacie.
I tak, i nie. Dzisiaj rano byłem na szlaku. Zrobiłem pewien eksperyment. Ponieważ trzymałem plastikową butelkę po wodzie, a obok przechodziła dwójka turystów, rzuciłem ją na bok, mówiąc na głos: nie będę tego nosił! Jedno z tej dwójki, chłopak, zareagował od razu. Poprosił, żebym podniósł tę butelkę. Dlatego uważam, że ludzie, którzy przyjeżdżają w Tatry, są odpowiedzialni. Jest też potencjał w akcjach organizowanych czy wspieranych przez TPN, jak choćby „Czyste Tatry”. Przez ostatnią dekadę świetnie rozwinął się wolontariat. Na początku szło opornie, trudno było przekonać pracowników, żeby się zaangażowali. Teraz pracuje z nami około 400 wolontariuszy rocznie, oddanych sprawom Parku. Nie przyjeżdżają do nas na jednodniowe pobyty, tylko na przykład na 2 tygodnie. Mieszkają u nas i pracują na rzecz Tatr. Sprzątają, czyszczą przepusty, edukują. Na początku wiosny, gdy do Doliny Chochołowskiej przyjechali masowo turyści, kilkudziesięciu wolontariuszy było „strażnikami krokusa”. Trzeba podkreślić wielką odpowiedzialność, z jaką do swoich zadań pochodzą wolontariusze.
Często rzucasz butelkę na szlaku w obecności innych ludzi?
Czasami robimy takie eksperymenty w sprawdzonym gronie. Dzisiaj zaryzykowałem. Zrobiłem to dwa razy i – co ciekawe – w drugim przypadku osoba, którą minąłem na szlaku, już nie zareagowała.
Było więc 1 do 1. Nie chciałeś przechylić rozstrzygnięcia na którąś ze stron?
Zrezygnowałem, bo to jednak działanie na granicy prowokacji i dobrego obyczaju.
Ale lubisz prowokować otoczenie?
Zdarza mi się.
Dlaczego?
Czasem działam na krawędzi, bo nie lubię zastanych sytuacji. Zmieniam je. Nie zawsze idzie gładko. Tatrzański Park Narodowy jest dość konserwatywną instytucją, ale pracownicy już chyba przyzwyczaili się do mojego stylu pracy. Tak mam, że lubię zmiany, szukam do nich sposobności.
Robisz to w imię czego?
Żeby Park był coraz lepszy. Misją TPN jest ochrona kultury i przyrody Tatr, a wizja to TPN jako wzór dla innych podobnych organizacji. Żeby być wzorem, musimy czasem wyjść poza schematy, spróbować czegoś nowego. To wszystko trzeba robić z wyczuciem. Papierkiem lakmusowym są pracownicy Parku. To świetni ludzie i, co ciekawe, im dłużej pracuję w TPN, tym więcej się od nich uczę. Ostatnio usłyszałem, że nasza wizja bycia wzorem to przejaw pychy. A dla mnie to wynika właśnie z odpowiedzialności. Dane nam jest pracować w miejscu szczególnym. Tatry odwiedzane są przez miliony turystów. Musimy więc działać tak, by lepiej służyć temu miejscu. Musimy szanować spuściznę przodków, ale czasy się zmieniają, więc można stosować lepsze narzędzia. Właśnie dla Tatr. Dla ich niezmiennego trwania.
Na przykład?
Wspominałem o wolontariacie, który notabene stał się impulsem dla innych parków do stworzenia własnych programów wolonatriackich. Na pewno trzeba wspomnieć o podjęciu próby wypracowania misji, wizji i strategii. Staram się też w Parku zaszczepić myślenie projektowe.
To znaczy?
Wcześniej, zanim wyznaczyliśmy wizję, misję i strategię TPN, nasze zadania nie były zbyt precyzyjne. Mamy oczywiście „Zadania ochronne”, trwały prace nad „Planem ochrony”… Ten plan to jednak strategia Parku w zakresie ochrony przyrody. A nie możemy zapominać, że Park pracuje w określonym kontekście instytucjonalnym, społecznym, kulturowym. Jest też sporym zakładem pracy w regionie. Tutaj „Plan ochrony” nie wystarcza. Strategia określiła główne kierunki działań szczególnie w obszarze pozaprzyrodniczym, ale po to, żeby ochronę przyrody realizować lepiej i sprawniej. Dzięki wypracowaniu misji, wizji i następnie strategii z zadaniami z różnych obszarów, także pozaprzyrodniczych, wiemy już dokładnie, co mamy robić. Chciałbym też, żeby ludzie umieli pracować w zespołach nad konkretnymi projektami. W instytucjach takich jak nasza musimy się tego uczyć, bo dawniej styl pracy był zupełnie inny, hierarchiczny, indywidualny.
To pragmatyczne podejście.
Staram się motywować pracowników, aby szli w określonym kierunku, na przykład – od lat działamy tak, żeby nie było w Tatrach śmieci. Kolejny projekt – koniec z fekalizacją gór. Chcemy usunąć ze szlaków wszystkie toi toie. Są brzydkie, niepraktyczne. Kiedyś policzyliśmy, ile fekaliów turyści pozostawiają w Tatrach i wyszło nam, że tyle, ile wynosi pojemność Stawu Smreczyńskiego. Staw zapełniłby się fekaliami w ciągu 2 letnich miesięcy. Toi toie są oczyszczane przy schroniskach, ale nie są wystarczająco wydajne, więc płyny z toalet mieszają się z krystalicznie czystą wodą, który wypływa z gór. Czy chciałbyś pić taką wodę na szlaku?
Czym można zastąpić toi toie?
Toaletami stacjonarnymi, podłączonymi do kanalizacji. Mamy już projekt takich toalet. Mam nadzieję, że pierwsze staną jeszcze w tym roku w Dolinie Strążyskiej. Teraz czekamy na pozwolenie i jak tylko je dostaniemy, ruszymy z pracami. Jest to jeden z naszych priorytetów.
Podobno koniom na drodze do Morskiego Oka też chcesz ulżyć, ale idzie z oporami?
Chcieliśmy wykorzystać hybrydowy napęd, który napędza… miał napędzać wozy jeżdżące do Morskiego Oka z turystami. Niestety, prototypowy silnik i cały wóz spłonął podczas testów. Takie rzeczy się, niestety, zdarzają.
To był sabotaż?
Przypadek. Nie jesteśmy przecież wielkim koncernem samochodowym, a wóz jest prototypem. W tej chwili czekamy na wypłatę odszkodowania i zabieramy się do nowego wozu. Bardzo wierzę w tę ideę. Pomysł wpadł mi do głowy, gdy jechałem na rowerze elektrycznym. Myślałem – jeśli jadąc pod górę, mogę wspomagać się siłą elektryczności, to można w ten sposób wspomagać wozy do Morskiego Oka. Naszym celem jest układ w pełni autonomiczny, niezależny od woli wozaków. Inaczej – chodzi o dynamometr rozpięty pomiędzy koniem a wozem. Gdy siła, która działa na konie, jest zbyt duża, włącza się silnik elektryczny. Wozacy są raczej sceptycznie nastawieni do tego pomysłu, ale akceptacja nowości to zawsze i wszędzie powolny proces.
Czy kolejka na Kasprowy będzie jeździć?
Tak, oczywiście.
Ale podobno chciałeś ją likwidować.
To są przekłamania. W mediach ta sprawa została przestawiona niezupełnie rzetelnie. Chodzi o to, aby uregulować stan prawny gruntów, nad którymi prowadzi kolej na Kasprowy. Polskie Koleje Linowe kiedyś funkcjonowały w strukturach PKP, a teraz są w rękach podmiotu prywatnego. Ja, reprezentując Skarb Państwa, mam obowiązek uregulować stan prawny użytkowania działek, wyprostować sprawy finansowe, bo inaczej zajmie się mną prokurator. To jest też konsekwencja zmian w prawie z 2012 r., które wcielamy w życie naszymi skromnymi zasobami.
Tatry to mieszanina potęgi gór i komercji. Im wyżej, tym więcej majestatu, przyrody, przeżyć, a im niżej – wiadomo co. Czy to ci nie przeszkadza?
Podhale żyje z turystyki. Tu nigdy nie było technologii, rolnictwa, przemysłu, panowała bieda. Górale zaczęli korzystać z turystyki. Niektórym z przyjezdnych to się nie podoba. Sami jako TPN też musimy szukać pieniędzy różnymi sposobami, aby móc zmieniać Park. Ja sam jestem postrzegany jako dyrektor, który komercjalizuje Park. W tym kontekście muszę wspomnieć, że poszerzyliśmy strefę ochrony ścisłej o prawie 2 tys. ha. Oznacza to, że z tego obszaru nie będziemy już wyciągać i sprzedawać drewna, czyli nasze przychody z tego tytułu będą maleć. Nie prowadzimy żadnych planowanych wycinek. Robimy tak tylko wtedy, gdy drzewo zostanie zaatakowano przez korniki albo powalone przez wiatr halny. Musimy zapewnić funkcjonowanie Parku. Mamy kilkadziesiąt budynków pod opieką, w tym nowo otwarte Centrum Edukacji Przyrodniczej w Zakopanem. Podobne centrum oddamy do użytku niebawem w Dolinie Kościeliskiej. To są ośrodki edukacji wolnego wstępu, bo finansowane są ze środków unijnych, wypełniają pewną misję społeczną. Chciałbym, żebyśmy byli w całości wspierani przez państwo, dałoby nam to pełną niezależność, ale to, niestety, niemożliwe, nie ma takich pieniędzy w centralnym budżecie.
Jak zakończyła się sprawa donosów na ciebie w 2016 r.? Prokuratura znalazła winnego?
Sam go znalazłem. Ale nie chcę do tego wracać. Nie jest to przyjemne, kiedy osoba ze ścisłego grona zarządzającego Parkiem, do której masz zaufanie, z niezrozumiałych pobudek decyduje się na taki krok. Było minęło. Wybaczyłem.
Jesteś tak twardy, że możesz przetrzymać wszystko, co wydarzy się w zarządzaniu Parkiem?
Uważam, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Oczywiście nie możemy nic poradzić na chorobę czy śmierć, ale nie ma takiej sytuacji, w której nie znajdzie się jakieś wyjście. Oczywiście, jeśli tylko do stołu usiądą osoby, które chcą rozmawiać. Oprócz tego, że jestem w stanie przetrzymać wiele, to ważniejsze wydaje mi się, że chcę zrealizować cele, które wyznaczyliśmy na teraz i na przyszłość. Zależy mi bardzo na tej instytucji. To jest jedna z lepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w życiu – że mogę nią zarządzać. Dobrze ją poznałem, bo zanim zostałem dyrektorem, pracowałem w TPN przez 11 lat. Wiem, co w Parku dobrze funkcjonuje, co jeszcze można poprawić.
Czy to funkcja dożywotnia?
Dyrektor jest wyłaniany w drodze konkursu, może być odwołany przez ministra w każdej chwili.
Kiedy przyjdzie ci odejść, czy będziesz zajmował się prowadzeniem hotelu w Krakowie?
To mały rodzinny biznes. Coś, co pozwala mi jakoś funkcjonować. Prawda o naszej pracy w TPN jest też taka, że pensje w parkach narodowych w Polsce są żenująco niskie. Pracownicy TPN ciężko pracują, eksploatują się fizycznie, nawet narażają życie, a zarabiają tak marnie, że większość musi dorabiać. Jesteśmy przewodnikami, część wynajmuje kwatery itd. W USA jest inaczej – tamtejsi strażnicy parków narodowych dobrze zarabiają, są też bardzo wysoko pozycjonowani przez społeczeństwo, zaraz po strażakach.
Co jeszcze pozwala przetrwać w tym zawodzie?
Trzeba mieć trochę niepoukładane w głowie (śmiech). To jest pasja, co najlepiej pokazuje hasło TPN – Z miłości do gór. Kochamy góry, spędzamy w nich dużo czasu.
Co by się stało, gdyby zlikwidowano Park?
Nawet nie chcę o tym myśleć. Decyzja o jego utworzeniu była bardzo słuszna. Później nastąpił brutalny okres wywłaszczeń, ale z perspektywy czasu trzeba przyznać, że park narodowy jest sukcesem. Wystarczy iść na Gubałówkę albo pod Skocznię w Zakopanem i zobaczyć, co się dzieje w miejscach, gdzie następuje zetknięcie ruchu turystycznego i handlu. Pamiętam Gubałówkę z czasów dzieciństwa. Gdy szło się promenadą, można było patrzeć na Tatry. Teraz stragan na straganie, grillowane oscypki, frytki i kebab. Mam nadzieję, że koncepcja parku narodowego nigdy nie zniknie. Wszytko wokół może się zmienić, a te obszary zostaną niezmienione. Nie wyobrażam sobie, żeby komuś przyszło do głowy, aby likwidować parki narodowe.
Czy czujesz się elitą? Takim amerykańskim strażnikiem parku narodowego, ale w Polsce?
Czuję, że praca w TPN, w jedynych polskich górach typu alpejskiego, to duży honor. Wydaje mi się, że w tym sensie wszyscy nasi pracownicy czują podobnie do mnie. Nie wiem, czy należymy do jakiejś elity, ale my naprawdę wierzymy, że praca w tym miejscu to przywilej.
WYWIAD POCHODZI Z 5 NUMERU GAZETY NIENIEODPOWIEDZIALNI.