O nieczystości języka i trafionych w punkt przekleństwach z Krystyną Koftą rozmawia Eliza Michalik
Chciałabym z tobą, pisarką, która od lat pisze i mówi zawodowo w świetnym stylu, porozmawiać o nieczystości w mowie.
Czyli otwierasz temat, na który można by napisać doktorat albo i habilitację… Chcę ci, Elizo, powiedzieć, że to temat rzeka, dlatego będziemy musiały wybrać kilka rzeczy, na których się skupimy, tych najważniejszych.
Zacznijmy od tego, czym jest nieczystość mowy? Rozumiem, że dla ciebie nie jest to mówienie o „świństwach”, tak jak się to potocznie rozumie?
Języka nie zanieczyszczają świństwa i świństewka, one czynią go żywym i soczystym, zanieczyszczają go za to budzące we mnie dreszcz określenia, takie jak „cnoty niewieście” – używane przez polityków, bo kojarzą mi się z najmroczniejszymi ideologiami. Określenia odczłowieczające ludzi, „to nie ludzie, to ideologia”, pozbawiające ich podmiotowości, spychające do kategorii gorszego sortu. Jak się zdefiniuje przeciwnika politycznego jako wroga ojczyzny, nie patriotę, to przyznaje się sobie prawo do zwalczania takiej osoby wszelkimi sposobami, łącznie z pozbawieniem życia dosłownie lub w przenośni. To zachęta do przemocy.
Pamiętasz historię prezydenta Gdańska? Pamiętasz obrażanie kobiet biorących udział w słusznych protestach o swoje prawa, nazywanie ich szmatami? Chodzi tu o wykluczanie ze wspólnoty całych grup społecznych. Tyle że jak dotąd z kobietami nie udało się wygrać, choć ciągle musimy walczyć z rządzącym
jeszcze u nas patriarchatem, wspieranym zresztą za niezłą kasę przez ich polityczki.
Zaczęłyśmy od tego, że w powszechnym przekonaniu nieczysty język to język, w którym używa się brzydkich wyrazów, czyli przekleństw, albo szerzej – wulgaryzmów. Otóż ja uważam, że wulgaryzmy, jakiekolwiek by były, nawet te najbardziej szokujące, wcale nie zanieczyszczają języka. One w nim po prostu są. Można ich używać albo nie, ale one bezsprzecznie są i coś znaczą, w odróżnieniu od pustej nowomowy, która nie znaczy zupełnie nic. Ja sama używam przekleństw na co dzień, mimo że pochodzę z domu, w którym ani ojciec, ani matka nigdy nie użyli żadnego przekleństwa. Ojciec nie powiedział nawet ani razu „cholera”. Przeklinać nie wolno było także mojemu bratu, podobnie zresztą jak palić papierosów.
Tak więc z domu przeklinania nie wyniosłam, ale nauczyłam się go później i dziś wręcz uważam, że przeklinanie w trudnych chwilach bardzo człowiekowi pomaga! Ludzi deklarujących, że nie używają „takich słów”, a jest ich sporo, zwłaszcza wśród intelektualistów, ze szczególnym uwzględnieniem profesorów, nazywam „kustoszami martwego języka”, bo język pozbawiony wulgaryzmów jest martwy. Wiem, że wielu się ze mną nigdy nie zgodzi i powie, że przecież, żeby wyrazić emocje, wcale nie musimy używać dosadnego języka, ale moim zdaniem w takiej opinii jest zawarte, uświadomione lub nie, poczucie wyższości. Często zauważam, że nieprzeklinanie bywa też rodzajem zasłony dymnej, maski, dla ludzi robiących o wiele gorsze rzeczy.
Czyli: w domu biję żonę i krzyczę na dzieci, ale i tak jestem lepszy, bo nie przeklinam?
Rozumiem, że to przenośnia, choć bywa i tak. Albo: na co dzień klnę jak furman, ale nie w telewizji. Tam udaję świętoszka. Kropkowanie przekleństw w tekście, pikanie brzydkich słów w telewizji to zresztą w ogóle nieznośna dla mnie maniera i objaw hipokryzji. Zamiast tępić prawdziwe zło, upychamy je pod dywanem, za piękną fasadą języka bez przekleństw.
Stefan Kisielewski napisał kiedyś, i to było bardzo fajne i bardzo trafne, że owszem, jesteśmy w czarnej dupie, ale najgorsze jest to, że zaczynamy się w niej urządzać. Czy to było wulgarne? Pewnie tak. Ale i trafione w punkt i pełne treści. Tymczasem dziś narzekający na przekleństwa ludzie, na przykład niektórzy politycy, dla których zbyt wulgarny jest okrzyk krzywdzonych kobiet „wypierdalać”, równocześnie sami posługują się językiem jak maczetą, dając ludziom popalić, poniżając ich i obrażając, mówiąc, że są zdrajcami ojczyzny i mordercami dzieci. I ta właśnie, pozbawiona prawdziwego znaczenia i treści agresywna nowomowa polityków, fanatyków i propagandystów, przeraża mnie o wiele bardziej. Te wszystkie „zamordowaliście mojego brata”, „kanalie”, „ruskie pachołki” są przerażające, bo one są wypowiadane do kogoś realnego, niszczą żywych ludzi. I niszczą życie, zabijają – czasem dosłownie, a czasem w przenośni, dewastując wszystko, co dla kogoś ważne, jego reputację, honor, dokonania, bliskich, wartości… Z tego punktu widzenia większą degradacją i nieczystością języka jest dla mnie nazwanie flagi europejskiej szmatą niż okrzyk „kurwa mać”, który wyraża emocje, ale nie jest wyrazem nienawiści i pogardy do konkretnych ludzi.
A może bronisz przekleństw, bo one najczęściej są wyrazem emocji, czyli prawdy? Wyrażają autentyczne odczucia tego człowieka w tej chwili?
Tak. Choć ja nie tyle bronię przekleństw, ile zestawiam je z prawdziwymi nieczystościami. Jeszcze raz odwołam się do protestujących kobiet, które pozbawione praw krzyczały do opresyjnej władzy „wypierdalać” – i to był wyraz ich bezsilności, wściekłości, gniewu, spowodowanego nieludzkich traktowaniem. Ale krytykujący je za przeklinanie politycy, którzy skazują je na śmierć, nie przeklinali,
prawda? Czasem, jak pewnemu wicemarszałkowi Sejmu, zdarzyło im się najwyżej nazwać którąś kretynką. Ale najczęściej oni tylko przecież mówili, że kobiety powinny znać swoje poślednie miejsce – zawsze z krzywym uśmieszkiem i bez przekleństw, choć ze skrajną pogardą.
Napisałam kiedyś książkę „Gdyby zamilkły kobiety” o tym, że kobiety są ciągle uciszane, dyscyplinowane i karcone za to, że rzekomo za dużo mówią. Tyle że gdyby pewnego dnia przestały mówić, zamilkły, toby nikt nie mówił. Kiedy wydałam tę książkę, pewien redaktor w telewizji dowcipkował, że gdyby kobiety zamilkły, wreszcie byłby święty spokój. Odpowiedziałam mu wtedy, że gdyby jego matka, ciotki, nauczycielki, wychowawczynie, babcie milczały, to on nie pracowałby dziś w mediach i sam by zresztą nie mówił, bo to one, kobiety, nauczyły go słów.
Poza tym mówienie za dużo ma często podłoże psychologiczne i kulturowe. Często mówią za dużo kobiety, które nie mają poczucia, że są słuchane, widziane i szanowane, że ktoś się z nimi liczy, że dla kogoś są ważne. Kobietom przez wieki odbierano głos, dlatego teraz próbują to sobie zrekompensować, bywa, że w koślawy sposób. Na szczęście dziś jest bardzo wielu świadomych mężczyzn, którzy nie plotą już takich głupstw.
Udało nam się więc ustalić bardzo ważne kryterium nieczystości języka: pozbawienie go znaczenia, wydrenowanie z treści na rzecz idiotycznej nowomowy. Pustosłowie zamiast faktów, snucie dziwnych opowieści zamiast odpowiadania wprost na pytania i nazywania rzeczy po imieniu, mówienia, jak jest. Przekręcanie, pogarda, umniejszanie.
Kolejnym kryterium jest nadużywanie języka, pojęć. Z tego powodu nie oglądam już programów publicystycznych – bo panuje tam znaczny przerost formy nad treścią. Owa forma też jest zresztą pokraczna, pusta i na ogół wcale nie imponująca. Na przykład wtedy, gdy polityk, który posługuje się na co dzień bardzo kiepską polszczyzną, w telewizji co chwila mówi „kolokwialnie mówiąc”. A przecież on ciągle mówi kolokwialnie, bo inaczej nie umie i nawet o tym nie wie! Ma to oczywiście swój wymiar komiczny, ale w sumie to nie jest mi do śmiechu. Taki jest właśnie efekt, gdy ćwierćinteligenci, czyli ludzie bez autentycznego wykształcenia, udają inteligentnych.
Było kiedyś przed wojną na takich określenie, idealnie oddające istotę rzeczy, choć dziś już bardzo niepoprawne politycznie: „debil salonowy”. Oznaczało kogoś, kto teoretycznie powinien reprezentować sobą wysoki poziom, bo predestynuje go do tego wykształcenie, pozycja społeczna, a często i pełniony ważny publiczny urząd, ale jednak, mimo to, o niczym nie ma pojęcia i na niczym się nie zna, a najczęściej, przykro to mówić, choć biega po salonach i udaje mądrego, jest po prostu przeraźliwie głupi! Poza tym źle wychowany i nie ma pojęcia o języku.
Po śmierci Izy z Pszczyny pewien polityk, były perukarz, choć aktualnie na dość wysokim stanowisku, powiedział, że „kobiety zawsze umierały”. Otóż to jest modelowa wypowiedź „salonowego debila”. Mówi, choć nie ma pojęcia o czym i w dodatku jest za głupi, żeby wiedzieć, że jest głupi.
Zauważyłam też kompletne pomieszanie rangi słów, wagi ich znaczeń, co całkowicie odbiera językowi wiarygodność. Nie można już być po prostu nielojalnym, wszystko jest od razu „zdradą”, nie można się pomylić, wszystko jest zaraz „skrajną kompromitacją”, nie ma zwyczajnego wstydu, jest od razu „wielka hańba”… i tak dalej. Z drugiej strony prawdziwe przestępstwa się bagatelizuje: premier skłamał? Oj tam – tylko minął się z prawdą. Minister ukradł – to przewinienie, nieporozumienie, rzecz do dalszego wyjaśnienia… Zabija się ludzi na granicy? To po prostu kryzys, wynikający z chęci obrony naszych granic.
Bo w mętnej wodzie łatwiej się ryby łowi… A piętnowanie rzekomych nieczystości języka też wynika z łatwego do uzyskania w ten sposób poczucia wyższości.
Czyli niektórzy krytykują rzekome nieczystości, żeby podtuczyć swoje słabe ego i samemu poczuć się lepiej?
Tak. Wynika to też z bardzo zakorzenionego już w Polsce ostrego podziału my/oni. Tak już nas przez lata politycy wytresowali do tego, że albo my, albo oni, że jedność, zgoda, tolerancja zaczyna się wydawać czymś coraz bardziej pokracznym. Obwinianie tych „innych”, że źle mówią, że powiedzieli coś nie tak, staje się więc kolejną metodą na uderzenie, dokuczenie. A jak wiadomo, jak się chce psa uderzyć, to kij się znajdzie…
Ja w ogóle od dawna mam wrażenie, że takie łapanie za słówka jest dowodem na jakieś braki charakteru, niedostatki umysłu. Jak delikwent nie rozumie, na czym polega istota sprawy, to czepia się drobiazgów…
Zgadzam się i dodam, że to dotyczy zwłaszcza takich osób, które nie potrafią celnie, błyskotliwie, a czasem nawet dosadnie nazwać rzeczy po imieniu. A ważne i najważniejsze społecznie sprawy bardzo tego przecież potrzebują. Czepianie się nieczystości języka to w ogóle takie gadanie dla gadania, ale zwróć uwagę, Elizo, jak niektórzy tego rozpaczliwie potrzebują! Bo im mniej się ma do powiedzenia, tym bardziej próbuje się to ukryć, tropiąc nieprawidłowości językowe u innych. Przesadne skupianie się na formie jest zresztą charakterystyczne dla braku treści. To bardzo częste, znane i opisane wiele razy zjawisko. Oburzanie się na nieczystość wynika też z naszego polskiego faryzeuszostwa…
Co dokładnie rozumiesz przez faryzeuszostwo?
Jak sięgniesz do korzeni chrześcijaństwa, to zobaczysz, że faryzeusz to obłudnik, hipokryta, który głosi pewne prawdy, najczęściej dla korzyści, takich jak pieniądze czy władza, ale postępuje dokładnie odwrotnie do tego, co głosi. Taki, co to „modli się przed figurą, a diabła ma za skórą”.
Jest też piękna fraszka Jana Kochanowskiego o pani, która się modliła, a po chwili odwracała się i biła służącą „bez litości”. „Uchowaj Boże takiej pobożności!” – wyśmiewał się słusznie wieszcz. Dla faryzeusza głoszone przez niego wartości, takie jak dobroć, wrażliwość, prawda, religia, cnoty, to tylko zasłony dymne, za którymi tym skuteczniej skrywa się nieczystość – zło, zazdrość, wyrachowanie, okrucieństwo, skrajny egoizm, wykorzystywanie innych, oportunizm czy nieczułość. I dokładnie tacy bywamy zbyt często my, Polacy, a już na pewno tacy są nasi politycy i niestety instytucjonalny Kościół katolicki.
Jest wiele kobiet niezależnych, zarabiających, które zapytane o prawa kobiet mówią: „nie jestem feministką”. Ile jest ludzi oburzających się na nieuczciwość polityków, którzy okradają pracodawcę, wynosząc z pracy przybory papiernicze… Nie chcemy widzieć prawdy o sobie, wolimy ukrywać swoje brzydkie wnętrze za fasadą z ładnych słówek.
A jak się ma rzekoma nieczystość języka do autentyczności i prawdy? Bo mam wrażenie, że im one są mniej cenione, tym bardziej jesteśmy sztorcowani za rzekomą niepoprawność.
My, Polacy, mam wrażenie, nie umiemy mówić prawdy, nazywać rzeczy po imieniu. Po prostu. Nie umiemy też wyrażać składnie i sensownie swoich myśli, przemawiać, dyskutować i argumentować. Spierać się z klasą. Dlatego właśnie jesteśmy tak niesamowicie przywiązani do uładzonej mowy. Ona nam pozwala nie widzieć naszych brudów.
Wiem, że mówisz o ogólnym społecznym zjawisku, ale chciałabym zapytać, czy zdarza ci się, że gdy ktoś mówi, czujesz się brudna? Kiedy?
Kiedyś bywało, dziś już jestem doświadczona i odporna. Wypowiadane przez ludzi niegodziwości nie są w stanie mnie dotknąć. Ale bywa, i to wcale nie tak rzadko, że żałuję ludzi, którym się ubliża, poniża się ich, wyśmiewa, a oni nie mogą się obronić. Niepełnosprawni, uchodźcy, geje i lesbijki, dzieci, kobiety, biedni.
A może jest tak, że najbardziej nieczyste wydają nam się te rzeczy, które skrycie najbardziej nas pociągają? Bardzo się na przykład boimy w Polsce mówić otwarcie o seksie?
No oczywiście! Wiesz przecież, to zresztą jest znane szeroko zjawisko, że wielu radykalnych działaczy zwalczających homoseksualizm, chcących go leczyć i prześladujących homoseksualistów to ukryci geje! Tak jak wielu biskupów głoszących z ambon prostotę, umiar, także w jedzeniu i piciu, obżera się, opija alkoholem, mieszka w kapiących od złota posiadłościach i żegna się upierścienionymi dłońmi. Tak to jest, taka jest chyba natura ludzka, że wypieramy się naszych prawdziwych skłonności i ciągot. A szkoda, bo żądze wyciągnięte na światło dzienne jakoś słabną, najbardziej pociąga zakazany owoc. Często wystarczy sobie na coś pozwolić, żeby się okazało, iż to nie jest wcale aż takie fajne!
Tak czy owak, mam wrażenie, że język polski jest już zepsuty na niebywałą skalę. Czy zgadzasz się z tym i jak można to naprawić?
Jak taki zniekształcony, prawdziwie nieczysty, czyli pełen kłamstw i przekształceń, hipokryzji i jako taki oczywiście zmienia nas i naszą rzeczywistość. Naprawić się tego raczej nie da. Można pilnować swojego podwórka i siebie – żeby dobrze mówić i mówić prawdę. I nie nadużywać wielkich słów, zwłaszcza takich jak patriotyzm, Bóg, honor, ojczyzna. Zamiast opowiadać, jakim się jest cudownym, dobrym człowiekiem, po prostu takim być.
KRYSTYNA KOFTA – pisarka, polonistka, plastyczka i felietonistka. Maluje, rysuje, bloguje i pasjonuje się polityką. Feministka społeczna, broni kobiet chorych, pokrzywdzonych, doświadczających przemocy. Tworzy również scenariusze filmowe oraz dramaty. W 2009 roku z rąk ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego odebrała Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
Artykuł ukazał się w 9. numerze Magazynu NNO Nieczystość.