Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Ceńmy to, co mamy, nie marnujmy darów – rozmowa z ks. Adamem Bonieckim Ceńmy to, co mamy, nie marnujmy darów – rozmowa z ks. Adamem Bonieckim
Dialog

Ceńmy to, co mamy, nie marnujmy darów – rozmowa z ks. Adamem Bonieckim


24 marca, 2021

Można sobie wyobrazić, że żyjemy w miarę spokojnie na tej planecie, a potem nagle pojawia się jakiś wirus… I wtedy zaczynamy dostrzegać mnóstwo rzeczy w życiu codziennym, które są wspaniałe, a my ich do tej pory nie docenialiśmy. Czego jeszcze nas, ludzi, nauczyła pandemia? Pytamy ks. Adama Bonieckiego.

Czy możemy pandemię potraktować jak lekcję?

Jak najbardziej. To jest zresztą szalenie ważna lekcja. Nawet niejedna. Pierwsza jest taka, że chcąc nie chcąc, mnóstwo ludzi odkryło, że rzeczy, które traktowali jako coś oczywistego i należnego, są dobrodziejstwem. Są jak świeże powietrze. Jego brak jest dramatyczny, a obecności nie zauważamy. Mam na myśli bardzo konkretne doświadczenie, które jest moim własnym udziałem. Ktoś z moich bliskich jest teraz w szpitalu. To ktoś, kto wymaga ciągłej, czułej opieki, kto nie jest już taki całkiem samodzielny. I po prostu chciałoby się być przy tym człowieku blisko, pomóc mu, żeby się nie czuł tam samotny. To jest osoba starsza, poważnie chora. I ona jest teraz bardzo, wprost okropnie samotna w tym szpitalu, bo przecież nikt nie może jej odwiedzić. Czasem nie bardzo wie, gdzie jest, co się wokół niej dzieje, nie zawsze rozumie, co się mówi, a przecież jest poddawana różnym zabiegom. Wyobraża sobie pani, co to za potworna samotność?

Dzięki Bogu są jeszcze telefony, ale nie każdy jest w stanie sobie z telefonem poradzić. I nagle widzimy, że rzecz tak normalna jak odwiedziny w szpitalu, siedzenie przy kimś bliskim, chorym jest luksusem, który teraz jest niedostępny.

Doceniamy, co jest naprawdę ważne, dopiero wtedy, kiedy to tracimy?

No właśnie. Myślę, że jest już całe pokolenie, które nie wie, jaką nadzwyczajną rzeczą jest posiadanie paszportu w szufladzie. Nie wiedzą, co znaczy chodzić, żebrać i dostawać jak łaskę od SB ten paszport  na jakiś czas, tylko do konkretnego kraju, na krótko. Dziś to jest normalne, że paszport jest w szufladzie, a granic nie ma. Dlatego wyjazd za granicę to jest dla mnie dodatkowa przyjemność, bo kiedy przez nią przejeżdżam, nie jestem przetrząsany, sprawdzany. Mnóstwo takich rzeczy mamy w życiu codziennym, które są wspaniałe, właściwie są darem, a my ich nie doceniamy. Może z tej lekcji wyniknie, że będziemy sobie cenili to, co jest? Tak łatwo rzeczy cenne uważamy za należne. To jest jedna lekcja, która mi się rzuciła w oczy, przeżyłem to osobiście i bardzo przeżywam w tej chwili. Rozdzierająca lekcja.

Dobrze byłoby to zapamiętać. Ale czy się uda? Nie wiem.

Jakie są te inne, dotkliwe dla księdza utraty?

Doświadczenie redakcji. Robienie „Tygodnika Powszechnego” online jest bardzo pracochłonne i bardzo męczące. Wymaga mnóstwa wysiłku, żeby to skoordynować. Niektórzy z członków redakcji są teraz straszliwie przeciążeni pracą. Wczoraj na przykład przysłuchiwałem się rozmowie o tym, jak to udoskonalić, bo długo tak nie pociągniemy  – niektórzy koledzy od świtu do nocy muszą być w pogotowiu. Ale to nie jest jedyna dotkliwość. My dopiero teraz odkrywamy, co to za wspaniała rzecz – spotykać się w redakcji. I nie chodzi tylko o to, że można natychmiast z biurka w biurko porozmawiać o tekście, ale samo bycie razem to jest ogromna wartość.Ona była tak oczywista, że człowiek tego nie doceniał. A teraz wszyscy po kolei mówią, że im szalenie tego brakuje.

Czyli czego dokładnie?

Przyjacielskiej obecności, która wcale nie ogranicza się wyłącznie do wydawania pisma. Jest się razem. Po prostu. Brak tego bliskiego człowieka obok doprowadza mnie do złych stanów nerwowych.

Może są jakieś rzeczy, które da się robić mechanicznie, bez kontaktu jednego z drugim… ja nie wiem. Ale pisma, takiego jak nasze, nie da się tak robić na dłuższą metę. Ono jest głosem tej konkretnej grupy ludzi. I to, co powstaje, jest wynikiem rozmów, wspólnego wysiłku rozumienia. Nie tylko na kolegiach, zebraniach, ale też w tych rozmowach zupełnie nieformalnych, przy piciu herbaty czy kawy, czy jedzeniu drugiego śniadania.

A inne lekcje przychodzą księdzu na myśl?

Słyszy się, że niektóre firmy czy korporacje zastanawiają się nad pracą zdalną. Uznają, że jeśli można przyoszczędzić, to i lepiej. Skoro ludzie dają radę pracować z domu, to niech tak zostanie.

Ciekawe, kto zaludni te strzeliste biurowce?

Na szczęście to już nie moje zmartwienie. Dla mnie ciekawą lekcją jest doświadczenie kościelne. W „Tygodniku” rozpoczęła się teraz taka arcyciekawa rozmowa o tym, do czego tak naprawdę ksiądz jest potrzebny w kościele. W czasie pandemii wiele osób korzystało z mszy nadawanej przez radio i transmitowanej w sieci. Myśmy przekonali ludzi, że komunię świętą można przyjąć duchowo, że można wzbudzić żal doskonały, np. odmawiając modlitwę papieża Franciszka i wszystko będzie załatwione. Myślę, że nawet kazania lepiej się słucha tak zdalnie. Bo jak cię coś zaciekawi, to możesz wrócić do jakiegoś fragmentu, a jak ksiądz ględzi, to możesz się przerzucić na inną mszę. Już nie mówię o tym, że można to wszystko odbyć rano w piżamie. I teraz pytanie, czym jest to doświadczenie? Jaka lekcja z tego płynie dla nas?

Dla jednych to odkrycie, że w tym kościele jednak była jakaś wspólnota, a dla innych odkrycie, że to był tylko balast, który coś utrudniał i wcale nie przybliżał do Boga. Nawet nie wiem, czy sobie w pełni uświadamiamy, że tu nastąpiło jakieś przewartościowanie. Na razie nie jest głęboko przemyślane. I może na pierwszy rzut oka tego nie widać, bo ludzi znowu jest dużo w kościele, ale jednocześnie coś się zmieniło. Na przykład, jeśli chodzi o to, kto przychodzi do spowiedzi.

Kto przychodzi?

No właśnie, mało kto. Po prostu. Od lat spowiadam we wtorki. Zwykle przychodziło sporo osób, cały czas był wypełniony. Teraz mam puste przebiegi. Jedna osoba się wyspowiada albo żadna…

Może ludzie nie grzeszą? Może żyją święcie? Może po prostu to wyjazdy wakacyjne. Jednak mnie to zastanawia. To doświadczenie jest oczywiście naskórkowe, niepogłębione. Myślałem sobie – tak długo ludzie nie chodzili do spowiedzi, siedzieli w domu, to – zdawało mi się – gruchną teraz, będą kolejki jak stąd do Zgierza. No więc nic z tych rzeczy. Może wzbudzili w sobie żal za grzechy, ale zapomnieli, że tam jest zalecone, żeby się potem jednak wyspowiadać. No nic, Pan Bóg musi sobie z nimi jakoś poradzić i jestem spokojny, że sobie poradzi. Myślę sobie: Kościół się rozwija, przecież to nie muzeum. Pewne rzeczy, które kiedyś były nie do pomyślenia, dla nas są już absolutnie normalne. A te, co są teraz absolutnie normalne, za kilkadziesiąt lat będą zdumiewały.

Czy ta lekcja mówi, że przez pandemię stworzyła się przestrzeń, żeby różne rzeczy na nowo przemyśleć?

Tak, niewątpliwie nowe pytania stają przed nami. Nie można od tego uciec. Jest też to porównanie z wojną, dla mnie bardzo namacalne.

Co jest wspólnego?

Jest zagrożenie, które może w każdej chwili spaść na nas. Kiedyś w każdej chwili mogło przyjechać gestapo, w każdej chwili mogli kogoś wsadzić do obozu i ten ktoś tam mógł umrzeć, a my nie mogliśmy nic z tym zrobić. Była potęga, z którą nie można sobie było poradzić. I siła tego była przerażająca. Świat był cholernie niebezpieczny, bomby waliły naokoło i tylko czekaliśmy, aż znajdziemy się pod gruzami domu, w którym siedzimy. To, co się dzieje teraz, jest w jakimś sensie podobne. To jest przypomnienie o tym, że człowiek nie panuje nad tym, co się dzieje naokoło. Jest ten cholerny, niewidzialny wirus i mnóstwo ludzi umiera, inni chorują, niektórzy strasznie ciężko. Człowiek się zaraża, nie wiadomo kiedy i to się kompletnie wymyka spod kontroli. Można sobie wyobrazić, że żyjemy w miarę spokojnie na tej planecie, a potem nagle pojawia się jakiś jeszcze mocniejszy wirus i jest po nas. Nie będzie skłonienie głowy przed potęgą materii, tylko takie: „my jeszcze im pokażemy, tym wirusom, wszystkie je wytłuczemy”. Ja rozumiem, że dzięki takim skłonnościom mamy postęp, nie obrażam się na to. Ale przecież wiadomo, że to jest złudne.

Pandemia bardzo się z tą iluzją konfrontuje.

Tak, to jest iluzja. Odziedziczona po XIX wieku. Jest jeszcze jedna lekcja. Bardzo ważna. Otóż wyszło na jaw, jak my traktujemy ludzi będących na marginesie. Umownie mówiąc, w  „domach opieki”. Oni zawsze tam byli, mieli tam nie najlepiej, wiedzieliśmy o tym. Ale mało kto tam zaglądał, a jak już ktoś tam trafił, to nie miał siły, żeby o tym opowiadać… My trochę o tym w „Tygodniku” pisaliśmy, ale odbiór był taki: „to mnie nie dotyczy”. I nagle się okazało, że to są ludzie porzuceni. Gdyby nie zakonnice, które poszły w Bochni ich ratować, to nie miałby kto im podać szklanki wody. No a ja myślę, że to jest jednak jednym z kryteriów cywilizacji – jak się traktuje ludzi słabych.

I co nam mówi ta lekcja?

Że jesteśmy mało cywilizowani. Po prostu. I nie udawajmy, że jest inaczej. To jest prawda naszym społeczeństwie – słabi są odstawieni na bok. Może się myśli: „umrą i będzie po kłopocie”. A oni tak szybko nie umierają, tylko przedtem chorują i chorują… A jak są narwani, to im się podaje coś na uspokojenie. My też tam trafimy prędzej czy później, to się przekonamy, jak to jest. Czekam, kiedy sam się znajdę w takim przytułku.

Czy staniemy się bardziej współczujący, odpowiedzialni za innych?

Zobaczymy. Nie wierzę na przykład, że nosimy te nasze maski z troski – żeby innych nie zarazić. Może ktoś tak robi, ale to chyba było parę osób. Wystarczy ślub, wesele czy jakaś inna wyprzedaż. Połowa ludzi w galerii nie nosi masek. To jest po prostu za duży kłopot. Nie jakiś skandaliczny egoizm czy twardość serca. Większość ludzi myśli: „nie przesadzajmy, nie przesadzajmy”. Mówią: jakoś się nie zaraziłem do tej pory, nie jestem zakażony. A tymczasem nie wiesz człowieku, czy jesteś zakażony.

Jest w Kościele wielki kłopot z komunią świętą. Episkopat poprosił, żeby ludzie przyjmowali komunię świętą do ręki, ale są tacy, którzy uważają, że to jest znieważenie Pana Jezusa. Więc tam, gdzie odprawiam msze, wprowadziliśmy zwyczaj, że się prosi, żeby ci, którzy z jakichś powodów nie chcą przyjmować komunii świętej do ręki, przystępowali do niej na końcu, po wszystkich. Ja wiele razy mówiłem: prosimy, żeby oni na końcu przystępowali, żeby sami między sobą się zarazili. Przecież to nie Pan Jezus ich zarazi, tylko ja zarażę, bo to na moją rękę ktoś, kto jest bezobjawowo zakażony, nachucha i ja przeniosę te wirusy do drugiego. Mówiłem: proszę was, oszczędźcie mi tego, a jak już nie możecie, to przynajmniej przystępujcie na końcu. 

A jest jakaś lekcja związana z naszym stosunkiem do śmierci?

Śmierci? Przecież zawsze umierają inni. Nas to nie dotyczy. My się nie zarazimy, a nawet jak się zarazimy, to przejdzie lekko. To nie jest dżuma ani czerwonka, na którą się umierało w sposób spektakularny, na ulicy. To nie jest na tyle masowe, żeby coś do nas dotarło.

Nie mieliśmy tu naszego Bergamo.

Nikt nocą nie wywoził trumien ciężarówkami. Współczuję premierowi, który się wyrwał z tym ogłoszeniem, że epidemia u nas jest już niegroźna. To skądinąd interesujące zjawisko, żeby w ten sposób mobilizować starych ludzi do głosowania, wiedząc, jakie to dla nich groźne.

To może kolejna lekcja jest taka, że politycy łatwo gotowi są uznać, że cel uświęca środki?

Tak, trzeba na nich uważać. Ale staram się myśleć szerzej. Fakty są takie, jakie są, one od nas nie zależą. Z tego, co się nam przydarza, zawsze trzeba wyciągnąć coś dobrego. I na tym cała sztuka polega, żeby z rzeczy nieprzyjemnych wyprowadzać jakiś pozytywny wniosek.

I jakie dobre wnioski ksiądz wyprowadza z tej pandemii?

Mniejszego rzędu wniosek jest taki, żeby cenić to, co mamy, możliwość spotykania się, odwiedzania ludzi bez obawy. Spotkanie samo w sobie jest darem i chodzi o to, żeby tych darów nie marnować. To najbardziej mi się rzuca w oczy. A co do poważnych spraw to myślę, że przemyślenia wymaga rola liturgii i tej wspólnotowoobrzędowej części przeżywania wiary.

Moje spostrzeżenie jako terapeutki dotyczy wagi fizycznej obecności w gabinecie. Jednak dzielenie wspólnej przestrzeni ma ogromne znaczenie.

Oczywiście. Potrzebujemy swojej wzajemnej obecności. Tych spotkań, które nie wiadomo, po co konkretnie są. Nie, żeby omówić jakąś sprawę, tylko pobyć razem. Nawet niekoniecznie gadać. To jest wielki brak.

Ksiądz też jest w grupie ryzyka…

Mówią, że jak ktoś pali, to jest ubezpieczony, bo podobno ten wirus strasznie się boi wyziewów palacza, ale to oczywiście są takie gadkiszmatki. Co mnie naprawdę przeraża, to, że gdybym się rzeczywiście zakaził, to zrobiłbym masie ludzi straszny kłopot. Przecież odprawiam msze, jestem na plebanii, spotykam księży. I co, potem wszyscy na kwarantannie? W redakcji też kilka osób spotykam, choć bardzo rzadko, bo tu szalenie uważamy. Nie chciałbym nikogo zarazić, choć nie uniknie się sytuacji ryzyka. Prowadziłem teraz pogrzeb kogoś z rodziny. Mnóstwo tam było kochanych ludzi, idzie do mnie siostrzenica cudowna, uśmiechnięta i mówi: wuju, nareszcie cię widzę! I rzuca mi się na szyję, żeby mnie uściskać. I co, mam ją odepchnąć? Nie odepchnę. Polecam się opatrzności Bożej i przyciskam ją do serca.

Miałem po tym pogrzebie sen, że się zaraziłem, to było okropne. Ja i tak już mniej więcej wiem, że to jest koniec życia i nieważne, czy trafi mnie pandemia, czy rozbicie samochodu. Jakoś to wszystko musi się skończyć, to mnie tak nie przeraża. Ale ile kłopotu bym ludziom narobił, jacy by byli źli na mnie… A przecież chciałbym dobre wspomnienie po sobie zostawić. W miarę możliwości.

O to się w ogóle nie boję.

No nie wiem, co będą myśleć o mnie ci, którzy z mojego powodu będą musieli meldować się u policjanta, który będzie im pod okno przychodził przez dwa tygodnie. Dziękuję za takie przyjemności.

Ks. ADAM BONIECKI – katolicki duchowny, dziennikarz, autor książek, redaktor senior „Tygodnika Powszechnego”. Laureat wielu nagród, takich jak: Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Komandoria Narodowego Orderu Zasługi Republiki Francuskiej, Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, jak również doktorat honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego czy tytuł AuTORytetu w plebiscycie MediaTory.

Artykuł został opublikowany w 8 numerze Magazynu NNO. Rozmowa jest fragmentem wywiadu, który w całości można przeczytać w książce „Rozmowy  odpowiedzialności. Tom 4. W czasach zarazy”

Udostępnij: