Od pierwszych grzeszników, Adama i Ewy, przez gwiazdę pop Madonnę, aż po zwyczajną kobietę, która ośmiela się zjeść pączka z lukrem… Grzech to jedno z najważniejszych haseł religijnych, które zostało przywłaszczone (a to kolejny grzeszny czyn) przez codzienność oraz popkulturę. Jak do tego doszło? Dlaczego grzech stał się tak wyczekiwany, pożądany, a nawet (o ironio)… seksowny?
Pierwszy w historii ludzkości grzech, przynajmniej ten w ujęciu religijnym, opisuje Biblia. Oto Adam i Ewa zrywają, pod wpływem szatana, zakazany owoc. Za swój niecny czyn zostają przez Boga srogo ukarani
– muszą natychmiast opuścić raj. To nie wszystko: ich „pierworodny” grzech odtąd przechodzi na kolejne pokolenia.
Grzech to jedno z najważniejszych haseł religijnych, które zostało przywłaszczone nie tylko przez codzienność, ale także przez popkulturę, chodzi dziś w jej ciepłych kapciach. Tym samym został właściwie całkiem odarty z kontekstu religijnego. Okazało się, że oba te obszary da się spokojnie oddzielić. A nawet należy to zrobić. I nie chodzi tylko o to, aby ateiści nie czuli się poszkodowani („grzeszyć każdy może”).
Grzech jako nośne hasło – chwytliwy slogan idealnie sprawdza się na co dzień. Budzi ciekawość, podejrzliwość albo gniew. Albo wywołuje uśmiech, albo smutek. Albo święte, nomen omen, oburzenie…
Przykłady? Proszę bardzo. Kobieta, która ze smakiem zjada pączka ociekającego lukrem, w opinii wielu osób grzeszy. A jeśli jeszcze jest ona „przy kości”, grzech ma podwójny wymiar. Grzeszy zawsze ten, kto narzeka („Za dobrze masz! Nie grzesz!”). Grzesznikami są osoby, które nie dotarły na siłownię, a miały wykupione karnety. Zgrzeszyli ci, co zamiast pisać ważny raport z podsumowaniem kwartału do pracy, przez tydzień oglądali seriale na Netflixie.
Persona non grata
Bez winy wydaje się jedynie kobieta, której odmawia się piękna. „Ot, nie grzeszy urodą”. Przynajmniej ona!
W popkulturze bywa trudniej. Idole, gwiazdy, celebryci i influencerzy znaleźli się na celowniku ludzkich spojrzeń i ocen – nigdy wcześniej nie miało to aż takiej siły rażenia. Wszystko zmieniły media społecznościowe, z Instagramem, medium numer jeden, naczele. Tam niezwykle łatwo zgrzeszyć, publikując niekontrolowane treści, spontaniczne „Insta-relacje”. Jeden emocjonalny „filmik” z niepopularnymi albo kontrowersyjnymi poglądami może sprawić, że idolka milionów Polaków staje się nagle persona non grata; traci rolę w popularnym serialu, traci potężny kontrakt reklamowy i traci sympatię widzów. Wystarczyło, że z uśmiechniętej, sympatycznej blond aktorki, żony jednego męża i mamy dwójki dzieci stała się na chwilę aktywistką, która ma emocje i uczucia i odważa się skomentować dramat uchodźców, zamarzających na granicy polsko-białoruskiej.
Zgrzeszyła: wmieszała się do „wielkiej polityki”. Zgrzeszyła, bo przestała być „miła”. Opinia publiczna, media i fani często czekają na najmniejsze potknięcie idoli albo antyidoli. Z anioła – grzesznik. Z grzesznika – ultragrzesznik. Niektórym osobom publicznym w to graj: jeśli to grzech zapewnia pożądany szum medialny, rozgłos i sławę, to czemu by z niego nie skorzystać? Korzystają na tym także media. Sprytnie wykorzystują religijne ujęcie siedmiu grzechów głównych, tworząc własne rankingi, grzeszne listy w świecie popkultury. W internecie roi się od tytułów ze słowem „grzech” w roli głównej. Nawet jeśli mowa o zjawiskach lekkich, łatwych i przyjemnych!
„Gwiazdy też grzeszą”, oznajmia YouTube. „Agnieszka Włodarczyk przyznała, że grzeszy, ile wlezie”, dorzuca Wirtualna Polska, a „Dzień dobry TVN” opowiada, „Jak grzeszy Aleksandra Kurzak”. Portal „Rozrywka. Dziennik.pl” sporządza osobliwy ranking: „Gwiazdy, które nie grzeszą inteligencją”, „Kultura. Onet” tworzy zaś cykl: „7 grzechów głównych popkultury”. Przy hasłach „nieumiarkowanie”, „zazdrość’, „lenistwo” opisywane są naganne wyczyny znanych osób. Tak swobodne traktowanie tematu grzechu jest
kuszące, uruchamia jednak w odbiorcach ważny mechanizm – ocenianie. Nieważne, że w materiałach „grzeszeniem” określa się często jedzenie kalorycznych ciastek albo zarzucenie ćwiczeń z trenerem personalnym. Ważne, że grzeszenie jest wciąż naznaczone negatywnie, jako niewłaściwe, złe zachowanie.
Ale jest i druga strona medalu: często to dzięki swoim grzesznym czynom, słowom i gestom ktoś może zyskać rozgłos czy popularność. To już w przestrzeni medialnej coś oczywistego: grzech stał się jednym z najważniejszych i najbardziej skutecznych sposobów na uzyskanie rozgłosu. Albo na przyciągnięcie widzów do kin czy przed ekrany telewizorów.
Grzech w kinie i muzyce
Tutaj świetnie sprawdza się użycie „grzechu” w tytule. Poza brawurową grą aktorską i świetną reżyserią francuski film „Za jakie grzechy, dobry Boże” (prześmiewczo traktujący temat związków ludzi o odmiennych wyznaniach i kolorach skóry) stał się hitem także dzięki nośnemu tytułowi. Nic dziwnego, że powstała jego kolejna część, „I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże”. Dodajmy do tego inne kasowe produkcje, jak „Sin City – Miasto Grzechu”. Trzy historie powstały na bazie znanych komiksów; akcja rozgrywa się w tytułowym Mieście Grzechu, siedlisku prostytucji, przestępstw, korupcji. I już się robi ciekawie…
Wymowne są tytuły piosenek: „To wszystko sprawił grzech” (Krzysztof Krawczyk), „Pech to nie grzech” (Grzegorz Hyży) czy po prostu „Grzech” rapera ReTo (blisko 2 miliony wyświetleń na YouTube). Artystką utożsamianą z grzechem jest od wielu lat Madonna, która ośmieliła się wykorzystywać symbole religijne w swoich ociekających seksem piosenkach i teledyskach (krzyż między nogami itd.). Ale jest nią też Britney Spears, która uciekła spod sądowej kurateli ojca, wykorzystującego ją finansowo. Dla przypomnienia: grzech oznacza „postępowanie naganne pod względem moralnym, szkodzące komuś lub czemuś. W religiach typu judaizm i chrześcijaństwo oznacza dobrowolne zerwanie przymierza z Bogiem poprzez dokonanie złego czynu”.