Przejdź do treści

NNO. Po stronie odpowiedzialności.

Komentujemy świat. Chcemy go zmieniać na lepszy.

Poznaj nas

27 czerwca pożegnaliśmy Zbigniewa Pełczyńskiego, profesora filozofii politycznej na Uniwersytecie Oksfordzkim. W rozmowie, którą opublikowaliśmy w tomie 1 „Rozmów o odpowiedzialności. Początek” profesor Pełczyński podkreślał, że odpowiedzialność to troska o drugiego człowieka i dobro wspólne.

Zbigniew Pełczyński: Co cię tutaj sprowadza?

Grzegorz Nawrocki: Ważne sprawy. Przyjechałem  z misją.

Z misją…?

Powiedzieli mi: „Jedź do Oksfordu i poszukaj Świętego Graala u profesora!” No więc szukam. Jak żyć w świecie postpolityki, który nas otacza?

No, niestety, tego oczekiwania na pewno nie spełnię. Przede wszystkim chcę zakwestionować samo pojęcie postpolityki. Polityka będzie trwała tak długo, jak istnieje ludzkość. Nie da się od niej uciec lub zapomnieć. Poza tym strasznie trudno na twoje pytanie odpowiedzieć. Chcesz mnie potraktować jak pewnego rodzaju guru życiowego, który ma tyle lat i doświadczeń, że wobec tego musi mieć mnóstwo mądrości. Tymczasem moje doświadczenia niekoniecznie przekładają się na mądrość życiową. Mędrcy życiowi to są guru jak w hinduizmie lub starzy rabini, z których mądrości czerpali w przeszłości ludzie nie tylko ich religii. Chodziło się do nich po mądrość życiową w sprawach rodziny, małżeństwa…

A ja przychodzę do ciebie po mądrość w życiu społecznym, obywatelskim.

Tu jest właśnie filozoficzny problem, który muszę dotknąć na samym początku – mądrość a wiedza. Są mądrzy ludzie, którzy nie mają żadnej wiedzy, w sensie formalnym, którzy niczego nigdy nie studiowali, ale którzy są świetnymi obserwatorami, którzy stykają się z różnymi sytuacjami, mieli różne przeżycia i tak dalej, w ten sposób nabierają wiedzy praktycznej, mądrości.

Kogo mam pytać o politykę, o to, jak poukładać sobie te klocki życia społecznego, jeśli nie ciebie, który ma na ten temat wiedzę olbrzymią?

Polityka ma co najmniej dwa znaczenia. Każde słowo polityczne jest wieloznaczne. Polityka oznacza przede wszystkim to, co Grecy nazywali sprawami polis, sprawami dobra powszechnego – czyli to wszystko, co dotyczy wspólnoty politycznej. To jest serce polityki. Napisanie artykułu do gazety czy jakiś wywiad to jest uprawianie polityki. To jest próba wpływu na kształt, rozwój, działalność tej wspólnoty, w której istniejemy. Polityka oznacza również samo rządzenie, czyli władzę. To są dwa podstawowe rozumienia. Jedno, polityka jako sprawy wspólne, a druga rzecz to kwestia rządzenia. Te znaczenia mają oczywiście część wspólną. Bardzo często, kiedy ludzie mówią, że ich polityka nie interesuje lub ich obrzydza, maja na myśli walkę o władzę w sensie różnego rodzaju rozgrywek politycznych, propagandy, wzajemnych oskarżeń i szkalowań itd. Ta sfera polityki, niestety, zwiększyła się kolosalnie przez rozwój social mediów.

Odpowiedzialność to pojęcie jeszcze bardziej wieloznaczne. Co oznacza odpowiedzialność w polityce?

Odpowiedzialność oznacza dwie bardzo różne rzeczy, które ludzie ciągle mylą i nie zdają sobie z tego sprawy. Zadajmy następujące pytanie: Kogo nazywamy odpowiedzialnym politykiem, odpowiedzialnym ministrem czy odpowiedzialnym premierem?  W pierwszym znaczeniu tę odpowiedzialność nazywam odpowiedzialnością twardą. Polega ona na tym, że ktoś, kto spełnia jakąś funkcję albo ma jakąś władzę, zobowiązuje się przed tym, który go mianuje, czy przed tymi, którzy go wybierają, że musi robić to i to, i że on deklaruje się, że będzie robił to i to.

I że ewentualnie poniesie konsekwencje wszelkich swoich działań albo zaniechań.

Na tym to właśnie polega. To pojęcie łączy się z pojęciem sankcji. Jeżeli na przykład nie zrobisz tego, do czego się zobowiązałeś, to sankcja będzie taka, że stracisz władzę, zostanie ci odebrana, dostaniesz wotum nieufności.

I to jest  odpowiedzialność w rozumieniu twardym, rozliczeniowym.

Tak, absolutnie. Dość łatwo jest ją zdefiniować i zidentyfikować, ale w tym pojęciu pojęcie sankcji jest bardzo istotne.

I to jest chyba dla wszystkich zrozumiałe, ale czuję, że wprowadzasz to jako kontrapunkt do innego rozumienia odpowiedzialności, które też w polityce powinno być obecne.

To jest takie, można powiedzieć, stricte naukowe czy stricte konstytucyjne pojęcie odpowiedzialności. Rząd odpowiedzialny to jest taki, który jest wybrany, który obiecuje robić określone rzeczy, ma program wyborczy i może być odwołany, jeżeli tego nie robi, albo robi coś odwrotnego. Problem jest taki, że słowa „odpowiedzialny” – poza tą twardą definicją – używamy w bardzo mętnym, ogólnym sensie, który bardzo trudno zdefiniować i który nie łączy się zupełnie z kwestią sankcji.

Kim jest zatem człowiek nieodpowiedzialny?

Człowiek nieodpowiedzialny to jest taki człowiek, który robi coś bez przemyślenia, bez zastanowienia się, bez wzięcia pod uwagę interesów innych ludzi. Weźmy taki przykład: kucharka dostaje polecenie, żeby na Boże Narodzenie upiec indyka. Koniecznie indyka, nie chcemy nic innego. No więc kucharka odpowiedzialna jest wobec swoich pracodawców, żeby przygotować najlepszego indyka, jakiego potrafi. Ale okazuje się, że kupiony indyk jest zepsuty. Ona zdaje sobie sprawę, że tego nie może zrobić, bo zatruje swoich pracodawców, więc zamiast indyka robi kurę.

Czyli zastosowała drugie znaczenie odpowiedzialności troskę o drugiego człowieka czy o wspólne dobro.

Tak, troskę o ludzi, branie pod uwagę konsekwencji swojego działania. Troskę o wykonywanie swojej funkcji w sposób racjonalny, przewidywalny, biorący wszystkie okoliczności pod uwagę, ale również moralny. Można robić pewne rzeczy, ale w sposób niemoralny i wówczas to jest działalność nieodpowiedzialna. Jeżeli ktoś ci każe coś zrobić, a ty – powiedzmy – idziesz na skróty i kradniesz pieniądze, żeby to zrobić, to to jest nieodpowiedzialne, niemoralne.

Zróbmy teraz z tej kucharki premiera albo ministra.

No więc załóżmy, że powstaje nowy rząd, premier jest jego głową i wygłasza przemówienie w parlamencie. Mówi, że nie będzie podwyżki podatków na przykład, ale nagle po dwóch, trzech latach rząd je podwyższa. Można wtedy powiedzieć, że rząd łamie zobowiązania, których się podjął. Odpowiedzialnością, którą powinien ponieść, jest to, żeby stracił władzę albo żeby był zmuszony do porzucenia tej polityki i powrotu do polityki, do której się zobowiązał.

 Jest jednak duże ale. Kontekst.

Właśnie. Zmienia się sytuacja na świecie, rynku i tak dalej. Nagle państwo staje na krawędzi kryzysu gospodarczego i jedyną formą uniknięcia go jest podwyżka podatków. Wobec tego co robimy? Podwyższamy te podatki. No i tutaj rząd w pewnym sensie zachowuje się nieodpowiedzialnie, bo nie trzyma się swoich obietnic i powinien być ukarany. Z drugiej strony zachowuje się odpowiedzialnie, dlatego że bierze pod uwagę tę nową sytuację, uwarunkowania, dobro kraju i tak dalej, i robi to, czego wymaga sytuacja, a nie to, do czego zobowiązał się wcześniej. To są te dwie różnice. Kiedy mówimy o odpowiedzialności, często używamy tego pojęcia w miękkim, a nie twardym sensie. Życzymy sobie, żeby politycy dbali o dobro powszechne, żeby konsultowali się z ekspertami, żeby podejmowali te decyzje ostrożnie i stopniowo, a nie impulsywnie. Jeżeli podejmują impulsywnie, to postępują nieodpowiedzialnie, irracjonalnie. Czyli mamy jakiś standard zachowania się odpowiedzialnego polityka…

To bardzo zależy od okoliczności i interpretacji.

Nie, nie wszystko zależy od okoliczności, ale w podejmowaniu decyzji nie da się wykluczyć okoliczności. Jeżeli zmieniają się okoliczności, to zmienia się polityka i odpowiedzialny polityk musi to brać pod uwagę. Oczywiście to wszystko musi być zrobione w imię, że tak powiem, naczelnego celu, czyli dobra społecznego czy dobra publicznego.

Jesteś nie tylko naukowcem, który zajmuje się teorią polityki, ale też obywatelem i obserwatorem świata. Wiesz, co się dzieje nie tylko w teorii polityki, ale w praktyce politycznej na świecie.

Chociaż znam się oczywiście znacznie lepiej na polityce brytyjskiej niż polskiej, bo z tą żyję i tutaj głosuję. Dam ci dwa niedawne przykłady z polityki brytyjskiej. Poprzedni brytyjski premier, lider konserwatystów David Cameron miał problemy z grupą bardzo aktywnych, nieprzyjemnych kolegów posłów, którzy uważali, że przynależność do Unii Europejskiej jest błędem, że jeżeli nie da się tych błędów naprawić, to trzeba wyjść. To mu utrudniało życie, bo za każdym razem, kiedy on coś proponował, oni to krytykowali. W końcu zdecydował, że jedynym sposobem, żeby zamknąć im usta, będzie przeprowadzenie referendum. Jeżeli on  będzie się mógł odwołać do woli ludu w formie referendum, to im zamknie usta i zmusi do tego, żeby mu przestali dokuczać politycznie.

Chcesz powiedzieć, że referendum było w pewnym sensie aktem politycznej odpowiedzialności?

To był akt braku politycznej odpowiedzialności, bo on nie zdawał sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje, jeżeli tego referendum nie wygra. Zakładał, że to referendum wygra i nie uświadamiał sobie, że może być opcja „b”, w której on to referendum przegra. W tej sytuacji, zamiast utrwalić obecność w Unii Europejskiej, tak jak on sam, wszyscy inteligentni ludzie i duża część jego własnej partii chcieli, zmuszony był pójść w odwrotnym kierunku. Inny przykład, trochę późniejszy, ma związek z Theresą May. Jej partia wygrała po Cameronie wybory, a ona została premierem. Miała bardzo małą większość w parlamencie, ale partie są w Wielkiej Brytanii tak zdyscyplinowane, że to z powodzeniem wystarczy. W przeszłości były rządy, które rządziły większością jednego posła i trwały przez trzy, cztery lata, więc większość czterech posłów całkowicie zapewniała stabilność rządu.

Podobnie jak rządowi w Polsce teraz.

Z bólem, tak przynajmniej twierdziła, zgodziła się negocjować z Unią Europejską tak zwany brexit. Zdecydowała, że łatwiej jej będzie forsować swoje poglądy na ten temat, niż konsultować się  z parlamentem, kolegami w parlamencie, jeżeli uzyska stabilniejszą większość, czyli mandat na to, żeby robiła, co chce. Wobec tego rozwiązuje parlament i ogłasza wybory i… traci tę większość. Jej partia jest mniejszościowa i musi stworzyć koalicję, co ją niesłychanie osłabia. Paraliżuje w ten sposób cały proces negocjacji, no więc znowu mamy nieodpowiedzialne zachowanie.

To są przykłady z ugruntowanej, kiedyś rozsądnej brytyjskiej demokracji, nie lepiej dzieje się po drugiej stronie Atlantyku. W Białym Domu urzęduje ktoś, komu poczucie odpowiedzialności wydaje się obce.  W Polsce jest rząd, który wyspecjalizował się w podejmowaniu decyzji, które są czymś więcej niż nieodpowiedzialnością. To jest jakiś wirus?

Ja bym tego tak nie dramatyzował. Uważam, że w historii różnych krajów są okresy, w których politycy są mniej lub bardziej nieodpowiedzialni, co jest często związane ze zmianą ogólnej sytuacji. Jeżeli chodzi o Trumpa, to uważam, że jest odpowiedzialnym politykiem, w sensie twardym. Został wybrany, może nie być wybrany w następnych wyborach. Konstytucja amerykańska jest taka, że daje mu bardzo szeroką władzę i ułatwia mu podejmowanie decyzji, które według innych ludzi czy nawet ogółu społeczeństwa mogą być błędne czy niekorzystne.

Mnie bardziej interesuje to drugie znaczenie odpowiedzialności. Tutaj potrzeba jakichś drogowskazów.

To jest natura ludzka, nie widzę żadnego innego wyjaśnienia. Są ludzie odpowiedzialni i nieodpowiedzialni lub nieprzewidywalni. Jeżeli chodzi o Trumpa, to nikt nie przewidywał, że on taki będzie. Owszem, były sygnały, ale tego elektorat masowy nie widział – zwłaszcza te miliony robotników, o niskim poziomie życia, którzy głosowali na niego, myśląc, że zmieni ich sytuację. Poza tym była kwestia imigrantów, wrogości do nich i tak dalej. On na tej nucie wygrał wybory. Jedyną radą na takiego nieodpowiedzialnego polityka jest to, aby wprowadzić odpowiedzialność tego pierwszego rodzaju – dać mu tak jak w Anglii wotum nieufności – tylko że w Stanach Zjednoczonych nie ma takiej instytucji jak wotum nieufności. Jest za to impeachment, ta broń, która jest bardzo ciężka do zastosowania, ale można pewną procedurą odebrać mu formalnie władzę, tak jak odebrano Nixonowi.

Czyli uważasz, że remedium na nieodpowiedzialność w polityce jest pociągnięcie do odpowiedzialności formalnie.

Można oczywiście krytykować, dawać wywiady, organizować marsze, opozycję, starać się wpływać na wykonywanie władzy właśnie w sposób racjonalny i odpowiedzialny. W Ameryce dochodzi jeszcze do tego Sąd Najwyższy, który ma duże uprawnienia, może kwestionować pewne akty prawne. To są też twarde środki.

Wróćmy do Europy. Dlaczego jedno z największych osiągnięć politycznych, które wyzwoliło Europę z pasma wojen – czyli Unia Europejska – jest dziś tak często kwestionowane? Zapominamy lekcję z historii?

To może być szokujące, ale jest nieuniknione. Jest takie angielskie powiedzenie, które trzeba pamiętać i sobie przypominać: Każdy naród ma taki rząd, na jaki zasługuje. Demokratycznie wybrany rząd jest emanacją społeczeństwa. Jeżeli społeczeństwo jest apatyczne, nacjonalistyczne czy antysemickie, to nie ma rady. Tak było na przykład w Niemczech przed wojną. Pytanie, co zrobić, żeby zmienić społeczeństwo.

A co obecny rząd w Polsce mówi o Polakach?

Ten rząd ma swoją koncepcję Polaków, Polski, polskich obywateli, przyszłości Polski i tak dalej. Ja uważam, że to jest zgubna sytuacja, idąca wbrew całemu trendowi kulturowemu, politycznemu czy demokratycznemu, który kształtował się do tej pory w nowoczesnym świecie. To jest regresywna idea.

I na to twoim zdaniem Polacy zasługują?

Zasługują w tym sensie, że nie przetrawili tego, na czym polega wartość Unii Europejskiej, że może kierowali się powierzchownym kryterium dobrobytu czy dotacji, które dostają. Nie udało się im przemyśleć za pomocą polityków, za pomocą prasy, za pomocą telewizji, za pomocą wszystkich środków masowego przekazu, co oznacza członkostwo w Unii Europejskiej – jakie są korzyści, a jakie konsekwencje. Te konsekwencje to między innymi zachowywanie się w sposób demokratyczny, a nie antydemokratyczny.

Mleko się rozlało?

Nie, za dwa lata będą wybory i wtedy będzie szansa, żeby odwołać ten rząd i powołać inny, który ma to poczucie odpowiedzialności. Można powiedzieć, że ten obecny rząd nie ma poczucia odpowiedzialności, jest zaślepiony, nie bierze pod uwagę całej masy rzeczy – uwarunkowań Polski, ogólnej sytuacji światowej, potrzeb gospodarczych, politycznych, międzynarodowych. Ten rząd wydaje mi się, nie da się przekonać.

Przy założeniu, że będą normalne wybory. Może to będzie maskarada, a nie prawdziwe, demokratyczne wybory.

To jest całkowicie inna rzecz. Zakładamy, że te wybory to jedyny czynnik hamujący przejście do jakiejś formy autokracji, despotyzmu czy tyranii większości, jak to Tocqueville nazywał. No, ale jeżeli rozmontuje się ten mechanizm demokracji, tak jak to się teraz dzieje z mechanizmem samorządności, Trybunałem Konstytucyjnym czy sądami, to jest gorzej. Wtedy ratunkiem jest jakiś ruch polityczny, tak zwany opór obywatelski, wychodzenie na ulice, odmawianie posłuszeństwa, niepłacenie podatków. To przewidywali klasycy, John Locke, który zajmował się tym problemem, powiedział, że w takiej sytuacji jedynym wyjściem jest „Appeal to Heaven” – odwołanie się do Boga, czyli rewolta. To nie musi być rewolta zbrojna, to może być rewolta pokojowa, ale są oczywiście jeszcze inne sposoby.

Siła bezsilnych, jak mówił Havel.

Nie mam wielu pocieszających słów w tej sprawie. Uważam, że te rozsądne i odpowiedzialne elity, które zdawały sobie sprawę z sytuacji światowej, sytuacji europejskiej, znaczenia Polski na świecie, możliwości Polski na świecie, nie przekonały społeczeństwa do swojego punktu widzenia. W wyniku tego społeczeństwo głosowało na ludzi, którzy większość z tych rzeczy ignorują i to możemy uznać za winę właśnie tych świadomych elit.

Wnioskuję z twoich słów, że takie masowe nieposłuszeństwo wobec legalnie wybranej władzy, ale władzy, która łamie prawo, może wynikać z poczucia odpowiedzialności właśnie? Może być działaniem odpowiedzialnym?

Można powiedzieć, że w jakimś momencie większość społeczeństwa dochodzi do wniosku, że tamci politycy zachowują się nieodpowiedzialnie, dlatego że nie uwzględniają wszystkich czynników, które powinni uwzględniać, wobec czego odsuwamy ich od władzy. Jeżeli nie dają się usunąć prawnie czy pokojowo, to usuwamy je w pewnym sensie siłą, mając nadzieję, że nie dojdzie do strzelania.

To wszystko prawda tylko przy założeniu, że poszczególni ludzie w społeczeństwie są dobrze poinformowani i zdają sobie sprawę z konsekwencji podejmowanych decyzji. Widać to dobrze w sprawie brexitu. Dziś w większości żyjemy w bańkach informacyjnych, nie wiemy, co jest autentyczne, co nie, czy szczepionki są dobre, czy niedobre, czy rząd jest odpowiedzialny, czy nie. W mediach społecznościowych znajdziesz wszystkie prawdy, jakie sobie tylko wymyślisz, łącznie z tym, że ziemia jest płaska

Albo że Biblia to dosłowne słowo Chrystusa. 60% Amerykanów dosłownie wierzy w Biblię, we wszystko, co w niej jest.

O tym mówię. Żeby podejmować obywatelskie, odpowiedzialne decyzje, trzeba mieć kompas, gdzie jest fakt, a gdzie „fake. A o to coraz trudniej.

Jeżeli polityka jest prowadzona w sposób nieodpowiedzialny, zaczyna prędzej czy później przynosić istotne szkody, uderza w kieszeń czy w prestiż. Wyobrażam sobie na przykład coraz większą izolację Polski w Unii Europejskiej, co łączy się z wstrzymaniem dotacji i tak dalej. To byłby taki cios, który by może popchnął społeczeństwo do przemyślenia tej sytuacji i odrzucenia niektórych z koncepcji PiS-owskich. Prędzej czy później, na ogół, społeczeństwo się uczy.  Wtedy zaczyna się jakiś nacisk na rząd.

A co to znaczy być dziś odpowiedzialnym obywatelem?

Być odpowiedzialnym obywatelem, ogólnie mówiąc, znaczy to samo co odpowiedzialnym politykiem. To znaczy nie myśleć kategoriami tylko własnego interesu czy jakiegoś sektorowego interesu, ale interesu ogólnego, czuć się częścią większej wspólnoty.

Naprawdę zrezygnowałbyś ze swoich przywilejów czy majątku w imię jakiejś ogólnej idei?

Ostatecznie, podczas wojny na przykład lub jakichś innych kryzysów ludzie rezygnują – zaciągają się do wojska, płacą wyższe podatki, zgadzają się na różnego rodzaju ograniczenia i tak dalej. Sytuacja w tej chwili niesłychanie paląca to kwestia terroryzmu. Ponieważ to jest zagrożenie dla wspólnoty, ludzie niechętnie, po dyskusjach i rozwadze, zdecydują się na wprowadzenie ograniczeń różnego rodzaju – żeby podsłuchiwano ich rozmowy czy coś takiego. Nie jest tak, że ludzie są całkowicie nierozsądni. Oczywiście, że są sytuacje historyczne, kiedy  robili kolosalne błędy – głosowali na władzę, która okazywała się fatalna, sprowadziła nieszczęście na kraj i na nich. Mimo to większość ludzi, w pewnych okolicznościach, jest na tyle racjonalna, żeby podjąć pewne kroki. Jeżeli nie jest – pozostaje im żyć w takim systemie, w jakim żyją.

Myślisz, że społeczeństwa są racjonalne?

Mają potencjał racjonalności, bo każdy człowiek z natury jest racjonalny. Tylko tyle, że racjonalność nie jest czymś wrodzonym, ale potencjalnym, ona musi być rozwinięta przez doświadczenie, edukację, praktykę czy przez wzory. Wydaje mi się, że to, co dzieje się w Polsce i innych krajach, świadczy o tym, że to społeczeństwo nie dojrzało racjonalnie całkowicie, że opierało się na przesądach. To, co powiedziałeś przed chwilą o mediach, jest dla mnie niesłychanie ważne, bo taką funkcję korygującą nieodpowiedzialność polityków spełniała prasa i media w przeszłości. One były kontrolowane na ogół przez elitę. To był właśnie jeden z tych elementów narodowej „oświaty” politycznej. Teraz, niestety, w związku z nowymi mass mediami ta elita, która kiedyś miała kolosalny wpływ na kształtowanie mentalności społecznej czy obywatelskiej…

dzisiaj musi się wstydzić samego tego określenia, że jest elitą.

Właśnie, teraz straciła swoje znaczenie. Ludzie tacy jak Trump w poprzedniej polityce udzielali wywiadów, te wywiady były omawiane w radiu, telewizji i tak dalej. W tej chwili prezydent nie ma tej korekty. Prezydent taki jak Trump może występować z jakimiś najgłupszymi, poronionymi pomysłami i sprzedawać je bezpośrednio społeczeństwu, grając na ich przesądach – na przykład niechęci do muzułmanów, Meksykanów czy cudzoziemców w ogóle. Tutaj, niestety, masz już całkowitą rację, że te mass media spowodowały osłabienie tych tradycyjnych hamulców władzy.

Kiedy zbieram te wszystkie elementy, które wymieniasz jeden do drugiego, to próbuję znaleźć jakieś wymierne źródło optymizmu na przyszłość.

Zdaje mi się, że tutaj trzeba przyjąć postawę jakby czasową. Są pewne rzeczy, które w krótkim czasie wydają się beznadziejne, ale później zmieniają się. Pomyśl o komunizmie – kto by pomyślał o tym, że komunizm upadnie, tak jak upadł, albo że zostanie, tak jak to w Polsce się działo, pokojowo rozmontowany. To jest właśnie wielkie osiągnięcie Polaków, że zmienili władzę na zasadzie negocjacji, nacisku i nieposłuszeństwa obywatelskiego, a nie w drodze wyjścia na ulice, walki, strzelaniny, zabijania i tego wszystkiego.

Dzisiaj to, co uważasz za mądrość, jest niemalże uznawane za zdradę.

Uznawane za zdradę pewnie przez niektóre siły polityczne, zgadzam się. Oni budują swój prestiż na zasadzie pryncypialności za każdą cenę. To jest oczywiście nonsens.

Pamiętam, jak spotkaliśmy się w Cambridge rok temu, to wtedy jak cię pytałem, co się dzieje, a jeszcze było dużo dalej od tych wszystkich kryzysów konstytucyjnych i tak dalej, to przywołałeś Toynbeego, który mówił, że przychodzi kryzys i kiedy jest zbyt słaby, to jest stagnacja. Z drugiej strony, jak jest zbyt mocny, mamy destrukcję. Jeżeli jest środkiem między jednym a drugim, to jest impulsem rozwoju. No ale po czasie, jak patrzysz na to, co się dzieje w Polsce, to co myślisz?

W tej chwili jestem pesymistyczny, nie widzę, żeby polityka PiS-u spowodowała już zdecydowaną reakcję społeczną. Ale są jeszcze dwa lata do wyborów, może to się zmieni. A być może trzeba będzie jeszcze kolejnych doświadczeń politycznych, zanim społeczeństwo odwróci się od koncepcji tej władzy i będzie się starało ją zmienić. To jest pesymistyczne, niestety.

W pewnym sensie ty również wziąłeś kawałek odpowiedzialności za stan polskiej debaty publicznej czy polityki: Szkoła Liderów,  edukacja młodych polityków, rozwijanie w Polsce odpowiedzialności obywatelskiej. Czy ty nie czujesz porażki po tylu latach, że wszystko to, co próbowałeś wkładać do głów tym młodym liderom, się po prostu nie liczy?

To się liczy, tylko być może ten wkład jest za mały, za słaby, za późny, żeby wnieść jakościową różnicę.  Ale czasami zaczyna się od takich małych rzeczy, które stopniowo rosną i przynoszą korzyść, trochę jak kamień, który powoduje lawinę. Zdaje mi się, że racjonalnym wyjściem z tej sytuacji nie jest poddawać się pesymizmowi, tylko starać się zrobić coś pożytecznego, co będzie wkładem do czegoś lepszego na dłuższą metę. Przykład debatowania w stylu oksfordzkim jest tego świetnym przykładem.

Debaty oksfordzkie w Polsce stały się niezwykle popularne.

W Polsce brak było takiej tradycji, jaka jest w Anglii od wielu lat, czyli ostrej debaty politycznej z poszanowaniem przeciwnika, przestrzeganiem reguł i tak dalej. Debaty w Polsce były żałosne. To były chaotyczne dyskusje i w dalszym ciągu często są. To debatowanie, jakie promujemy, wprowadza natomiast element racjonalnej i zdyscyplinowanej dyskusji na ten temat, po której ludzie wychodzą z przekonaniem, że prawda leży po tej czy po tamtej stronie, a nie z mętlikiem w głowie.

Można patrzeć na to i z innej strony. Ten rodzaj debatowania uczy cynizmu, ponieważ wychodzisz przed publiczność i musisz być gotowy do argumentowania po jednej albo po drugiej stronie.

Pamiętam taką bardzo sympatyczną dziennikarkę Halinę Bortnowską.  Poszedłem do niej, powiedziałem jej o Szkole Liderów, o tym, na czym ona polega i że uczymy naszych uczniów debatowania, na co ona powiedziała: „Pan uczy tych ludzi cynizmu! Oni powinni bronić tylko prawdy i nigdy nic innego, tylko prawdy!”. Gdyby tak było, toby nie było debaty, zamykałoby się innym usta dlatego, że oni nie znają prawdy.

Do brexitu doprowadzili koledzy z Oxford Union Boris Johnson, David Cameron i tak dalej to ta grupa.

Oni umieli debatować, ale nie mieli mądrości politycznej, która była potrzebna. Brak im było takiego rzeczywiście szerokiego rozeznania w sytuacji czy miejsca Wielkiej Brytanii w świecie i w dalszym ciągu tego brakuje. Ja nie zdawałem sobie sprawy jako wielbiciel systemu brytyjskiego, stary obywatel i patriota brytyjski, że społeczeństwo brytyjskie może się dać, że tak powiem, nabić w butelkę przez grupę nacjonalistów czy ulec antyimigracyjnym uprzedzeniom, nie mając szerszego rozeznania w tym, na czym polega interes narodowy Wielkiej Brytanii w XXI w. To referendum jest niesłychanie ciekawym przykładem, jak niebezpieczna jest nieograniczona demokracja, a jak pożyteczna jest demokracja ograniczona – demokracja filtrowana przez parlament, zabezpieczona prawem, oparta na dyskusjach partyjnych, a nie na odwołaniu się do społeczeństwa, które jest pełne przesądów.

Co powinien dzisiaj zrobić obywatel, który chce być przyzwoity i odpowiedzialny?

Starać się dać innym wzór, jak się zachowywać. Odpowiedzialny obywatel idzie na wybory, a nie twierdzi, że wszyscy politycy to są dranie i łotry. Ja tutaj mam wielką pretensję do wszystkich rządów postkomunistycznych, które co prawda kolosalnie dużo zrobiły, żeby zmienić Polskę, żeby dać Polsce ustrój demokratyczny, żeby wprowadzić Polskę do organizacji międzynarodowych, żeby wprowadzić w Polsce gospodarkę rynkową, natomiast nic nie zrobiły, żeby wyedukować społeczeństwo. Wprowadziły demokrację, ale nie zadbały, żeby społeczeństwo nabrało takiej prawdziwej mentalności czy odpowiedzialności obywatelskiej, która jest ostateczną gwarancją demokracji. Gwarancją demokracji są oczywiście instytucje, partie i tak dalej, ale podstawową rzeczą są obywatele i ich nastawienie do rządu. Uważam, że Polska i Polacy muszą się jeszcze bardzo dużo nauczyć, ale być może właśnie takie bolesne doświadczenia władzy, na którą ludzie głosowali, nie zdając sobie sprawy, co się kryje za tymi głosami, że to nie tylko będzie większy dobrobyt dla ludzi z dziećmi, ale że będą też jakieś inne, gorsze konsekwencje.

A niektórym się wydawało, że tę lekcję odpowiedzialności obywatelskiej już odrobiliśmy.

Na dłuższą metę jestem optymistą. Wiesz, jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy! Polska przeżyła różne systemy i mimo to ludzie nie stracili poczucia polskości, przywiązania do własnego kraju, do niezależności swojego kraju, do samorządności i tak dalej. Nie dali się przekonać niedemokratycznym metodom rządzenia, więc myślę, że zwycięży ta tradycja, która nie jest bezbłędna,  niemniej napawa mnie pewnym optymizmem.

Współpraca: Jakub Orłoś (Young Talent Management)

Prawda i fake newsy istnieją od zawsze. Zawsze jest także coś takiego jak obiektywny fakt. Zadaniem dziennikarzy jest właśnie pokazywanie jakie są fakty. Niestety mamy coraz większy z problemem z rozróżnieniem co jest faktem a co jest opinią. Musimy wrócić do źródeł i zacząć uczyć w szkołach jak debatować i weryfikować informacje

Każdy populista buduje swój wizerunek na tym, że elity są złe, że elity kłamią. Tylko on wie jak jest prawda. I to niestety działa. Fake newsy były i niszczyły nas od zawsze. Nie ma innej metody aby się przed nimi bronić. Trzeba myśleć i sprawdzać.

Etyka i standardy dziennikarskie – czy jeszcze istnieją? Czy jesteśmy w stanie oprzeć się fali fake newsów, które zalewają nas codziennie? Zapraszamy do obejrzenia rozmowy Elizy Michalik z Bartoszem Węglarczykiem, redaktorem naczelnym Onetu.

Fake newsy są z nami od zawsze, one były, są i będą. Pozwalają manipulować grupami ludźmi, społeczeństwami. Oprócz manipulacji służą też budowaniu emocji, przeważnie złych, które prowadzą czasem do dramatycznych zdarzeń. Żeby dziś być świadomym odbiorcą napływających informacji, „newsów” trzeba być bardzo dobrze wyedukowanym. Trzeba wyrobić w sobie umiejętność myślenia krytycznego. To jest najlepsza obrona przed fake newsami – podkreśla Bartosz Węglarczyk.

Torba polipropylenowa może być bardziej ekologiczna niż torba papierowa. Wszystko dlatego, że tej pierwszej używamy wielokrotnie mówi Konrad Nowakowski, prezes Polskiej Izby Odzysku i Recyklingu Opakowań. Jego zdaniem, żadne opakowanie nie jest w pełni ekologiczne. Jednak najbardziej zielone opakowanie będzie tym, którego użyjemy wielokrotnie. Firmy nie chcą wprowadzać na rynek opakowań łatwych w recyklingu, bo są droższe. Po prostu, opakowania tańsze – bardziej szkodliwe środowisku – nie robią miejsca tym bardziej zielonym

Paweł Oksanowicz: Jak oceniać ekologiczność opakowań?

Konrad Nowakowski: W przypadku opakowań mamy do czynienia z hierarchią ekologiczności. Czyli, gdybyśmy zrobili analizę LCA (ang. Life Cycle Asessement) – załóżmy – toreb na zakupy, na początku tej listy znajdzie się opakowanie, którego nie ma. Dalej są te, które możemy wykorzystać wielokrotnie, a na końcu te, które od razu stają się odpadem. Nie mówię tu o prostym wykorzystaniu, gdy pakujemy ten sam towar w to samo opakowanie, bo możemy pakować inny w to samo, wykorzystywać plastik do upcyklingu, zabawy, etc.. Im opakowanie jest częściej używane, tym lepiej wypada na liście małej szkodliwości środowiskowej

Która z toreb na zakupy – bawełniana, papierowa, czy z tworzywa sztucznego – znajdzie się najwyżej na tej liście?

Wykonałem kiedyś z zespołem analityków takie zadanie. Ani bawełniana, ani papierowa nie okazały się najbardziej ekologiczne. Na miejscu pierwszym była się torba polipropylenowa tkana, podobna do niebieskiej torby znanej sieci handlowej. Na 1 gram materiału wyszło nam 100. krotne użycie. Dla porównania powiem, że w przypadku torby papierowej to 20 g. na pojedyncze użycie.

Czy LCA jest skomplikowanym narzędziem?

To nic innego jak próba odwzorowanie rzeczywistości i musi być skomplikowane, bo rzeczywistość jest taka. Cykl życia torby bawełnianej był bardzo złożony, bo bawełna pochodziła z Indii, zamek błyskawiczny z Chin itd.. Torba musiała do nas dojechać. Droga papieru może też być dość długa do naszych rąk.

My używamy rzeczy jednokrotnie bądź wielokrotnie. Producent opakowania dostarcza je do biznesu i wie jakich materiałów używa w produkcji. Wprowadzający opakowanie na rynek z pewnością wie w co pakuje towar. Kto i jaką ma tu odpowiedzialność?

Na początek wskażę dużą rolę wprowadzającego opakowanie na rynek. Na przykład firma produkuje mleko. To ona decyduje ile mleka wleje do kartonów dla tych konsumentów, którzy chcą aby mleko miało trwałość 6. miesięcy, a ile dla konsumentów chcących mieć świeże mleko. Ta strategiczna decyzja wymaga określonego postępowania u producenta opakowań. Co więcej, jeśli wprowadzający opakowanie zwraca się do niego – chcemy mieć coraz bardziej ekologiczne opakowania – wtedy producent dostarcza je, ale wówczas najczęściej pojawia się pytanie biznesowa – dlaczego jest droższe od poprzedniego? Dlatego część rozwiązań bardziej przyjaznych środowisku już jest, ale nadal schowanych.

Czyli od biznesu zależy, czy mleko jest bardziej zielone bądź nie.

Na to wygląda.

Odnoszę wrażenie, że w kwestii opakowań niewiele się zmienia, chociaż dyskutujemy na ten temat od wielu lat. Np., opakowania kosmetyków są o wiele za duże i obawiam się, że to może pójść dalej – będziemy płacić więcej za recykling odpadów których moglibyśmy nie wytwarzać.. To będzie swego rodzaju haracz na konsumencie za to, że zwrócił uwagę i kupił produkt opakowany w zbędność i marketing i po zakupie od razu wyrzucił opakowanie.

Powiem, że to będzie kosztować nas więcej także z innego powodu – monomateriałowość to także nie jest całkowita odpowiedź na potrzebę ekologicznych opakowań. Wskaźnik realny recyklingu opakowań frakcji komunalnej w Polsce to ok. 19-25 proc. Z tego duży wolumen stanowią butelki pet, szkło, aluminium, które opłaca się recyklingować. Według szacunków jako społeczeństwo musimy wydać 25 mld zł na zbudowanie systemu –  instalacji segregacji i recyklingu, aby wypełnić unijne wymagania do 2035 roku. (Dyrektywa plastikowa mówi, że do 2035 roku 65 proc. odpadów powinno wejść do systemu recykligu). Tutaj ekoprojektowanie (ekomodulacja) i standaryzacja mogą wiele pomóc, chociaż ciężko jest standaryzować i projektować eco, jeśli ze wszystkim wygrywa marketing, jak już zauważyłem.

Ekomodulacja – firmy wprowadzające produkty w opakowaniach pokrywają koszty zbierania, transportu, czyszczenia. Mogą mieć również obowiązek finansowania recyklingu odpadów opakowaniowych, (w skrajnych przypadkach). Opłaty różnicowane są w zależności od podstawowych materiałów opakowaniowych i wielomateriałowych, oraz – coraz częściej – wewnątrz poszczególnych grup materiałowych, zgodnie z przepisami obowiązującymi w UE.

Dlaczego w UE w naszym postępowaniu z nadmiarem plastiku na rynku skierowaliśmy uwagę na mieszadełka i słomki? Wydaje mi się, że problem jest gdzie indziej. Słomki i mieszadełka stanowią niewielką liczbę plastików wprowadzanych na rynek. Czy tak powinno być, że uwaga i energia społeczna poszła właśnie w tym kierunku?

Można nic nie robić, albo zająć się niekoniecznie głównym problemem. Co jest lepsze? 

Odpowiedź jest oczywista.

Zastanawiając się nad tym, czy dobrze wskazaliśmy obszar jaki zmieniamy w gospodarce opakowaniami i plastikiem powiem, że w dyrektywie plastikowej w grupie patyków do balonów, słomek do napojów, które eliminujemy z rynku znajdują się też narzędzia pływowe w rybołówstwie. To one najbardziej zaśmiecają oceany. Oczywiście, trudniej będzie kontrolować zachowania firm połowowych niż restauratorów, ale w UE podejmujemy próbę, (od lipca 2021 roku). Zwrócę uwagę na jeszcze jedną sprawę. W UE w ramach dyrektywy przyjmujemy przepisy, które mają ograniczać produkcję najbardziej problematycznych plastików. Chociaż wielka pacyficzna wyspa śmieci wg badań ONZ powstała z 10 rzek plastiku, które biorą początki w Afryce i Azji. I tu najważniejsza wydaje się rola międzynarodowych koncernów. One zajmują się handlem na globalną skalę. W deklaracjach twierdzą, że w ramach swoich systemów etycznych traktują ludzi jednakowo. Skoro tak, to np., w Indiach koncerny powinny ponosić tę samą odpowiedzialność, co w UE. Przecież wdrożenie wymagań w jednym kraju – dyrektywy plastikowej – powinno obowiązywać i tam. Jeśli nie, spowoduje to konflikt w deklaracjach w obrębie ich systemu. Nawet niezależnie od tego, że w innych krajach nie ma legislacji podobnej do naszej. Wydaje mi się, że wielkie firmy powinny podjąć realne działania, aby zapobiegać powstawaniu odpadów, bo jeśli nie, to każdy z nas kupujących produkty dużych marek w pewnym momencie zorientuje się, że coś tu jest nie tak.

Kiedy recykling i proste opakowania zaczną się opłacać?

Tu dotykamy założeń ekonomicznych systemu recyklingu. Firmy nie chcą wprowadzać na rynek opakowań łatwych w recyklingu, bo są droższe. Po prostu, opakowania tańsze – bardziej szkodliwe środowisku – nie robią miejsca tym bardziej zielonym. Konsument tego nie widzi. Wskaźniki ekomodulacji mogą to uporządkować. UE dąży do tego, aby wskaźniki na opakowaniach mówiły o ich ekozaawansowaniu. Tutaj już nie będzie miejsca na analizy robione przez firmy same u siebie, ale rynkowy standard, który będzie obowiązywać wszystkich. W tym zakresie aktywnie wspieram przedsiębiorców w przygotowaniu się do przekazywania informacji konsumentów o ekologicznych cechach produktu w myśl standardów UE opisanych jako PEFCR (Product Environmental Footprint Category Rules, Kategorie śladu środowiskowego produktu). Dzięki wdrożeniu tego standardu oceny wyrobu docelowo na wielu wyrobach mają się znaleźć informacje o jego wpływie na środowisko umożliwiające porównanie tego parametru przez konsumenta.

Jeżeli mamy tani surowiec pierwotny, a kosztowny z drugiego obiegu, (na którego cenę składa się cena zbiórki, transportu, przetworzenia), w gospodarce opartej na zasadach ekonomii nie opłaca się używać tego drugiego. Jeżeli chcemy być eco w realiach wolnego rynku, musimy legislacyjnie posterować systemem tak, aby recykling się opłacał

– Czy jest greenwashing wśród producentów wprowadzających opakowania na rynek?

– Byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że nie ma. Natomiast szczerze mogę opowiedzieć, że z nim walczę. Moja walka nie polega na korzystaniu z informacji publicznej. Przekazuję prywatnie informacje zauważone na rynku i kieruję pytania do firm. Robię to społecznie. Do sprawdzania w trybie informacji publicznej upoważniony jest UOKiK i Inspekcja Handlowa. UOKiK działa na wniosek obywatela i wydaje mi się, że jako obywatele nie zdajemy sobie do końca sprawy z tego, jakie narzędzie mamy w rękach. Ponieważ, gdy obywatel wychwyci jakiś wyrób z nieprawdziwą deklaracją np. o jego ekologiczności, może żądać od wprowadzającego na rynek różnego rodzaju świadczeń i roszczeń. Jeśli firma nadużywa zaufania, może sprowadzić na siebie karę rzędu 10 proc. przychodów rocznych w ogóle, nie tylko z tego tytułu. Kiedyś kupiłem mąkę, której producent na opakowaniu informował mnie, że opakowanie towaru nie zawiera tworzyw sztucznych. Napisałem do firmy z pytaniem czy to nie jest greenwashing? Przecież opakowania tego rodzaju od dziesiątek lat są wykonywane tylko z papieru, więc w czym ten wyrób różnił się od konkurencyjnych? 

– Jaki jest epilog tej historii?

– Z opakowania zniknęła ta informacja. Przecież, jeśli coś robimy dobrze, to powinniśmy informować konkretnie o tym co robimy, a nie, że czegoś nie zrobiliśmy i to uznajemy za sukces. W papierze nie ma plastiku – co to za informacja?

– Naszą rozmowę zaczęliśmy od tego, że nie ma czegoś takiego jak ekologiczne opakowanie. Co więc nam pozostaje?

– Zmniejszanie śladu cywilizacyjnego. Np., kiedy firma dokona tego, że opakowanie towaru będzie o 3 gramy lżejsze, wtedy będzie mieć mniejszy wpływ na środowisko. Mówiąc o tym nie wprowadza nikogo w błąd i nie buduje historii, która nie jest jej udziałem. My, konsumentki i konsumenci zachowujemy eko postawy u podstaw systemu, a firmy nie testują na nas greenwashingu. (W reporcie znajdziemy tego rozliczne dowody). Czy tak powinno być?

Konrad Nowakowski – prezes Polskiej Izby Odzysku i Recyklingu Opakowań. Kierownik Zespołu Ekologii Opakowań w Sieci Badawczej Łukasiewicz Instytut Biopolimerów i Włókien Chemicznych. Konsultant i trener w dziedzinie ochrony środowiska z długoletnim doświadczeniem w zakresie LCA, PEF, technologiach recyklingu, projektowaniu systemów pakowania raz ekologicznej oceny opakowań.

W Polsce zniknęły bezpieczniki chroniące trójpodział władzy. Każdy sędzia może być dziś usunięty z zawodu i dlatego obywatel nie może być pewny czy sędzia nie ulegnie naciskom politycznym. Jednocześnie rząd, władza polityczna są niekontrolowane.

„W naszej mentalności jest jeszcze myślenie, że sądy są przedłużeniem władzy. To jest fałszywy obraz. Jedną z fundamentalnych funkcji sędziego jest stawanie pomiędzy Państwem a obywatelem. Często obrona obywatela przed Państwem” – podkreśla prof. Wróbel.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy prof. Adam Bodnara z sędzią, prof. Włodzimierzem Wróblem.

Włodzimierz Wróbel – sędzia Sądu Najwyższego orzekający w Izbie Karnej (powołany w 2011), profesor w Katedrze Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego UJ. Od października 2012 pełni obowiązki kierownika Katedry Prawa Karnego. W 2020 został wyróżniony przez Fundację Court Watch Polska tytułem „Obywatelskiego Sędziego Roku.

Był ekspertem parlamentarnych komisji, członkiem komisji egzaminacyjnych na aplikację adwokacką i radcowską oraz wykładowcą z zakresu prawa karnego materialnego dla sędziów i prokuratorów. W kadencji 2013–2016 pełnił funkcję zastępcy przewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przy Ministrze Sprawiedliwości.

23 maja 2020 r. był jednym z pięciu kandydatów Zgromadzenia Ogólnego Sądu Najwyższego na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, uzyskując najwyższe poparcie wśród sędziów uczestniczących w Zgromadzeniu Ogólnym sędziów SN (50 głosów na 95). Opublikował ponad 100 prac naukowych i popularnonaukowych z zakresu prawa karnego, prawa konstytucyjnego i teorii prawa. Jest współautorem „Komentarza do Kodeksu Karnego” (część ogólna i szczególna – red. Andrzej Zoll), oraz współautorem (wraz z Andrzejem Zollem) wydanego w 2010 podręcznika akademickiego „Polskie prawo karne. Część ogólna”.

Prowincja leży z daleka od symbolicznego Rzymu, w którym tworzy się mody, określa na nowo styl życia. Wymyśla kolejne kierunki studiów, testuje gadżety, wprowadza nowe smaki do restauracji. Można tu wymieniać wiele aktywności kulturowych, życiowych, ale i dołączyć polityczne, aby dopełnić obrazu centrum. Co więcej, ostatnich kilkanaście miesięcy spowodowało, że można mentalnie mieszkać w Rzymie, a pracować na prowincji.

Do czego służy prowincjonalność?

Kiedy nadchodzi lato uciekamy na prowincję. Wydaje się nawet, że czujemy się tam świetnie. Co może dowodzić, że nie istnieje uniwersalny, nowoczesny, miejski styl życia. Bo skoro dobrze nam tam, w rozwiązaniach nie podlegających aż tak ściśle umowie jakim jest życie miejskie, stajemy się prowincjuszami (z wyboru), w jakimś stopniu dzikusami. Oczywiście, nadal łączy nas umowa społeczna, nie uciekniemy spod prawa na Zachód, gdzie są jeszcze wolne ziemie do objęcia. Jednak swoboda jaką daje podłączenie się do strumienia prowincjonalności urzeka, a przynajmniej zauważam ją w sobie, gdy wyjeżdżam poza miasto. Jakaś część energii wewnętrznej, którą w mieście, w pracy, należy utrzymywać na dość wysokim poziomie opada. Nerwy luzują się, wzdłuż drogi widać nawet konie na pastwisku. Zawieszają się zasady pojedynku. Zrzucamy etykiety. Równiejemy.

Z kim lub z czym się równamy?

Być może chodzi o prostotę bycia człowiekiem w przyrodzie, częścią ekologicznego systemu. W pewnym sensie fiasko cywilizacyjne jakim jest demokratyczna pauza w zarządzaniu wieloma krajami na świecie potwierdza, że potrzebna nam jest nowa zasada, która poskłada demokrację. Do tego odświeżenia może nam posłużyć właśnie przyroda. Na dodatek, jeszcze na długo przed koronawirusem – a pandemia tylko utwierdziła nas w tym – rozwijaliśmy przekonanie, że świat rozwinięty technologicznie to świat mądrzejszy. Czy rzeczywiście takim się stał? Przecież wycieczki w teren służą również temu, aby uciekać od przeciążenia technologicznego. Może nawet zatęsknić za wykonywaniem tradycyjnych zawodów, których przedstawicielki i przedstawicieli na prowincji wciąż można spotkać? Ich zaangażowanie i rzemiosło wydają się urzekające i nawet pojawia się tęsknota za takimi zawodami. Ma swój ekstremalny ekwiwalent w słowiańskich wioskach tematycznych. 

Tęsknota za prostotą

Wszystko to wyraża tęsknotę za prostotą, chęć ucieczki od skomplikowania miasta, w którym obowiązuje imperatyw każący nam odnosić się do większości rzeczy i ludzi. Tam, poza Rzymem otrzymujemy w prezencie selektywność doświadczeń. Terenowy awatar można karmić prostymi spostrzeżeniami, wrażeniami. Kiedyś zastanawiałem się nad tym, jaką cenę płacimy za powrót, za zamianę na prowincjonalność w imię tej prostoty? Znów mamy bardzo dobry moment, aby wrócić do przemyśleń tego typu. Są wakacje i jeździmy to tu, to tam, podglądając prowincję. I można popróbować życia poza Rzymem, bo pandemia daje przyzwolenie na pracę zdalną skądkolwiek. Oczywiście dotyczy to tylko części społeczeństwa – kogo na to stać, albo jest mobilna/mobilny.

Niestety, ale nie cechuje mnie wiara w cuda, którą wciąż przedstawia większość Polaków. Regres kulturowy Rzym-prowincja nie oznacza, że wszystko będzie działać perfekcyjnie, bo wymagać będzie mniej zasobów i energii, jaką dysponujemy. Jest źródłem innych problemów, które odpowiadają jakością i ilością tym już znanym.

Po co więc prowincjonalność? Na pewno nie po to, aby prowadzić zawody wystawności i swego rodzaju ważniactwa wobec tych, którzy zamieszkują prowincję. Zrzucając z siebie etykiety życia Rzymu mamy możliwość przekonać się o prawdzie własnej etykiety, jakości kleju. Zyskujemy przegląd kulturowych stylów życia, by zrewidować własne way of life.

W przygodowej formie prowincjonalności można też odnaleźć pragnienie samotności, które przynależy nam niezależnie od adresu. Jak pisał Philip Larkin w wierszu „Pragnienia”:

(…)
Pod tym wszystkim płynie pragnienie zapomnienia:
Pomimo pomysłowych napięć kalendarza,
Ubezpieczenia na życie, zaplanowanych świąt płodności
Kosztownego wysiłku ochraniania oczu od śmierci –
Pod tym wszystkim płynie pragnienie zapomnienia.

Autonomia intelektualna, dobrostan, zdobywanie wiedzy i umiejętności – tego wg starożytnych filozofów powinna uczyć szkoła. Czy dziś, myśląc o szkole przyszłości warto wrócić do początku?

Nauczyciel to towarzysz, przewodnik, wychodzący poza schemat nauczania przedmiotowego. Uczeń zadaje pytania, potrafi myśleć krytycznie, czuje się gospodarzem w szkole, eksperymentuje wspólnie z rówieśnikami i wychowawcą. Czy taka powinna być szkoła przyszłości?

W szóstym odcinku podcastu Nowy Nieznany Świat Krystyna Romanowska rozmawia z Jarosławem Szulskim – pedagogiem, wychowawcą, autorem książki „Nauczyciel z Polski” mówiącej o tym, co może się zdarzyć w polskiej szkole jeśli otworzymy się na relację i dialog. I jak zupełnie inaczej można myśleć o edukacji, nauczaniu.

Jarosław Szulski

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.

Lato prowokuje do testowania miękkiej, nowoczesnej wersji życia nomadów. Daleko nam w tym do nomadyzmu plemiennego. Bliżej do salonowej diety paleo, a już na pewno najbliżej do stylu życia hiperklasy, opisywanej przez wpływowych kiedyś naukowców francuskich Jacquesa Attalę, czy Emmanuela Todda. Trafność ich opisu nie zwietrzała. Może w nadchodzące lato warto przypomnieć sobie o tym, że obecnie kształtują świat hipernomadzi?

Hipernomadzi czyli, hiperklasa. Kontrolują informację, a przede wszystkim produkują ją w dziedzinie mediów, technologii, polityki, finansów czy w domenie artystycznej. Zyskują w ten sposób przywilej władzy, która polega na kontroli informacji. Hiperklasa nie potrzebuje do tego posiadania środków produkcji, bo pozycję zapewnia jej inwencja, kreatywność, a dominację zabezpiecza własność patentowa/copyrights. W przypadku społeczeństw rozwiniętych hiperklasę stanowi 2-3 proc. ludności, ale można ją liczyć na dziesiątki milionów ludzi. 

Styl życia hiperklasy to mieszanina przywiązania do wolności, praw obywatelskich, ideałów demokracji oraz indywidualizm, który zakłada przyzwolenie na płynność i kaprysy. Zmieniają opinie jak chcą, niewierność popijają drinkami i brak im konsekwencji, jeśli tylko nie widzą w tym interesu lub z lenistwa. Wiążą się z innymi w krótkotrwałe przedsięwzięcia przynoszące dalsze bogacenie się. Realizują przy tym ideał życia w ciągłym ruchu, beztrosce. Uwielbienie luksusu wydaje się tu oczywiste. To oni narzucili światu hiperkonsumpcję, która określa status. W tym świecie neo-nomadów nie ma miejsca na moralność i odpowiedzialność. 

Bogaci hipernomadzi mają dostęp do informacji ze wszystkich możliwych źródeł. Nieustannie przemieszczają się – nie z potrzeby, lecz z nudy. Posiadają wszelkie narzędzia wspomagające luksusowy i koczowniczy styl życia – od smartfonów po prywatne odrzutowce. Nowe technologie wpływają na dalsze upłynnienie ich stylu życia – pojawienie się trójwymiarowych, cyfrowych obrazów, ludzkie hologramy – to wszystko dodatkowo zwiększy autonomię jednostki i jej separację od reszty. 

Jak wszystkie klasy dominujące, hiperklasa wywiera ogromny wpływ na zachowania dużej części społeczeństw. Chcąc nie chcąc, silne zjawiska przyciągają uwagę i generują systemy odniesień i samooceny chociażby klasy średniej. Jej przedstawiciele i przedstawicielki naśladują hiperklasę. Żyją nadzieją, że będą się do niej zaliczać, co oczywiście nie jest takie pewne. Awansu doświadczą nieliczni. W tej sytuacji klasa średnia zostanie zmarginalizowana, bo nie będzie miała dostępu do złotego nomadyzmu. Pozostanie jej wersja naskórkowa, symboliczna. Będzie ją lizać poprzez wirtualne spektakle w internecie, telewizji, podróże po świecie w okularach VR (za abonament).

Życie jako nieustająca rozrywka stało się już wszędzie wymuszoną, łagodną koniecznością – podróżuje się po świecie nie po mądrość, a po smaki lokalnej kuchni i zdjęcia na Insta. Treści subskrybuje się, konsumuje się i szeruje, a neuromarketing narzuca nam wybory. W sferze publicznej także podróżujemy po ziemi jałowej. Czy nie jest tak, że obecnie klasa średnia uczestniczy w życiu publicznym w charakterze rozrywkowym? To tylko spektakl władzy – do podziwiania, przeżywania, bez większego wpływu na jego przebieg. Bo już chyba doskonale wiemy, że obecnie na państwo nie ma co liczyć. Na przykład nasze utraciło zdolność kreowania tożsamości zbiorowej, skoro może jej wykreować dla 30 proc. z nas.  

Nie mając wpływu na władzę, nie mając możliwości zrealizowania ambicji hipernomadów klasie średniej pozostaje poszukiwanie narzędzi buntu, wyróżnienia się i… ocalenia. Pomysł na to ocalenie może przyjść także podczas wakacyjnych podróży po realnym świecie.

Dobrych dróg!

Na czym polega sztuka nierozmawiania ze społeczeństwem i czy oznacza zanik określonej funkcji języka? Jak nowy język publiczny wpływa na zachowania społeczne? Rozmowa z prof. Przemysławem Czaplińskim

Język żywy to język, który współistnieje i współtworzy życie społeczne. Funkcja dialogowa języka jest jedną z podstawowych dla człowieka i społeczeństwa. Język nie istnieje w próżni. Istnieje między nami – prowadzimy rozmowy, milczymy, komunikujemy się na różnych poziomach. Jeżeli siłą, przy użyciu różnych instrumentów, ingeruje się w ten język, zabraniając używania pewnych słów, narzucając słowom określone znaczenia to nastąpi wówczas pewien rodzaj deprawacji i deprywacji. Ludzie nie będą mieć prawa do dialogu.

Zapraszamy na spotkanie z prof. Przemysławem Czaplińskim z Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, historykiem literatury polskiej i europejskiej XX i XXI wieku, eseistą, tłumaczem, krytykiem literacki; członkiem-korespondentem Polskiej Akademii Nauk.

Weselicho to super sprawa. Zwłaszcza, gdy jesteś gościem, więc nie musisz się niczym przejmować. A już zwłaszcza, gdy rodziny narzeczonych sypią hajsem jak dziewczynki kwiatkami podczas procesji. Wówczas takie dwa, trzy dni mogą się stać czymś więcej niż zwykłym urlopem. Bliżej im do resetu, czy wręcz formatowania twardego dysku. Z korzyścią, rzecz jasna, dla siebie i świata.

Co jednak począć, gdy miła odskocznia od rzeczywistości nagle staje się jej treścią? Zamiast dodatkiem – chlebem powszednim? Trochę tak, gdyby kieliszek likieru kawowego, który doskonale pasuje do deseru po wystawnym obiedzie, nagle przekształcił się w danie główne, podawane na śniadanie, obiad i kolację. I tak w kółku. Na początku nas to nawet bawi, ale po jakimś czasie robi się niedobrze.

W takiej właśnie, nieco mdlącej sytuacji, znaleźli się Nyles (Andy Samberg) i Sarah (Cristin Milioti), którzy w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności wpadli w pętlę czasową i ten sam dzień weselny muszą przeżywać wciąż od nowa i od nowa. Debiutant Max Barbakow (do tej pory kręcił wyłącznie dokumenty i krótkie metraże!) bardzo sprawnie przekłada ich osobliwą sytuację egzystencjalną na inne aspekty filmowej materii.

Praktycznie cała struktura „Palm Springs” została oparta na inteligentnych (i nierzadko bardzo zabawnych) konfrontacjach i paradoksach. Bliscy stają się obcy, obcy bliscy, nieustająca balanga, po której nigdy nie ma kaca, zaczyna być kacem samym w sobie. A splot dwóch wyświechtanych scenariuszowych konwencji – komedii romantycznej i science fiction o igraszkach z czasem – finalnie okazuje się zdumiewająco oryginalną nową jakością.

Dodatkową treść dopisało do „Palm Springs” samo życie. Film powstał jeszcze przed pandemią, ale dzisiaj, po roku mniej lub bardziej ścisłych lockdownów, trudno nie potraktować miotających się Nylesa i Sarah jako metafory nas wszystkich. I może dlatego przyglądamy się ich perypetiom z empatią i czułością, co summa summarum składa się na trafiony, a wręcz idealny seans, by świętować otwarcie kin po długich tygodniach ich przymusowego zamknięcia.

Film do obejrzenia w kinach 🙂

foto. Gutek Film

Palm Springs, reż. Max Barbakow, Stany Zjednoczone 2020, już w kinach.