Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas
Niezwykły zwyczajny odruch Niezwykły zwyczajny odruch Magazyn NNO Nieczystość
Magazyn

Niezwykły zwyczajny odruch


16 sierpnia, 2022

To nie ma znaczenia, czy człowiek w kryzysie jest czysty, czy nieczysty, czy ma czyste ubranie, ale niewyraźne oczy, czy czuć od niego smród, brud, czy odór alkoholu; trzeba mu pomóc. To jest człowiek – powtarzał swoim współpracownikom.

Nie znosił ludzi, którzy chcą pomagać innym, ale nie potrafią się przełamać i nieść pomocy. Miał nadzwyczajną empatię, która pozwalała mu pracować z ludźmi tzw. nieczystymi: nietrzeźwymi albo tuż po tym, gdy dopiero od kilku dni są trzeźwi, osobami bezdomnymi ze świerzbem, z chorymi. Wyciągał ich z kartonów, by zimą nie zamarzli, przytulał albo po prostu podawał rękę.

Uważał, że wyciągając dłoń, nie tylko można oddać trochę swojego ciepła, wyjść z pomocą i wzmocnić kogoś, kto upadł i nie może się odbić od dna. Mówił, że jest to niedoceniany, niezwykły w swojej zwykłości odruch, który może uratować komuś życie.

Kazał stawać w kręgu swoim pacjentom uzależnionym od narkotyków i chwytać się za ręce w czasie, gdy zaczynał ich leczyć i uruchamiał uzdrawiający proces leczenia grupowego osób uzależnionych w zamkniętym ośrodku. Kiedy coś zaburzało ten proces, ordynował, by wszyscy wyszli z budynku i trzymając się za ręce, krzyczeli wspólnie głośno tak długo, aż wykrzyczą swoją złość na to, jak trudno jest wrócić na drogę, gdy znów jest się czystym. Pomagało. Od prostego gestu trzymania za rękę narodził się jako społecznik.

Narwaniec, szaleniec

Kiedy jako młody chłopak przechodził ulicą i natknął się na wypadek, gdy człowiek wpadł pod tramwaj i umierał na oczach przechodniów, został z nim, dotykając jego ręki do końca. Z czasem stwierdził, że jeśli
stać go na taki gest, to chce towarzyszyć też innym w kryzysie. Najpierw jako absolwent psychologii pracował w izbie wytrzeźwień, poznając mechanizmy nałogu, a potem w szpitalu psychiatrycznym. Gdy okazało się, że w szpitalu nie ma skutecznego leczenia osób cierpiących na narkomanię, wyszedł z pacjentami ze szpitala i zamieszkując z nimi wspólnie pod jednym dachem, zaczął na własną rękę szukać metody efektywnej terapii.

Czas pokazał, że z powodzeniem. Sukces, polegający na tym, że leczeni przez niego ludzie stają na nogi, przyćmił szybko opinie, że jest „narwańcem”, „szaleńcem” czy „nawiedzonym wariatem”, jak mówili o nim koledzy psychologowie i polscy psychiatrzy na początku jego kariery. Nieco narwany, ale skuteczny, ratował niejednemu życie – pozostaje do dziś argumentem nie do zbicia.

Rys. Arkadiusz Hapka

Kiedy pomógł pierwszym uzależnionym od narkotyków, założył dla nich sieć domów i organizację Monar, dbającą o tę wykluczaną w PRL-u grupę; do 1980 roku propaganda utrzymywała, że „w Polsce narkomanów nie ma”. On ich pokazał, uczłowieczył i zaczął leczyć. Tak samo było pod koniec lat 80. z osobami z HIV, a potem z bezdomnymi, którzy pojawili się na polskich ulicach, pod kościołami i na dworcach na skutek bezrobocia towarzyszącego transformacji gospodarczo-ustrojowej zapoczątkowanej w 1989 roku. Organizował dla nich domy. Zapewniając przez całe lata 90. dach nad głową ludziom potrzebującym pomocy, musiał poświęcić własny.

Zapłacił za swoją działalność największą cenę w postaci szwankującego coraz bardziej zdrowia, rozpadu rodziny i w końcu samotności. Zginął przedwcześnie w wieku 60 lat w 2002 roku w wypadku samochodowym. – Umarł tak jak żył, rozpędzony, w drodze – mówią wszyscy ci, którzy go znali i widzieli, jak się spala, poświęcając intensywnej pracy z ludźmi.

W ostatnich latach życia organizował hospicja przy swoich ośrodkach, do których trafiali ludzie obłożnie chorzy. Siadał wtedy nieraz przy łóżku umierającego podopiecznego ze swojego ośrodka i trzymał go nocą za rękę.

Nigdy nie stracił zainteresowania ludźmi, kreatywności i ochoty, by zmniejszać cierpienie innych, niezależnie od tego, czy byli to ludzie zdrowi, czy chorzy. Z przeszłością pełną zakrętów, wykroczeń i nadużyć czy z czystą kartą itd. Nie dzielił ludzi na czystych i brudnych.

Miał taką ideę, że jeśli ktoś potrzebujący pomocy nie znajduje jej w Polsce, on i jego organizacja muszą znaleźć pomysł, jak temu zaradzić. Mają stanąć na głowie, by każdej osobie w sytuacji wydawałoby się bez wyjścia bezwarunkowo wyjść naprzeciw. Kiedy inni obserwowali go w pracy z bezdomny mi żyjącymi od lat na ulicy, którym znacznie trudniej pomóc niż tylko uzależnionym, którzy wychodzą z nałogu i wszystko wraca do normy, widzieli, że pozostał jej wierny do końca.

Kup magazyn w wersji papierowej!

Udostępnij: